Artykuły

Pinter zbyt dosłowny

Powierzenie Ignacemu Gogolewskiemu ról w obu wystawionych przez Teatr Drama­tyczny jednoaktówkach Pintera oraz kolejność, w jakiej te utwory zostały zagrane, stwarza między nimi pewną fabularną łącz­ność i następstwo czasowe. W "Kochanku" ma­my bowiem do czynienia z parą ludzi mło­dych, w "Lekkim bólu" natomiast z małżeń­stwem w wieku więcej niż dojrzałym. Nie wydaje mi się jednak, aby tego rodzaju - dyskretnie nawet - sygnalizowanie fabularnej ciągłości motywu było tu potrzebne. Odwró­cenie kolejności - pokazanie najpierw "Lek­kiego bólu", a później "Kochanka" - byłoby korzystniejsze dla przedstawienia z wielu względów. Po pierwsze ze względów drama­turgicznych, a chodzi tu zarówno o pisarstwo Pintera, jak i recepcję obu utworów w tea­trze, czyli dramaturgię samego przedstawie­nia. "Lekki ból" jest słuchowiskiem należącym do wcześniejszego okresu twórczości tego au­tora i stanowi bardzo charakterystyczny przy­kład jego stylu i metody. Jako rzecz przezna­czona dla radia wymaga pewnego skupienia w odbiorze tekstu. "Kochanek", jednoaktówka napisana z popisową zręcznością, przetwarza w atrakcyjny sposób wątki prawie z komedii bulwarowej. Jest lekkostrawna, mimo że za pikanterią kryje coś ambitniejszego. Zmiana kolejności - po drugie - byłaby korzystna ze względu na sprawy aktorskie. Dwustop­niowa męska rola w "Kochanku" daje więcej możliwości niż starszego pana w "Lekkim bó­lu", zwłaszcza dla aktora typu Gogolewskiego.

Po trzecie ze względu na temat. W ustawie­niu "fabularnym" obie rzeczy ulegają spłasz­czeniu, stają się zbyt dosłowne.

W "Kochanku" polega to na przesłonięciu za­gadnienia osobowości przez realia obyczajo­we. W rozbudowanym, dwupoziomowym wnę­trzu z małżeńską sypialnią na górze i living-roomem na dole (na małej scenie Sali Prób Andrzej Sadowski zmieścił mnóstwo przed­miotów) aktorzy prezentują tryb życia Sary i Ryszarda. Ich codzienne zwyczaje, wyjścia, powroty, godziny spędzane wspólnie w do­mu są relacjonowane z pedantyczną dokład­nością. Nadmiar szczegółów, dość długie pau­zy między odsłonami, znaczące czas między rankiem, popołudniem i wieczorem, zwracają uwagę głównie na sprawę nudy w małżeń­stwie. Na dalekim planie pozostaje natomiast cała ogólna problematyka: ucieczki od siebie i poczucia tożsamości, szukania wolnego od zahamowań, prawdziwszego "ja" i lęku przed utratą osobowości. Ryszard przychodzący do domu jako Max staje się w pewnym mo­mencie zazdrosny o samego siebie. Nie cho­dzi tu o element gry, o to, że oboje z Sarą udają i że odprawiają wymyślony, intymny rytuał, ale o to, że Ryszard gra jako Max a nie jako Ryszard. Fakt, że eliminując z gry Maxa zachowuje reguły tej gry, świadczy o zainteresowaniu Pintera istotną sprzecz­nością - jest to sprzeczność między dąże­niem do bycia kimś innym a poczuciem wła­snej integralności.

Gogolewski poprowadził rolę Ryszarda-Maxa w sposób jak gdyby niezdecydowany. Dość precyzyjnie zarysował cechy charakterystyczne tej postaci w planie realnego ży­cia, przedstawiając pozbawionego fantazji, skrępowanego społecznymi rygorami urzęd­nika. Natomiast występując jako Max ani nie opowiedział się wyraźnie za jedną z dwóch podstawowych możliwości - grać kogoś zu­pełnie innego lub dalej grać Ryszarda - ani nie zaproponował trzeciej. Małgorzata Niemirska, swobodna i efektowna, nie odnala­zła jednak głębszych tonów w roli Sary. Przy­dałyby się tu chyba dla kontrastu z tematem zupełnie inne warunki: uroda raczej charak­terystyczna i dojrzałość, która uzasadniałaby całą grę.

W "Lekkim bólu" konkretyzuje się to, co niedopowiedziane, przez sam fakt realizacji scenicznej. Niemy sprzedawca zapałek wystę­puje w słuchowisku tylko jako przedmiot relacji dwojga bohaterów. Może być rzeczy­wistością, ale może też być wyobrażeniem czy wspomnieniem, groźbą lub nadzieją. W teatrze jest to konkretny aktor. Reżyser sta­rał się traktować tę postać metaforycznie. Sprzedawca zapałek (Jarosław Skulski) nie zachowuje się naturalnie, stoi długo tyłem do widowni, siedzi nieruchomo, nie drgnie nawet, gdy zakrywają mu twarz. Niemniej istnieje. A skoro istnieje, jest po prostu tym, którego agresywna Flora (Zofia Rysiówna) bierze sobie do domu wyrzucając męża. Wy­nika z tego morał na tematy małżeńskie. At­mosfera dziwności, którą próbowano stwo­rzyć (kostiumy, rupieciarnia na strychu) nie była odpowiednikiem pinterowskiego zagro­żenia. Krótko mówiąc - sposobu zabrakło na całość. A skoro nie było sposobu na obronę nie najciekawszych utworów znanego au­tora, po co się je wystawiało?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji