Pożądanie i Pietruszka (fragm.)
Plany repertuarowe warszawskiego Teatru Wielkiego przewidują w tym roku dwie pozycje z polskiego repertuaru współczesnego: połowa tych zapowiedzi została już zrealizowana - jesteśmy po prapremierowym widowisku baletowym "Pożądania" Grażyny Bacewicz. W okresie "Warszawskiej Jesieni" zobaczymy na tej samej scenie "Diabły z Loudun" Krzysztofa Pendereckiego. Może to i za mało w stosunku do obowiązków, jakie na tym teatrze ciążą, ale traktujemy te premiery jako zapowiedź odrabiania powstałych zaległości...
Niełatwo jest ocenić nowy balet Bacewiczówny: znam nagranie radiowe, które zawiera całość materiału skomponowanego przez autorkę "Pansieri Notturni" i wydało mi się pełniejsze, bogatsze i bardziej konsekwentne w swojej budowie od skrótu dokonanego dla potrzeb sceny baletowej. Na długo jeszcze przed premierą przeczytałem sztukę Picassa "Pożądanie schwytane za ogon", które posłużyło za kanwę autorowi libretta, Mieczysławowi Bibrowskiemu, a kompozytorce libretto to dawało impuls przy pisaniu muzyki; tymczasem w widowisku scenicznym bardzo niewiele znalazłem z treści zawartych we wspomnianym libretcie, przecież bogatszym od beztreściowego tańca w układzie choreograficznym Jerzego Makarowskiego.
Komponowanie tańca do skrajnie awangardowe] muzyki - a taką tym razem napisała Bacewiczówna, odchodząc od wzorów tak typowych dla niej we wcześniejszych dziełach - jest rzeczą trudną. Podźwignięcie tak wielkiego ciężaru wymaga nie tylko talentu, ale i dużego doświadczenia: młody choreograf posiada na pewno pierwsze (dał tego zresztą już nie raz dowody przy poprzednich swoich realizacjach) - trudno go winić o brak doświadczenia. Przychodzi ono z wiekiem, z możliwością wzbogacania swojej wyobraźni przez oglądanie wielu i różnych dzieł w różnych realizacjach, przez konfrontacje z tym wszystkim, co dzieje się aktualnie na scenach świata w dziedzinie tańca nowoczesnego. Wyrywkowe oglądanie tylko tego, z czym do nas od czasu do czasu ktoś przyjeżdża - to za mało!
Makrowski swój talent przeegzaminował wystawiając już wcześniej balet do krótkich kompozycji naszych twórców współczesnych. Inna to jednak sprawa uporać się z etiudą baletową, inna - podźwignąć dzieło o godzinnym prawie bagażu trudnej muzyki.
Dlatego też w "Pożądaniu" mieliśmy sporo znakomitych tanecznie fragmentów - ale dużo było i pustki wypełnianej jakimikolwiek pomysłami: stąd też fragmenty oklaskiwane przy otwartej kurtynie ale i uczucie znużenia, kiedy nic, albo bardzo mało działo się na scenie.
A jednak trudno nie uznać tej premiery - mimo wszystkie zastrzeżenia - za dużej miary wydarzenie w naszej muzyce i w działalności warszawskiego Teatru Muzycznego. Nic bowiem łatwiejszego przecież, jak wystawić pozycje z "żelaznego repertuaru", sprawdzone i łatwe w końcu w realizacji; jeżeli sięga się po dzieło awangardowe, jeżeli szuka się nowego kształtu i wyrazu dla tańca artystycznego, nie należy od razu oczekiwać ideału. Powiedzmy to nawet inaczej: bez dokonywania właśnie takich prób, bez wyzbycia się obaw przed możliwością pomyłek czy niedopracowań - nigdy nasze teatry operowe nie staną się prezenterami rodzimych dzieł wybitnych twórców. A to w końcu należy do ich pierwszych obowiązków...
Troska i staranie, aby dzieło naszej wielkiej kompozytorki współczesnej, tak przedwcześnie zmarłej przed niewielu laty, znalazło się na reprezentacyjnej scenie, należy odnotować z najwyższym uznaniem. Podobnie, jak świetną grę orkiestry pod batutą Mieczysława Nowakowskiego na premierowym przedstawieniu; jak urokliwe dekoracje Andrzeja Majewskiego, jak i wysiłek wszystkich tancerzy z Renatą Smukałą i Dariuszem Blajerem na czele.