Artykuły

"Nasza klasa" w Sztokholmie

Zdarza się - choć niezbyt często - że oglądam teatralne przedstawienie, którego najchętniej bym nie recenzował, tylko odłożył pióro, nie dlatego, że sztuka jest przykra albo trudna do opisania lecz przeciwnie: dlatego, że sztuka jest tak gęsta i bogata doświadczeniami, że może konkurować z samym życiem. Inscenizacja sztuki "Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka w reżyserii Natalie Ringler w Teatrze Galeasen jest takim przedstawieniem - pisze Leif Zern w Dagens Nyheter.

Lars Ring, Svenska Dagbladet, 29. września 2013

WĘDRÓWKA PO PIEKLE WŚRÓD TEGO, CO NIELUDZKIE

W 1939 roku wschodnia część Polski znalazła się pod okupacją sowiecką - zgodnie z paktem zawartym z hitlerowskimi Niemcami. Większość żydowskich mieszkańców Jedwabnego poparła inwazję. Kiedy naziści wyparli Rosjan, polscy katolicy dokonali okrutnej zemsty. Zabito około tysiąc Żydów, zaganiając ich do stodoły, którą potem spalono. Została tylko góra zwęglonych ciał.

O tej masakrze, którą Polacy obciążali Niemców, Tadeusz Słobodzianek napisał "Naszą klasę". Dramat śledzi losy dzieci od pierwszego dnia w szkole publicznej w 1925 roku aż do współczesności. Sztuka jest opisem napięcia między solidarnością, przynależnością grupową a tym, co niepojęte: fundamentalną nienawiścią, która opanowała Polaków. Jest to mocny historia pokazująca, jak jednostki zmieniają się w tłum pozbawiony poczucia odpowiedzialności.

Ludzie, którzy wychowywali się razem, mordują gołymi rękami. swoich sąsiadów Słobodzianek jest pesymistą: pokazuje, jak oszukujemy się pod pozorem racjonalności, jak bez namysłu stajemy się oprawcami.

Teatr Galeasen zmienia się w spotkanie klasowe. Dużo stolików, świecidełek, baloników - spotkanie po latach. Ale obraz sceniczny jest niczym innym, jak tylko zjadliwą ironią a nie zabawą. Panuje tu żal i krew. Słobodzianek nazywa swoje sceny lekcjami i tak jest naprawdę, tak krótka jest tu droga do brutalności.

Na scenie stoi dziesięciu uczniów z tej samej klasy. Pokazani zostali od niewinnego dzieciństwa, przez czas podkreślania w szkole różnic religijnych, pierwsze zakochania i bójki, które pewnego dnia doprowadzą do gwałtów i tortur. Aktorzy cały czas zwróceni są do widowni, reżyseria podkreśla brechtowski dystans. Postacie opowiadają szczegółowo o morderstwie, kawałkach mózgu ludzkiego, zabitych niemowlętach. Tego, chwała Bogu, nikt nie pokazuje.

Zespół to doświadczeni aktorzy w różnym wieku i jest to świetne rozwiązanie, bo sztuka pokazuje uczniów przez całe ich życie.

Z konfliktami i wojną kontrastuje postać Abrama (znakomity Henns Meidal), który wcześniej emigruje do USA i stamtąd pisze listy do kolegów, którzy bezlitośnie mordują albo są mordowani. Słobodzianek bardzo zręcznie pozwala na pogłębienie ról. Johan Wahlström gra Zygmunta, który właściwie staje się symbolem czystego zła, zdradza wszystko i wszystkich, stale uśmiechnięty. Carl Magnus Dellow gra Żyda Menachema, który ocalał, a wskutek przeżytej traumy wstępuje do UB i postanawia się zemścić. Monica Stenbeck gra Rachelkę, która przechrzciła się, by ocaleć. Lina Englund gra piękną Żydówkę Dorę, co chciała zostać gwiazdą filmową, a ulega brutalnej przemocy seksualnej swoich dawnych kolegów z klasy.

"Nasza klasa" jest trzygodzinną wędrówką po piekle wśród tego, co nieludzkie, opowieścią prawdziwą - jedną z wielu - z czasów, od których nie dzieli nas stulecie. Obszerna sztuka dokumentarna o niepojętym okrucieństwie, do którego zdolni są ludzie.

Teatr Galeasen, wspomagany aktorami z Królewskiego Teatru Dramatycznego, wystawia tekst, który tyleż ważny, co mocny. Sztukę o mechanizmach i strukturalnej nienawiści, sztukę która jest świetnie grana, i którą każdy powinien zobaczyć.

***

Leif Zern, Dagens Nyheter z dn. 29.09.2013

SZTUKA, KTÓREJ NIE DA SIĘ ZAPOMNIEĆ

Siedmiu chłopców i trzy dziewczynki zaczynają szkołę. Jest koniec lat dwudziestych. Śpiewają piosenkę i przedstawiają się - jedno po drugim. Abram chce być szewcem. Zocha chce być krawcową. Menachem i Władek, obaj, chcą być furmanami. Dora chce być aktorką. Zygmunt mówi, że wojskowym a Rachelka - lekarką. Jakub - nauczycielem, Rysiek pilotem, a Heniek strażakiem.

Wszyscy krzyczą "Mazełtow" i "Maca", tak jakby nie grało roli, kto jest Żydem a kto nie, dziesięcioro szkolnych kolegów, razem rozpoczynających nowy etap w życiu: "hej ho, hej ho, do szkoły by się szło".

Zdarza się - choć niezbyt często - że oglądam teatralne przedstawienie, którego najchętniej bym nie recenzował, tylko odłożył pióro, nie dlatego, że sztuka jest przykra albo trudna do opisania lecz przeciwnie: dlatego, że sztuka jest tak gęsta i bogata doświadczeniami, że może konkurować z samym życiem.

Inscenizacja sztuki "Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka w reżyserii Natalie Ringler w Teatrze Galeasen jest takim przedstawieniem. Ogląda się je wiedząc od razu, że nie da się go zapomnieć. Zajęło miejsce w twojej psychice, szczególnego rodzaju przypadek, który może zdarzyć się jedynie w teatrze - z jego fizycznością i namacalnością. W tym leży podstawowa różnica między literaturą a teatrem: to pierwsze to abstrakcja, drugie - konkret.

W "Naszej klasie" nie pada nazwa miasteczka, ale nie jest tajemnicą, że chodzi o Jedwabne, gdzie, 10 lipca 1941 roku, doszło do krwawego pogromu zakończonego śmiercią wielu Żydów. Jan Gross, polsko-amerykański historyk, w swojej książce "Sąsiedzi" (z 2001 r.) ocenia ich liczbę na 1600 osób; później, dodajmy, został skrytykowany, że tę liczbę zawyża. Słobodzianek nie zajmuje się jednak szczegółami. Jego tekst jest zbiorową pieśnią, chorałem, który tylko bezwiednie może przypominać inny wielki dramat o Zagładzie: "Dochodzenie" Petera Weissa.

Dziesięć muzycznych motywów, które, po wstępnym allegro, wielokrotnie zmieniają tempo i tonację. W inscenizacji Natalie Ringler mamy fantastyczną muzyczność sprawiającą, że trzygodzinne przedstawienie rozwija się organicznie, i w czternastu lekcjach przedstawia życie osób dramatu: i tych, co umierają młodo, i tych, co żyją aż do roku 2001 czy 2003.

Pogrom z 1941 stanowi dramatyczny przełom. Wstęp składa się z kilku krótkich scen nie pozostawiających wątpliwości, kto jest Żydem, a kto, posługując się językiem antysemitów, Polakiem. Tadeusz Słobodzianek cały czas wprowadza nowe czynniki, przede wszystkim historyczne: najpierw okupacja sowiecka, później niemiecka, sfastyka zastępująca sierp i młot, a przy każdej zmianie władzy dawni szkolni koledzy stają coraz bliżej przepaści; później stalinizm, odwilż, nasze czasy.

Młody Jakub Kac sympatyzuje, podobnie jak wielu Żydów, z komunizmem i staje wkrótce, oko w oko, ze swoimi katami: Heńkiem, Ryśkiem i Zygmuntem. "Czułem, że pękły mi żebra. Trudno, pomyślałem, to da się wyleczyć. Taka kara za głupotę. Naraz przestali mnie bić. Teraz coś im powiem, myślałem. Ale co mam im powiedzieć? W ustach zbierała mi się jakaś lepka ciecz. Wyplułem ją na dłoń i zobaczyłem, że to krew."

Jakub leży więc zabity, ale nie na scenie - zwróćmy uwagę na czas gramatyczny: przeszły niedokonany. W ten sposób Tadeusz Słobodzianek pisze dialogi, może nie zawsze, ale wystarczająco często, by jego postaci same mogły opowiadać swoją historię.

Jakub grany jest przez swojego równolatka, Freddiego slunda - to małe arcydzieło zniuansowanej i uważnej obecności. Każda rola zbudowana jest w taki sposób. Dora Liny Englud jest wypełniona z trudem opanowywanym cierpieniem. Zygmunt Johana Wahlströma jest tak przekonywujący w swojej cynicznej ohydzie, że, na podobieństwo Lutra, zaczynamy wierzyć, iż diabeł przejawia się jako osoba.

Poczucie godności, paradoksalnie, opanowuje w końcu Władka (Peter Luckhaus), tego, co tylko stał i patrzył i który nagle oświadcza się Rachelce (Monica Stenbeck), jedynej Żydówce, która przeżyła pogrom i teraz śpiesznie konwertuje na katolicyzm, by wyjść za Władka. Reszta zespołu uzupełnia ten katalog możliwych zachowań wobec zła.

Kiedy Abram (Hannes Meidel) odmawia na końcu piękną żydowską modlitwę za dusze zmarłych - "El male rachamim" - zwraca się nie tylko w przeszłość, do zmarłych. Wylicza imiona swoich dzieci, wnuków, prawnuków i praprawnuków - jako zaklęcie będące również modlitwą o przyszłość.

Abram mieszka w USA, dokąd wyemigrował przed wojną, i jest rabinem. Ale wszyscy zmarli, w gęstym i znakomicie zagranym przedstawieniu teatru Galeasen, żyją. Dlatego właśnie używają czasu niedokonanego. Tak, myślę, należy odczytywać sztukę Słobodzianka: nie jako utwór dokumentalny lecz jako modlitwę.

Każda szwedzka szkolna klasa powinna ją zobaczyć.

Przekład artykułu "Sztuka, której nie da się zapomnieć" - Zbigniew Bidakowski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji