Artykuły

Tęsknota za fruwaniem

KIEDY Ken Kesey zjawił się w Lublinie, był przyjmowany jak guru: rzesze wiernych oczekiwały jego pojawienia się cierpliwie, tropiły jego kroki, na wszystkich spotkaniach chcieli być wszyscy. Książki Keseya rozeszły się błyskawicznie, powtórka filmu "Lot nad kukułczym gniazdem" miała pełną widow­nię. Czy to był przejaw snobizmu, ochota na osobiste spotkanie ze światowym nazwis­kiem i w dodatku oryginałem?...

Nie. Opinię tę potwierdziła fantastyczna frekwencja młodych ludzi na spektaklu Teatru Nowego z Poznania, który przy­wiózł do Lublina teatralną adaptację "Lotu nad kukułczym gniazdem".

Zdając sobie sprawę z trudności przełoże­nia niezwykłej literatury na scenę, spektakl śledziłam z powątpiewaniem. Uda się? Po­czątek - może to wina nierozegrania się ak­torów i pierwszego spektaklu - nie porywał. Wejście McMurphy'ego, miejskiego lumpa pośledniej postury - wróżyło interpretację komediową, kwitowaną zresztą śmiechem widowni. Pielęgniarze wyglądający jak goryle rządowi, jąkała Bibbit - raczej zabawny niż tragiczny... Ale to był początek. Nie wiem, od którego momentu przestałam porównywać przedstawieniu z książką i filmem, potem była tylko scena.

Czemu zawdzięczać sukces tego przed­stawienia? W kuluarach teatru plotkowano, że nasz by takiej sztuki nie dokonał. Myślę, że nie tylko; w poznańskiej realizacji zasłużyli się Amerykanie - scenografią, reżyserią, adaptacja i muzyką. W tej oprawie aktorzy mogli bezpiecznie zrobić wszystko, co potrafią. A potrafią. Janusz Andrzejew­ski (McMurphy) zagrał swą rolę przekonu­jąc, że aktorstwo to przede wszystkim wnętrze, że dużego człowieka (i aktora) w najmniejszym stopniu kreuje wygląd.

Zadziwiający powszechnie był Ildefons Stachowiak (Bromden) - gdzie takiego prawdziwego indiańskiego giganta znalezio­no?... Wybijał się Mirosław Konarowski, Aleksander Machalica i najbardziej niema rola "wiszącego" Rucklego (Mirosław Kropielnicki). Osobiście najmniej cenię obsadę siostry Ratched (Daniela Popław­ska), raczej cichej żmii niż tyrana z dużym biustem, ale w kontraście z amerykańskimi wampami Sandrą i Candy - też wyrazistej.

Mocnym atutem przedstawienia jest cała oprawa scenograficzna. Interesujące że nie zaproponowano nam - zdawałoby się naturalnej dla takiej sztuki - brzydoty. Owszem, dramat rozgrywa się w estetycz­nym otoczeniu, estetycznych kostiumach. Światło rozbiela szare piżamy, łagodzi ostrość kafelków szpitalnych. Burdelowe dziewczyny są wyzywające, ale nie szkarad­ne, prywatkowa zabawa w wariatkowie - kolorowa. Cała scena natomiast została ujęta w ramę słodkiego pejzażu-marzenia indiań­skiego wodza. W ten obraz brutalnie włamują się kafelki szpitala, z kioskiem-stanowiskiem dowodzenia siostry Ratched.

Nie musi być brzydko, żeby było brzydko. Przeciwnie, koszmarne majtki McMurphy'ego z wielorybem na rozporku, groteskowa siatka na włosach "wiszącego" wyznaczają kanon pozytywnego piękna. Jak w całym zbuntowanym "Locie nad kukuł­czym gniazdem".

Całkiem normalne, że przedstawienie podobało się młodym widzom (oklaskiwali je na stojąco). "Lot" jest wciąż ich pro­blemem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji