Artykuły

Co tam panie w polityce?

"WESELE" ciągle się gra i zawsze okazuje się, że warto je grać. Bez "We­sela" nie można już so­bie wyobrazić polskie­go teatru. Ale tym trudniej pokazać w nim coś nowego. Tym trudniej coś prawdziwego o nim napisać. O żadnym polskim dra­macie nie napisano tyle, co o "We­selu". Napisano sporo rzeczy mąd­rych i jeszcze więcej sprzecznych i bałamutnych. Najlepsza sztuka Wyspiańskiego obrosła przez 60 lat dzielących nas od krakowskiej prapremiery ogromną skorupą po­lonistycznej i teatralnej tradycji. A przecież jest ona zarazem naj­popularniejszym naszym drama­tem. I każdy chyba ma do nie­go pewien własny, osobisty sto­sunek. Bo stało się "Wesele" - w całości - jakimś narodowym sym­bolem. Jednym z okienek, przez które przyzwyczailiśmy się patrzeć na niemały odcinek historycznej tradycji. Tak też weszło "Wesele" do literatury, od Kruczkowskiego po Witkacego, Gałczyńskiego, Mrożka.

Jednocześnie nie można wciąż zapomnieć, że to narodowe mis­terium narodziło się na autentycz­nym weselu bronowickiej chłopki i gadatliwego poety. Poczciwego chłopomana, który w swym zapa­miętaniu rzeczywiście chadzał boso i "nic pod spód nie wdziewał". Że wszystkie występujące w nim postacie mają swoje prawdziwe pierwowzory. I że stoi jeszcze w Bronowicach właściwe miejsce akcji dramatu - dworek Tetma­jerów. Ciągle też powtarza się w potocznych rozmowach powie­dzonka i porzekadła z "Wesela", tak jak je powtarzano w roku 1901, a bohaterowie utworu raz po raz przypominają nam figurki z Zielo­nego Balonika. "Wesele" unieśmier­telniło się także i w anegdocie, podobnie jak "Słówka" Boya, które na przekór ironii autora, doczekały się dzisiaj rzeczywiście studium "na tle epoki". Musiało więc być istotnie w atmosferze ówczesnego Krakowa coś z wielkiej szopy i hecy, jakaś prawdziwa synteza tego, co się z tradycji narodowej, lepszej i gorszej musiało przetra­wić, skłócić i w końcu pogodzić, z wszystkimi przemianami społecz­nymi, politycznymi, gospodarczymi XX wieku - i przetrwać - do dzisiaj, w społecznej świadomości.

Dlatego też można sobie wyobra­zić chyba tylko dwie inscenizacje "Wesela". Jedną, odgrzebującą spod różnorodnego dorobku komentato­rów autentyczną anegdotę drama­tu, i drugą, w której trzeba spró­bować na nowo odczytać treść, czy też symbolikę "Wesela", pokusić się o znalezienie nowego sposobu pokazania go w teatrze. Ta druga jest chyba ważniejsza.

W Teatrze Powszechnym nie ma bronowickiej chaty. Na scenie stoi krakowska szopka, taka sama jak te, które pokazuje się co roku na konkursie pod pomnikiem Mickie­wicza. A pod szopką wiruje talerz obrotówki i wyjeżdżają na nim kolejno weselne pary. Cukierkowy Poeta i ubrana w wieczorową suknię Maryna, potrząsający pa­wimi piórami na czapce Pan Młody i przebrana jak krakowska lalka Panna Młoda. Koło się kręci. Aktorzy szybko mówią swoje kwestie i znikają. Po nich wyjeż­dżają następni i równie nagle giną we wnętrzu sceny. Scenografię "Wesela" projektował najlepszy nasz lalkarz - Kilian, ale w tym przedstawieniu nie ma lalek. "Wesele" do znudzenia, przy każdej okazji po­równywano z szopką. Tylko nikt nie wpadł na pomysł, żeby zagrać je właśnie jako szopkę. Wystawiono je co prawda już raz w ten spo­sób - w Paryżu, w roku 1923, ale francuscy inscenizatorzy, ubrali tam od początku aktorów w papie­rowe kostiumy, a w ostatnim akcie zastąpili ich zupełnie kukłami. Hanuszkiewicz kazał aktorom grać lalki. I dlatego to szopkowe "Wesele" pozostało w prawdziwym teatrze. Pomysł z szopką jest prosty, tak prosty, że trzeba było nie lada intuicji teatralnej, żeby go zasto­sować. Podobnie ma się sprawa z zasadniczą interpretacją przed­stawienia. Pisząc o "Weselu" z okazji poprzedniej warszawskiej insceni­zacji w roku 1955 Puzyna określił je jednoznacznie jako pamflet poli­tyczny. Z jego szczegółowymi roz­ważaniami można się nie zgadzać, ale podstawowa teza jest chyba nie do obalenia. "Wesele" to rze­czywiście pamflet polityczny. Ale zarazem pamflet niejednoznaczny, szkielet wielkiej narodowej tragi­komedii, w który każda epoka wpisuje swoje własne treści, znaj­duje okazję do przejrzenia się w krzywym lusterku.

Hanuszkiewicz przyjął tezę Pu­zyny absolutnie i do końca. Zrozu­miał, że w "Weselu" można nie tylko powiedzieć to "co się każdemu w duszy gra", ale też można i zapy­tać: "co tam panie w polityce?". Dlatego największą niespodzianką jego przedstawienia jest dopiero drugi akt. O występujące tam "osoby dramatu" spierano się naj­więcej. Mówiono o symbolizmie, o imaginacji, niemalże o materia­lizacji zjaw, jak na seansie spi­rytystycznym, sprowadzano nawet wszystko do pijackich omamień. A najwięcej napisano o Chochole. W przedstawieniu Teatru Pow­szechnego, Chochoł, to Siemion. Polski chłop, spryciarz i mądra­la, ironiczny komentator otaczają­cego go świata. Z całą swoją, dob­rze znaną z teatru, telewizji i filmu, często już drażniącą manie­rą. Całkowicie jednoznaczny i zaw­sze taki sam, ale tutaj jak najbar­dziej na swoim miejscu. To postać, której nie było na bronowickim weselu, która mogła zjawić się tam dopiero teraz.

Ubrany w parciane portki i ko­szulę, przepasany słomianym po­wrósłem, Siemion - Chochoł po­ciąga za sznurki drewnianego pajaca - Stańczyka, odwraca wie­że kolorowej szopki, ukazując jej prawdziwe wnętrze: uplecione z wikliny i blachy zjawy Rycerza i Hetmana. On też wytacza z kulis przed oczy ogłupiałego Dziada niezdarnie ociosany pień - sło­wiańskiego świątka z osmoloną gębą i przemawia słowami Szeli. On wreszcie przygrywa na zakoń­czenie kręcącemu się w obłędnym, szopkowym tańcu, choremu na nie­moc weselnemu zgromadzeniu. Jest właściwym reżyserem i sędzią z narodowych jasełek.

Taka czysto społeczna i politycz­na, demaskatorska interpretacja "Wesela" jest na pewno zarazem skrajnie uproszczona i jednoznacz­na. Z symboliki Chochoła i Złotego Rogu, z nastroju "chwili osobliwej" nie zostało tu prawie nic. Można się z tą interpretacją spierać, moż­na szukać innych punktów odnie­sienia. Ale przedstawienie to jest rzeczywistym, mocnym argumen­tem na temat tego, co trzeba mó­wić ze współczesnej sceny. Jest też w nim wiele dowodów prawdziwie aktualnego widzenia teatru, w którym myśl inscenizatora łączy się bez reszty z oprawą plastyczną widowiska, z jego świadomą wy­mową, z jego historycznym i politycznym komentarzem. I można chyba powiedzieć, że w tym roku warszawski sezon teatralny naprawdę zaczął się na Pradze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji