Artykuły

Teresa Szmigielówna nie żyje

- Miała wszystko, co powinna mieć wielka aktorka: nieprzeciętne zdolności, doskonały warsztat i niebywałą urodę - mówi reżyser Wojciech Solarz o TERESIE SZMIGIELÓWNIE. - Osiągnęła dużo, ale zabrakło jej odrobiny szczęścia, żeby wejść do panteonu największych.

Aktorka znana m.in. z "Pociągu" Jerzego Kawalerowicza czy "Niewinnych czarodziei" Andrzeja Wajdy zmarła we wtorek 24 września w Skolimowie. Miała 83 lata.

W teatrze pecha przynoszą pawie pióra, gwizdanie na scenie i trumny. Ale i w kinie trumna na początku zdjęć nie pomaga.

Pierwszy dzień zdjęciowy "Eroiki" w Zakopanem: ksiądz w okularach i czarnym birecie rozmawia z zakonnicą (jak donosił tygodnik "Film": "zakonnicą z sex appealem"). Księdzem jest reżyser Andrzej Munk, zakonnicą - Teresa Szmigielówna. Na schodach obok wnoszą trumnę. Ktoś z ekipy komentuje: "Będą problemy".

I są. Gdy Munk montuje wstępną wersję "Zakonnicy" (znanej później jako "Con bravura"), scenę z trumną wycina. Później decyduje, że ta część "Eroiki" jest za słaba, i wyrzuca ją do kosza.

Podobne przypadki będą towarzyszyć Teresie Szmigielównie przez całe życie. Ma być łączniczką "Stokrotką" w "Kanale" Wajdy, ale musi odmówić: "byłam wtedy w ciąży i bałam się, że kanałowe sceny mogą zaszkodzić dziecku". Ma grać u zafascynowanego nią Munka, który szykuje dla niej scenariusz, ale plany przerywa jego tragiczna śmierć. Ma też pecha do recenzji: nawet jeśli gra główne role, jej nazwisko będzie zwykle pomijane.

- Miała wszystko, co powinna mieć wielka aktorka: nieprzeciętne zdolności, doskonały warsztat i niebywałą urodę - mówi reżyser Wojciech Solarz. - Osiągnęła dużo, ale zabrakło jej odrobiny szczęścia, żeby wejść do panteonu największych. - Miała olśniewające początki, ale nie dane jej było w pełni wykorzystać talentu - dodaje Ignacy Gogolewski. - W zawodowych i prywatnych losach Teresy jest coś tragicznego.

Medycyna i aktorstwo

Jeszcze w gimnazjum w Turku marzy o tym, że zostanie aktorką: nie może jej zabraknąć w żadnym szkolnym przedstawieniu. Ale rodzice - zwłaszcza ojciec, przedwojenny policjant - naciskają, żeby została lekarką. Idzie do liceum medycznego, szykuje się na medycynę. Raz tylko postanawia wyrecytować wiersz: na studniówce. - Masz talent, czemu nie pójdziesz do szkoły aktorskiej? - zachęca dyrektor.

Na egzaminie do łódzkiej "Filmówki" mówi fragment "Janka Muzykanta". Nagle na sali pojawia się mysz. Szmigielówna nie reaguje. - Pomyślałam, że wszystko stracone: powinnam się wystraszyć, coś zagrać. Ale skończyłam i grzecznie wytłumaczyłam komisji, że po liceum medycznym myszy się nie boję.

Jedną z jej pierwszych ról w filmie jest sanitariuszka w noweli Czesława Petelskiego z "Trzech opowieści" (1953) - na ekranie pojawia się na chwilę, żeby wręczyć dowody śmierci szlachetnego brygadzisty budującego Nową Hutę: zegarek, scyzoryk, brzytwę i legitymację ZMP. U Passendorfera w "Sygnałach" (1959) jako doktor Skalska na swoim pierwszym dyżurze w pogotowiu daje zastrzyki, pomaga szukać niedostępnego leku, a w wolnych chwilach leży na szpitalnym łóżku i pali papierosy. W "Niewinnych czarodziejach" (1960) Wajdy jest pielęgniarką: w pracy kokietuje grającego lekarza sportowego Tadeusza Łomnickiego ("dlaczego nie używasz słowa miłość?"), a w weekendy chodzi do Stodoły słuchać jazzowej kapeli, w której basistą jest Roman Polański.

- Nie wybierałam tych ról celowo. Może w ten sposób dosięga mnie przeznaczenie? - powie kilka lat później.

"Ty mnie nie czujesz?"

W 1960 roku tygodnik "Film" urządza sesję fotograficzną "Wiosenny spacer Teresy Szmigielówny". Kilka miesięcy później kolejną: "Zakupy świąteczne Teresy Szmigielówny". Jest już wtedy prawdziwą gwiazdą.

Nigdy jednak nie zachowuje się jak gwiazda. - Nie potrafiła o siebie walczyć, nie rozpychała się łokciami, nie dbała o image - mówi Solarz. Sama przyznawała: - Na ogół zarabiałam mniej od moich koleżanek, bo nie umiałam wykłócać się o wysokość stawek.

Jeszcze w czasie studiów statystuje w "Warszawskiej premierze". Tuż po szkole - w 1953 roku - wyjeżdża do Rzeszowa, gdzie dostaje angaż w teatrze i stałą pensję 900 zł. Niewiele. - Przy urządzaniu pierwszego mieszkania było sporo kłopotów. Przez kilka tygodni naszymi meblami były rekwizyty teatralne. Trochę niewygodne, ale miało swój urok.

Jednocześnie debiutuje u Kawalerowicza w "Celulozie" (1953). W zdjęciach próbnych pokonuje czterdzieści koleżanek i dostaje główną rolę żeńską Zochy Czerwiaczkowej, kochanki Szczęsnego (Józef Nowak). "Nowak i Szmigielówna dali jedne z najlepszych kreacji w filmie" - pisze Jerzy Gruza. Jej Zocha uwodzi i kalkuluje (o mężu: "jak umrze, sprzeda się warsztat i starczy na sklep kolonialny w dobrym punkcie"), uwielbia romanse w kinie Kometa, ale w życiu jest pragmatyczką.

W jednej z miłosnych scen gładzi Szczęsnego po włosach, dotyka jego twarzy, całuje: "ty mnie nie czujesz?". Na planie Kawalerowicz instruuje: "weź go tak, dotknij inaczej, zrób inną minę". "Mam grać Zośkę czy mojego reżysera?" - rzuca Szmigielówna. Kawalerowicz: "Dobra, graj, jak to czujesz".

- Poznałem ją na obozie szkół artystycznych w Jadwisinie, gdzie zjeżdżali się studenci z Krakowa, Łodzi i Warszawy - wspomina Gogolewski. - Teresa wybijała się od początku wyjątkową urodą i czarującym sposobem bycia. Nie będę ukrywać: jak wszyscy koledzy byłem zafascynowany.

Tę fascynację widać było czasem w pracy. Podczas realizacji "Podhala w ogniu" (1955) Szmigielówna nosi góralski kostium i długie, czarne warkocze. - Mnóstwo wielkich chłopów i ona jedna, przepiękna góraleczka - wspomina ówczesny student, operator Jan Laskowski. W jednej ze scen jej Halszka próbuje ostrzec przystojnego chłopskiego buntownika przed ścigającymi go szlachcicami: "Może go dopadnę, przez Czarcią Górę polecę, na przełaj!".

Ma zbiec po zboczu wydeptaną przez górali ścieżką. Laskowski: - A zbiegała pięknie. Do tego stopnia, że koledzy postanowili trochę pożartować. "Patrzyła w złą stronę!", rzuca reżyser. Więc gramy jeszcze raz. Operator: "Drzewo ją zasłania, wyciąć to drzewo!". To wycinamy. Po chwili: "Dlaczego tu nie ma drzew? Za mało drzew!". A Teresa za każdym razem musi na tę górę wejść. Z pięć razy ją tak przeganiali.

"Dobrze wychować syna"

Mniej więcej w połowie lat 50. Szmigielówna poznaje Jerzego Pawłowskiego, wkrótce najwybitniejszego polskiego szermierza. Pawłowski oświadcza się, biorą z Teresą ślub. Mają syna Piotra.

On odnosi kolejne sukcesy: w sumie zdobędzie siedem tytułów mistrza świata i pięć medali na olimpiadzie. Ale Szmigielówna zwierza się przyjaciołom: co wtedy, gdy kariera sportowa się skończy? Próbuje znaleźć dla niego jakieś zajęcie na planie: "Mógłby być operatorem, robi świetne zdjęcia".

Pawłowski zdaje nawet na wydział operatorski, ale oblewa go ponoć prof. Jerzy Toeplitz. Przyjaciel z zespołu Kadr: - Teresa była niezwykle zakochana, troskliwa, czasem nadopiekuńcza. Próbowała zorganizować mu życie. Ale chyba przeceniała swoją rolę jako opiekunki. Wydawał się jej człowiekiem niezaradnym, a on świetnie sobie radził w życiu.

O jego wystawnym sposobie życia, zamiłowaniu do drogich samochodów i bankietów krążyły legendy. Sama Szmigielówna przeciwnie: zawsze oszczędna (aktor Witold Sadowy: "Jak dostawaliśmy kartki na alkohol, Teresa zawsze chowała je na ważniejszą okazję"), skromna, wyciszona. - To małżeństwo trwało krótko: bardzo się różnili - przyznaje Sadowy. - Rozwiedli się po kilku latach. Pawłowski znów się ożenił, Teresa pozostała sama.

W 1969 roku Lucjan Kydryński pyta ją w wywiadzie dla "Magazynu Filmowego" o najważniejszy życiowy cel: "Dobrze wychować syna, Piotrusia, cudownego chłopaka". Gazeta zamieszcza nawet ich wspólne zdjęcie: wpatrzony w mamę syn trzyma w ręku gitarę. "Piotr ma dwanaście lat i uśmiech podobny do mamy" - pisze redakcja. "A poza tym przejawia zainteresowania sztuką".

Skończył Akademię Sztuk Pięknych. Po rozwodzie rodziców wychowywany był przez mamę i babcię - dziś ma własną rodzinę i pięcioro dzieci. Sadowy wspomina, że Szmigielówna kochała go "miłością obłąkańczą". - Roztrząsaliśmy na przykład kwestię spodni dla Piotra. "Lepiej kupić dżinsy czy wyjściowe?", pytała Teresa. Ja na to, że może wyjściowe, skoro nie ma. "A jeśli bardziej przydadzą mu się dżinsy?". Żyła dla Piotra. Zawsze prawa, emanująca dobrocią, wychowała go na przyzwoitego człowieka.

Z żoną Kawalerowicza

W "Pamiętniku pani Hanki" (1963) Lenartowicza gra Halszkę, najbliższą przyjaciółkę tytułowej Hanki. Hanką jest Lucyna Winnicka. Obie prawią sobie komplementy (Szmigielówna: "Jesteś naprawdę ślicznie zbudowana") i złośliwości ("zamordowałabym krawcową, gdyby mi coś takiego uszyła"), chodzą razem do spa i plotkują o własnych zdradach i kochankach ("małżeństwo to barbarzyńskie dziedzictwo średniowiecza"). Widać, że tekstem Dołęgi-Mostowicza świetnie się bawią. Ale pierwsze skrzypce gra Winnicka.

Nie po raz pierwszy: wcześniej Szmigielówna dwukrotnie musiała oddać jej główną rolę w filmach Kawalerowicza (wtedy męża Winnickiej) - najpierw w "Pod gwiazdą frygijską", potem w "Pociągu". O tym ostatnim filmie mówiła w wywiadzie: - Pierwotnie moja rola miała być najważniejszą rolą kobiecą, ale w trakcie realizacji doszło do modyfikacji i na pierwszy plan wysunęła się postać grana przez Lucynę Winnicką.

Jak twierdzą współpracownicy Kawalerowicza, nie chodziło jednak o zmiany w scenariuszu. - Jerzy długo szukał kandydatki do głównej roli w "Pociągu", poważnie myślał o Teresie - wspomina operator Wiesław Zdort. - Kiedy maglowaliśmy kolejne aktorki, ktoś z produkcji rzucił: "i tak zagra Lucyna". Miał rację.

Na planie "Pociągu" Winnicka prosi operatora Jana Laskowskiego, żeby oświetlał ją z góry i "korygował niedostatki urody". Rywalizuje ze Szmigielówną, która takich wymagań nie stawia. - Zdaje się, że Kawalerowicz miał z tego powodu małżeńskie sceny - przyznaje Zdort. - Tam się coś gotowało. - Bez wątpienia lepszą aktorką była wtedy Teresa - podkreśla Laskowski. - Z Lucyną Kawalerowicz musiał walczyć, z Tereską wszystko szło gładko.

Szmigielówna gra postać pozornie poboczną i jednowymiarową, ale jej narzucająca się Leonowi Niemczykowi "sąsiadka z pociągu" przeszła do historii polskiego kina. Wystarczyło parę scen, by tej emfatycznej, nieco pretensjonalnej damie, która "chodzi na wszystkie mecze bokserskie" i komplementuje Zbyszka Cybulskiego ("to nawet niezły chłopak: ma takie długie nogi, w lekkiego iksa - powinien nieźle tańczyć"), dać rys emocjonalnego pęknięcia, miłosnego i erotycznego nienasycenia.

Po obejrzeniu pierwszej wersji "Pociągu" Winnicka urządza jednak w montażowni awanturę. - Była wściekła: "dlaczego na ekranie jest tak dużo Teresy?" - opowiadał Paweł Komorowski, wówczas drugi reżyser. Kawalerowicz dokonuje cięć: skraca sceny między Szmigielówną i jej filmowym mężem. - Co innego czytałam w scenariuszu, co innego kręciłam, a na premierze okazało się, że zrobiłam coś zupełnie innego - komentowała po latach Szmigielówna. - Przestraszyłam się: zmienione sceny, inaczej połączone, tekst pocięty. Racja reżysera filmowego jest bezwzględna.

Jak Magnani, Vitti i Cardinale

- Potrafiła jednym spojrzeniem, jedną pauzą zrobić rolę - mówił Komorowski. - Miała w sobie wewnętrzne skupienie, smutek w oczach, spojrzenie "zranionej sarny". Może z powodu życiowych doświadczeń?

Ale to spojrzenie staje się też jej przekleństwem: zbyt rzadko próbuje się wydobyć z niej inne twarze. A potrafi kapitalnie balansować między realizmem a przerysowaniem ("Pamiętniki pani Hanki"), świetnie wypada jako pewna siebie uwodzicielka ("Celuloza"), ale też kobieta-potwór (nawet jeśli w "Zagrożeniu" Florkowskiego odzywa się tylko raz). - Miała genialny instynkt - zaznacza Zdort. - Była aktorskim zwierzęciem, świetnie czuła kamerę.

"Chciałam, żebyś mnie pamiętał. Kobiecie jest to potrzebne" - wyznaje Szmigielówna Holoubkowi w "Pętli" Hasa. Grała epizod, ale dla niej to jedno z najważniejszych artystycznych spotkań. Jak słusznie pisze Lucjan Kydryński, ma (nie)szczęście do "małych ról w dużych filmach" lub "większych ról w małych filmach".

Jednocześnie dla kolejnych pokoleń filmowców jest żywą ikoną. Gdy Kieślowski kręci "Amatora" (1979), zaprasza ją, by w jury konkursu filmów amatorskich zagrała samą siebie. W swoim debiucie - półgodzinnej etiudzie w "On, ona, oni" (1981) - obsadza ją też Andrzej Mellin, dziś dziekan wydziału reżyserii łódzkiej "Filmówki": - Zobaczyłem ją w jakimś filmie z końca lat 60. - sceny nad morzem, wszystko o miłości... Byłem oniemiały. Stała się dla mnie prywatnym mitem, kimś takim jak Anna Magnani w "Rzymie" Felliniego.

Ten film to "Molo" (1968), debiut Wojciecha Solarza, w którym Szmigielówna po raz pierwszy odważnie odsłania swoje ciało. Nigdy wcześniej nie była na ekranie tak olśniewająca - ma urodę, wdzięk i magnetyzm największych gwiazd kina z Claudią Cardinale czy Moniką Vitti włącznie. - Urzekła mnie nadzwyczajną czułością połączoną z kobiecą siłą - wspomina Solarz. - Gdzieś obok była stocznia, w której za parę lat miała zmienić się historia, a ona wydawała się niewzruszona. Esencja kobiecości.

"Była osobą zaszczutą"

Jak mówią jej przyjaciele, zawsze była krucha, nadwrażliwa. I niezdecydowana. Sadowy: - Dzieliła włos na czworo. Potrafiła zamęczyć pytaniami: powinnam zrobić tak czy inaczej? - Z pozoru wylewna, w rzeczywistości była introwertyczką - dodaje Zdort. - Widać było, że się męczy. Cierpi. Ale trudno było jej pomóc. Czasem rzucała tylko: "No przecież widzisz, jaką mam sytuację".

Od połowy lat 60. zaczyna grać w kinie głównie epizody. Propozycje od najważniejszych reżyserów nie przychodzą. - W 1974 graliśmy razem dwa ogony w "Awansie" Olgi Lipińskiej. Bardzo to przeżywała, próbowałem ją pocieszać - wspomina Sadowy. Była już wtedy w zespole Teatru Rozmaitości (wcześniej, po sezonach w Rzeszowie i Lublinie, grała na warszawskich scenach Klasycznego, Objazdowego i Dramatycznego).

Trzy lata później ma tam swoją ostatnią dużą rolę teatralną: w spektaklu Solarza "Lato w Nohant" gra George Sand. Na zmianę z Kaliną Jędrusik, z którą spotkały się już (a raczej minęły) na planie "Mola". Solarz: - To były dwie skrajnie różne osobowości i dwie różne postaci: Teresa grała subtelną intelektualistkę wyczuloną na muzykę Chopina, a Kalina zadziorną prekursorkę feministek. Iwaszkiewicz [autor tej komedii z 1936 roku] był zachwycony.

W 1975 roku wybucha skandal: Jerzy Pawłowski zostaje aresztowany i skazany na 25 lat więzienia za szpiegowanie na rzecz CIA (wcześniej - od początku lat 50. - był też szpiegiem polskiej esbecji). Szmigielówna jest z nim od dawna rozwiedziona, ale przeżywa to dramatycznie.

Na kłopoty prywatne nakładają się finansowe. - Kiedy dowiedziałem się o jej sytuacji, w ostatniej chwili dałem jej epizod w swoim debiucie "Uciec jak najbliżej" (1972) - przyznaje Janusz Zaorski. Reżyser Paweł Nowicki opowiada o pierwszym spotkaniu ze Szmigielówną: - Wszyscy żyliśmy skromnie, ale zrobiła na mnie porażające wrażenie kogoś, kto żyje naprawdę biednie.

Nowicki zaprosił ją w 1982 roku do słupskiego teatru, by zagrała "Marię", monodram według Iredyńskiego: - Nie mówiła wtedy o mężu, za to często rozmawialiśmy o synu. Był stan wojenny, a Piotr - o ile pamiętam - trafił wtedy do wojska. Była przerażona, bo wojsko jest bezwzględne, a Piotra traktowano jako syna zdrajcy. Rzadko spotyka się tak szlachetnych ludzi: myśmy ją uwielbiali. Ale wydawała się strzępem człowieka. Znerwicowana, miała problemy z koncentracją. Sprawiała wrażenie osoby zaszczutej. Nigdy się nie uśmiechała.

W tym okresie próbował jej też pomóc Ignacy Gogolewski, dyrektor Rozmaitości w latach 1985-89: - Miała swego rodzaju zapaści, często odwiedzałem ją w domu. Dałem jej nową rolę, ale sytuacja była tak trudna, że musieliśmy zrobić zastępstwo.

Pod koniec lat 80. zerwała również z kinem. Gogolewski wystarał się o uhonorowanie Szmigielówny Krzyżem Kawalerskim, dzięki czemu dostała niewielki dodatek do skromnej emerytury.

"Ich wszystkich już nie ma"

Wróciła do grania - głównie w serialach - w 2000 roku. - Jakieś dwa czy trzy lata temu na plan "Plebanii" przychodzi wybrana z castingu pani, która ma grać kobietę w domu opieki - opowiada Solarz. - Patrzę, a to Teresa Szmigielówna - jakże zmieniona fizycznie, ale jakże wciąż pełna ciepła, uroku, klasy.

W wielkim stylu powraca niezwykłą, główną rolą w telewizyjnych "Wszystkich świętych" (2002) Andrzeja Barańskiego (w castingu pokonała m.in. Barbarę Połomską): grana przez nią Maria 1 listopada jedzie do Jędrzejowa i szuka grobu dawnego narzeczonego z AK. Przypadkiem spotyka dawnych kolegów z partyzantki - witają ją gwiazdy polskiego kina: Wieńczysław Gliński, Alina Janowska, Bronisław Pawlik. I Leon Niemczyk, z którym w kinie spotykała się przez kilkadziesiąt lat najczęściej i którego w czasach "Pociągu" uczyła dobrych manier: - Był uroczym mężczyzną, ale miał jedną wadę: okropnie przeklinał. Zwróciłam mu kiedyś uwagę. Potem ilekroć chciał przy mnie powiedzieć słowo na "k" czy "p", reflektował się i chwytał za usta.

We "Wszystkich świętych" jej bohaterka chce "uporządkować swoje sprawy", ale zaczyna rozumieć, że pojednanie z innymi jest niemożliwe: możliwe i konieczne jest tylko pojednanie z samą sobą. Po telewizyjnej premierze wychodzi do sklepu po bułki i czuje, jakby przeniosła się w czasie: znów uśmiechy na ulicy, pozdrowienia, gratulacje. Wzruszona dzwoni do Barańskiego: "Miałam wrażenie, jakbym znowu stała się Teresą Szmigielówną".

Ostatnio pojawiła się w "Jeszcze nie wieczór" (2008) Bławuta - wycinała papierowe motyle, była jak za mgłą. Gasła. Przewinęła się też w "Piątej porze roku" Domaradzkiego i "Moim rowerze" Trzaskalskiego.

W "Mieście z morza" Kotkowskiego sprzed czterech lat, oglądając stare zdjęcia, opowiadała o najbliższych: "Ich wszystkich już nie ma. Tylko ja jedna zostałam".

Zmarła 24 września.

W tekście korzystałem z udzielonych przez Teresę Szmigielównę wywiadów prasowych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji