Artykuły

Zachem wbił się w nasze miasto jak cierń

- To zawsze była tajemnicza firma, działała za zamkniętymi drzwiami, wpuszczała tylko tych z przepustkami. Teraz, na scenie Zachem się otworzy Małgorzata Wdowik i Aleksandra Jakubczak wspólnie wyreżyserowały spektakl "Zachem. Interwencja", który będzie można zobaczyć w następną sobotę 5 października, o godz. 17 we foyer Teatru Polskiego podczas Festiwalu Prapremier. Po spektaklu odbędzie się debata "Późne ofiary transformacji (I jak im pomóc?)"

Rozmowa o upadku Zachemu jest rozmową o tożsamości Bydgoszczy. To nie pierwsza firma, która zniknęła z miejskiego pejzażu. Pytanie: co dalej ?

Aleksandra Lewińska: Co ciekawego jest w upadku bydgoskiego Zachemu dla reżyserek z Warszawy?

Małgorzata Wdowik: To wielka historia. Dla bydgoszczanina - wyjątkowa i niepowtarzalna, ale z dalszej perspektywy - uniwersalna. Dzieje się w co drugim polskim mieście. Każdy z nas zna jakiś duży zakład pracy, który upadł. I ten upadek nie był sprawą czy przeżyciem kilku dziesiątek czy nawet setek osób, ale całego miasta. Gdy w mojej miejscowości upadł Agromet, wszyscy o nim mówili: ojcowie, babcie, a potem pojawiła się grupa bezrobotnych, To było ogromne, zbiorowe przeżycie. Tak jak upadek Zachemu dla Bydgoszczy.

Same wpadłyście na pomysł, by pokazać Zachem na scenie?

M. W.: Inicjatywa wyszła z bydgoskiego teatru. Gdzieś w luźnych rozmowach padła propozycja, by stworzyć spektakl o tematyce bydgoskiej. Zaczęłyśmy szukać tematu. I znalazłyśmy Zachem. To było krótko po ostatniej fali zwolnień, przez chwilę w mediach zrobiło się bardzo gorąco.

Aleksandra Jakubczak: Pierwszym impulsem była tak wielka fala zwolnień. Gdy weszłyśmy w temat głębiej, okazało się, że jest jak szkatułka, że Zachem to bardzo bogata historia i im dalej w las, tym ciekawiej.

Zachem nawet dla bydgoszczan przez lata był tajemnicą. Wejść tam mógł tylko ten, co miał przepustkę, do dziś bramy pilnuje ochrona. Skąd czerpałyście wiedzę o zakładzie?

A. J.: Od pracowników. Spotkałyśmy się z ok. dwudziestoma ze zwolnionych. Z niektórymi sam na sam, niektórzy organizowali dla nas spotkania, na które przychodzili całymi grupami.

Nie dziwili się, "co ma Zachem do teatru"?

A. J.: Byli mocno zaskoczeni. "Skąd wiecie o Zachemie? Jak to? Ale dlaczego Zachem?" - pytali. A zaraz potem: "Dlaczego tak późno?".

Licząc, że spektakl mógłby zmienić bieg historii?

A. J.: Wśród niektórych do dziś krążą plotki, że być może Zachem jeszcze stanie na nogi. Zaczynałyśmy te rozmowy w kwietniu, krótko po zwolnieniach, emocje były gorące, w ludziach pełno żalu, złości, niepokoju. Wszyscy powtarzali, że do końca wierzyli, że Zachem nie upadnie. A kiedy upadł, zaczęło się polowanie na winnych.

A. J.: Tych teorii nie będziemy rozstrzygać, teatr nie jest od tego.

Ale przy takim temacie trudno uciec od publicystyki.

A. J.: To jest sztuka dokumentalna, racja. Staramy się jednak stawiać pytania, a nie formułować tezy.

M. W.: Od początku pytałyśmy o Zachem naiwnie, z pozycji laika. Musiałyśmy nauczyć się wszystkiego od podstaw: co to były za związki chemiczne, które produkowali? O co w ogóle w Zachemie chodziło? Wiedziałyśmy tyle, ile dało się wyczytać w sieci i lokalnej prasie, zaczęłyśmy też przeglądać fragmenty archiwalnych gazetek zachemowskich. Każdego pytałyśmy o osobistą drogę.

I te ludzkie, pojedyncze historie ułożyły się w spójną opowieść

0 zakładzie pracy?

A. J.: W pewnym sensie ci ludzie mówią jednym głosem.

B. Głosy młodych pracowników i tych, którzy przepracowali w Zachemie kilka dekad, nie różniły się?

Zwolnienia, protesty, krzyki - to było medialne, ciekawe. A tak naprawdę dopiero później zaczął rozgrywać się dramat

A. J.: O dziwo, nie bardzo. Spodziewałam się, że trzydziestoletni chłopak, który zaczął pracę w Zachemie po studiach, będzie mówił o firmie inaczej. Ale nie. W jego opowieści też dużo przywiązania, uwypuklania rodzinności firmy.

M. W.: To wspólne dla wszystkich opowieści, które usłyszałyśmy. Każdy pracownik mówi o firmie jak o człowieku, ojcu.

Nie znam nikogo, kto by dziś tak mówił o swojej firmie.

M. W.: Dlatego to tak zaskakuje. Ludzie, których spotkałyśmy, mają jakoś wkodowany w siebie Zachem.

Dlatego trudno będzie im odnaleźć się gdzie indziej: w innych zawodach, innych firmach?

M. W.: Nie są roszczeniowi. Są zaangażowani, jakby działali w słusznej sprawie. Wciąż się spotykają.

A. J.: To nie narzekanie jest naprawdę wyjątkowe. Nawet gdy opowiadają o minusach brygad, ludzi, zawsze we wszystkim wyczuwa się ciepły ton.

M. W.: Choć lekko im nie jest, jasne. Większość zwolnionych to obecnie ludzie w wieku 45 plus. I - mimo że jakąś pomoc dostali, część brała udział w programie "Dalszy krok", wzięli dotacje - to nic rozwiązuje ich sytuacji. W tym wieku trudno zacząć wszystko od nowa. Ale większość z nich to osoby walczące, nie poddają się.

A. J.: Ci, którzy są w największym kryzysie, nie chcieli się z nami spotkać.

Wielu odmówiło?

A. J.: Kilku.

Kurczowo trzymałyście się faktów czy wplotłyście fikcję do scenariusza?

A. J.: Dość radykalnie zostałyśmy przy faktach. Zresztą, jest wśród nas Piotr Kuzimski, były rzecznik prasowy Zachemu, który natychmiast prostuje wszystkie nieścisłości, kopalnia wiedzy o zakładzie. Początkowo chciałyśmy trzymać się literalnie opowieści, które usłyszałyśmy, żeby nic nie umknęło, żeby oddać sprawiedliwość tym, którzy oddali nam kawał swojego życia.

M. W.: Ale im dłużej słuchałyśmy tych opowieści, im więcej ludzi spotkałyśmy, okazywało się, że te wspomnienia są zbieżne, wątki się powtarzają, splatają.

W waszym spektaklu zagrają dwaj byli pracownicy Zachemu. Jak się pracuje na scenie z mistrzem produkcji i rzecznikiem prasowym?

M. W. i A. J.: Świetnie!

M. W.: Nie chcemy, żeby cokolwiek grali. Są specjalistami w tym, co robili. Są fachowcami z Zachemu i od Zachemu. I w tej roli mają wystąpić. Wyjdą na scenę i opowiedzą o tym, co naprawdę przeżyli.

Tak ekshibicjonistycznie?

M. W.: Nigdy wprost nie będą się zwierzać. Choć ich osobiste doświadczenia też trafiły do scenariusza.

Taki rodzaj terapii?

A. J.: Terapia? Skąd! To byłoby nie w porządku. My nie jesteśmy od leczenia, nie od tego jest teatr.

Wasz spektakl ma być "interwencją"? Tak sugerujecie tytułem.

A. J.: Interwencją w znaczeniu: oddaniem głosu tym, którymi już się nikt nie interesuje. Zainteresowanie Zachemem spadło, gdy już zapadły ostatnie decyzje, gdy już było wiadomo, że nic nie da się zrobić, ludzie poszli na bruk.

M. W.: Zwolnienia, protesty, krzyki - to było medialne, ciekawe. A tak naprawdę dopiero później zaczął rozgrywać się dramat. Skończyły się odprawy, ludzie zostali zostawieni sami sobie. To trudny temat. I dlatego warto o nim mówić.

Pojawiały się inne pomysły na bydgoski temat?

A. J.: Myślałyśmy o osiedlu kontenerowym. Ale problem Zachemu wydał nam się ciekawszy, bardziej wielowymiarowy. Miałyśmy pewność, że ani teatr nie skolonizuje tu społeczności, o której opowie, ani problem nie będzie na tyle ciężki czy budzący skrajne emocje, że zawłaszczy teatr. I że widz znajdzie tu coś ciekawego. Ten z Bydgoszczy i ten spoza. Historia Zachemu jak w soczewce pokazuje typy Polaków. Z drugiej strony- ci, którzy pracowali w poprzednim systemie, rozpoznają tu dobrze znane elementy, powtarzające się w całym kraju. Wspólna przestrzeń do pracy i odpoczynku, przyzakładowe szkoły, kina, osiedla, mieszkania dla pracowników.... Świat, którego już nie ma.

A. J.: To poczucie, że Zachem to nie tylko praca, że to totalny projekt na życie - bardzo nas inspirowało. Ta troska o przedszkola, szkoły, żeby był basen, żeby było kino. W zakładowych gazetkach widać, że to działało, że kwitło tam autentyczne życie towarzyskie. Były konkursy wędkarskie, spotkania taneczne...

Wyczuwam zachwyt.

A. J.: Ja tego nie oceniam. Ani to dobre, ani złe. To wszystko było podporządkowane systemowi, jasne. Ale jako projekt utopii - bardzo ciekawe.

I coraz bardziej pociągające dla dzisiejszych młodych.

A. J.: Kolektyw, spółdzielczość - to znów kusi, powraca. Tym, co przeżyli PRL, pewnie się teraz nóż w kieszeni otwiera. Zdaję sobie sprawę, że część pewnie dobrych rozwiązań, pomysłów na życie jest przez poprzedni system skompromitowana i jeszcze długo w Polsce będzie. Ale na Zachodzie takie rozwiązania przyjmują się świetnie. W Warszawie jest też coraz więcej tego typu inicjatyw. Osiedla czy nawet grupy kilku kamienic oddolnie organizują sobie potańcówki, pchle targi czy wspólne zamawianie przez całą kamienicę warzyw u jednego rolnika. I to nie są "święta ulicy" ani coroczne festyny. To nieformalne spotkania wynikające po prostu z chęci bycia razem, budowania jakiejś wspólnoty, potrzeby wzięcia odpowiedzialności za wspólną przestrzeń. Chciałybyście pracować w takim zakładzie dziś?

A. J. (śmiech): My? Etaty? Przyzakładowe przedszkola? Żyjemy w fundamentalnie innym świecie. Etatów nie oczekujemy, bo nie mamy złudzeń, że taką stabilność, jaką dawał Zachem, można dostać. Jesteśmy pokoleniem freelancerów, którzy sami muszą budować strukturę i dbać o własne bezpieczeństwo. To ani gorsze, ani lepsze. Po prostu nasze. Ale to nie upoważnia do dyskredytowania. Bo bardzo łatwo zepchnąć dyskusję o Zachemie do stwierdzenia, że zakład byt PRL-owskim przeżytkiem, a świat się zmienił i dlatego Zachem musiał paść. Łatwo z pozycji wyższości patrzeć na ludzi, którzy przeżyli dramat. To świetna furtka, by nie myśleć o nich poważnie. Nie jest tak, że ktoś w tym sporze ma rację. Ale fakty są takie, że jest w mieście rzesza ludzi przez upadek Zachemu zmieniona, dotknięta, część wciąż stoi na rozdrożu.

M. W.: To osoby 45 plus, zakładają własne firmy, ale wciąż sercem i myślami są gdzieś pomiędzy. Piotr, nasz aktor i były rzecznik prasowy, zakłada własny biznes, ale gdy mówi o Zachemie, czuć, jak odżywa w nim pasja, fascynacja zakładem. Jarek, nasz drugi aktor, też założył firmę i bardzo wierzy, żejemu się uda. Ale emocjonalnie wciąż jest silnie związany z Zachemem.

Nie boicie się reakcji zachemowców, którzy wybierają się na spektakl?

A. J.: Byłyśmy uczciwe w tym, co zrobiłyśmy. Ale spodziewamy się, oczywiście, że część byłych pracowników powie nam, że było inaczej, dostaniemy sporo uwag.

M. W.: I mamy świadomość, że takim projektem nie da się bezpośrednio nic zmienić. Można zadać pytania, skłonić do myślenia, wyrwać z rutyny.

A. J.: Takie rzeczy dzieją się w teatrze nie od dziś. Wystarczy przypomnieć sobie Szybki Teatr Miejski w Gdańsku, który reagował na bieżąco, publicystycznie na to, co się dziej e w mieście. Podobne projekty realizowane są w Krakowie, w Nowej Hucie, wspólnie z mieszkańcami różnych dzielnic czy seniorami, którzy opowiadają o miłości po sześćdziesiątce. To sztuka z nurtu community art - budująca poczucie lokalnej społeczności. Z Zachemem w jakiś sposób związany jest w tym mieście prawie każdy.

M. W.: To niesamowite, wręcz niewiarygodne dla kogoś z zewnątrz. Komukolwiek w Bydgoszczy o naszym projekcie wspomnimy, ten ma babcię, wujka, ojca czy kolegę związanego z Zachemem.

A. J.: Ale tak naprawdę rozmowa o upadku Zachemu jest też rozmową o tożsamości Bydgoszczy. Przecież Zachem to nie pierwsza firma, która zniknęła z miejskiego pejzażu. Pytanie, co dalej. To uniwersalna historia. O transformacji, która się nie zakończyła.

M. W.: I o tym, że to, co uniwersalne, dzieje się w ludziach. Tych, co pracowali w Agromecie, stoczni, Zachemie.... Lista jest długa, o

***

RZECZNIK IDZIE NA SWOJE

Piotr Kuzimski w Zachemie 25 lat

Rozpoczynał w zakładowej rozgłośni radiowej, przez lata był rzecznikiem prasowym firmy. Do wystąpienia na scenie reżyserki nie musiały go długo namawiać.

- Spektakl? To przygoda - mówi.

- Drugiej takiej szansy życie mi nie da. Zaraził mnie entuzjazm reżyserek, ich przekonanie, że Zachem to ciekawy temat, że to duża historia. Też tak czuję.

Kuzimski nie chce rozmawiać o tym, jakie emocje budzi w nim zakład dziś. - Staram się być spokojny, żeby moje emocje nie przykryły spektaklu - ucina. - Czy Zachem to wciąż gorący temat? Powiem tak: od upadku zakładu, jeszcze nie poszedłem w tamte strony. Nawet w pobliże. Potrafię o nim rozmawiać, ale tej całej opustoszałej infrastruktury, bez nas, nie chcę widzieć.

Kuzimski założył firmę, lada moment wejdzie na rynek. Będzie zajmował się reklamą, PR, coworkingiem, czyli wynajmowaniem wspólnej przestrzeni biurowej freelancerom. Przed spektaklem tremy nie ma.

- Z mikrofonem i występami oswoiłem się w Zachemie, prowadząc zakładowe jubileusze w Filharmonii, czy Operze - wspomina. - W teatrze, co prawda, wystąpię pierwszy raz. Ale żaden ze mnie aktor. Nie gram, bo grać nie potrafię. Przecież to spektakl o nas, o mnie. Mogę być sobą. I nawet w scenariuszu moja rola jest rozpisana tak, że w przedstawieniu robię to, co robiłem w rzeczywistości: oprowadzam po Zachemie. Teraz, po upadku mogę mówić o nim widzom w inny sposób niż wówczas, gdy byłem twarzą zakładu. Mogę pokazać niuanse, kolory Zachemu. Myślę, że każdy z przedstawienia dowie się czegoś nowego. I ten, co zakładu nie znal i ten, co go znał z autopsji. Nawet moja żona i syn, którzy będą na widowni. ***

MISTRZ BĘDZIE MIAŁ MYJNIĘ

Jarek Kaczmarek, w Zachemie 19 lat

- Najpierw byłem aparatowym, sterowniczym, później mistrzem produkcji - opowiada. - To było coś więcej niż praca. Chemia jest bardzo ciekawa, nieprzewidywalna. No i można było dość ładnie jak na Bydgoszcz, zarobić. Do Zachemu trafiłem, można powiedzieć, przez przypadek. Mieszkałem niedaleko, straciłem pracę w innym zakładzie. Nie miałem. Jak część kolegów, w zakładzie matki, ojca i brata. Kaczmarek pracował do ostatnich dni, do rozbrojenia instalacji. Jak większość z ok. 600 pracowników, z końcem zeszłego roku dostał wypowiedzenie, ale zdecydował się świadczyć jeszcze pracę. - Czy było ciężko? Łzawych tekstów nie rzucaliśmy, my do ostatniego dnia działaliśmy w myśl zasady: rób swoje. I to, co masz zrobić, rób dobrze - opowiada. Z propozycji wystąpienia na deskach Teatru Polskiego szczerze się ucieszył. - Lubię teatr, nie trzeba mnie było namawiać do udziału w spektaklu - mówi. - Scenariusz przeczytałem, pomyślałem: dobry. Reżyserki stopniowo nas oswajały ze sceną, najpierw ćwiczyliśmy przy stole, potem w przestrzeni, na tydzień przed premierą już z ustawionymi krzesłami dla widzów. Były mistrz produkcji ma nadzieję, że odkryje przed publicznością nieznaną historię zakładu. - To zawsze była tajemnicza firma, działała za zamkniętymi drzwiami, wpuszczała tylko tych z przepustkami. Teraz, na scenie Zachem otworzy się - mówi.

- Ocalimy od zapomnienia kawał historii. Naszej historii, historii miasta. Kaczmarek wziął udział w projekcie adresowanym do zwolnionych z Zachemu "Dalszy krok". Wziął dotację, założył mobilną myjnię parową. - Gdy planowałem biznes, taką maszynę miała może jedna osoba w Bydgoszczy. Potem bezrobotnych przybyło, pewnie też dostali dotacje i wpadli na ten sam pomysł co ja. Dlatego na razie idzie słabo - przyznaje.

***

*Małgorzata Wdowik - 25 lat, pochodzi ze Strzelec Opolskich, studiuje reżyserię w Akademii Teatralnej w Warszawie.

*Aleksandra Jakubczak - 30 lat, pochodzi z Poznania, studiuje reżyserię w Akademii Teatralnej w Warszawie.

Wspólnie wyreżyserowały spektakl "Zachem. Interwencja", który będzie można zobaczyć w następną sobotę 5 października, o godz. 17 we foyer Teatru Polskiego podczas Festiwalu Prapremier. Po spektaklu odbędzie się debata "Późne ofiary transformacji (I jak im pomóc?)" .

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji