Pirandello na łódzkiej scenie
Czy możliwe jest napisanie dramatu idealnego, takiego, który pogodziłby to co sztuczne w sztuce z tym co żywe w życiu? Czy możliwe jest powiedzenie w nim prawdy o człowieku? Jednym słowem - stworzenie takiego dramatu, który jako dzieło sztuki, z natury swej zorganizowane, skończone i harmonijne, mógłby wyrazić skomplikowanie życia i natury ludzkiej - nieuchwytnej, zmiennej, nieharmonijnej i umykającej?
Te pytania są głównym motywem całej twórczości dramaturgicznej Luigiego Pirandella. Pirandello nie był eksperymentatorem teatru takim jak Craig, Meyerhold czy Tairow, co więcej, przeciwstawiał się sposobom, jakimi teatr początków XX wieku próbował burzyć iluzję teatralną. Wymienieni twórcy byli dla niego "ludźmi teatru", którzy przy pomocy chwytów (antyrealistyczny dialog, antyrealistyczne dekoracje, punktowe światła, zniesienie konwencji czterech ścian itd.) zrywali z duchem arystotelesowskiego mimetyzmu w imię teatralizacji teatru. Sam tekst dramatyczny, z czym Pirandello nie mógł się zgodzić, przestawał być elementem nadrzędnym. Dla Pirandella właśnie tekst dramatyczny miał służyć obnażaniu fikcji teatru, unaocznianiu, jak w trakcie tworzenia iluzji, która mieni się rzeczywistością, rzeczywistość ta umyka. Przeciwstawiał się realizmowi teatralnemu uważając go za niewystarczający czy wręcz niemożliwy. Równocześnie jednak, paradoksalnie, dążył do realizmu, a miał to być realizm psychologiczny. Scenę teatralną uważał za miejsce, gdzie napisany dramat, poprzez nieustanne ujawnianie swojej fikcyjności, poprzez odkrywanie przed widzem mechanizmów i zasad, jakie rządzą powstawaniem widowiska teatralnego, ukazałby, jak niedościgłe w swoim skomplikowaniu jest życie i ludzka osobowość. Dlatego też od aktorów wymagał Pirandello, by identyfikowali się (imbevuto) z odtwarzanymi postaciami, by ich gra była żywiołowa i spontaniczna jak w commedda dell'arte, jednakże pozbawiona jakichkolwiek elementów konwencji. W ten sposób na scenie miały przenikać się trzy płaszczyzny, stale obecne w jego dramatach: 1) teatr (ludzie teatru, aktorzy, machina teatralna), 2) autor i postaci sceniczne jako idee, wyobrażenia autora, 3) życie, rzeczywistość pozateatralna (widzowie).
Teatr Powszechny w Łodzi wystawił niedawno komedię "Tak jest jak się państwu zdaje" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. Na scenie (scenografia Xymeny Zaniewskiej i Mariusza Chwedczuka) zastajemy drobiazgowo odtworzone wnętrze mieszczańskiego domu - stoliki, stoliczki, kanapy, na ścianach rzędy fotografii w ramkach.
Tematem komedii jest dociekanie prawdy o życiu nowo przybyłego do włoskiego miasteczka sekretarza prefektury, pana Ponzy. Jednak prawd jest kilka, zapewne tyle ile jest osób, które starają się ją poznać. Do końca bowiem nie wiadomo, czy obłąkana jest pani Frola - teściowa pana Ponzy, która drugą jego żonę Giulię uważa za swą zmarłą córkę Linę, czy obłąkany jest pan Ponza, który Linę bierze za swoją drugą żonę i nazywa ją Giulią. Jedyną osobą, która sprawę może rozwikłać, jest żona sekretarza, tajemnicza i zagadkowa pani Ponza, pojawiająca się w ostatniej scenie dramatu. Ale jej słowa nie wyjaśniają niczego, przeciwnie, bardziej jeszcze zaciemniają obraz prawdy. Pani Ponza mówi: "Otóż prawda wygląda tak: jestem córką pani Frola... i drugą żoną pana Ponzy. (...). Dla siebie jestem tą, za którą każdy z państwa mnie uważa!".
Aktorzy wkraczają na scenę hałaśliwie. Ich gra jest istotnie żywiołowa, ale równocześnie (jak się później okaże - celowo) u-teatralizowana: sztuczna wesołość, sztuczne przerażenie, sztuczne zaciekawienie, zwracanie się z pewnymi kwestiami do publiczności, rubaszne gesty itd. Widoczne jest nawiązanie do konwencji commedia dell'arte poprzez stałe podkreślanie widowiskowości, teatralności. Nie jest to zgodne z założeniami Pirandella i jego autorskimi didaskaliami (podobnie jak drobiazgowo rozbudowana scenografia). Także charakter postaci zostaje przez Hanuszkiewicza zmieniony, np. Lamberto Laudisi, niejako porte-parole autora, w oryginale pogodny i rozsądny sceptyk wypowiadający mądre zdania o relatywizmie prawdy, jest tu przedstawiony jako błaznujący wesołek; pani Frola, nobliwa staruszka, jest u Hanuszkiewicza kokieteryjną leciwą wdówką itd.
Charakter przedstawienia zmienia się nagle, gdy na scenie pojawia się pani Ponza. Nie przychodzi ona, tak jak inni aktorzy, zza kulis, ale - co istotne - od strony widowni, od strony życia. Z tej strony wejdzie też na scenę Autor, który usadowi się w fotelu i głuchy na wszystko będzie czytał gazetę. Tymczasem ostatnia wypowiedź pani Ponza przerodzi się w monolog Postaci Scenicznej z "Sześciu postaci scenicznych w poszukiwaniu autora" skierowany do obojętnego, zasłoniętego gazeta Autora.
Z prawdziwym przejęciem monologująca postać (gdy właściwy spektakl dobiegł już końca) powoduje konsternację i zamieszanie wśród aktorów, którzy pozostali na scenie i nie wiedzą, czy zejść z niej (kurtyna nie zapada, bo jej nie ma), czy na niej pozostać. Oto bowiem pojawił się na scenie fantom myśli i czucia ludzkiego, niezrozumiały i obcy teatralnej konwencji. Zdezorientowani aktorzy, którzy stali się nagle widzami, odchodzą wreszcie za kulisy. Pracownicy techniczni zaczynają powoli demontować dekoracje - po usunięciu tylnej ściany pokoju państwa Agazzich, w tle ukazuje się "maszyneria teatru", ostatecznie już ginie iluzja. Słychać głos inspicjenta, który przez mikrofon wydaje pracownikom polecenia... Założenia inscenizacyjne Hanuszkiewicza stają się zrozumiałe i przejrzyste. Wykorzystanie formy teatru w teatrze, nadanie granej komedii charakteru widowiska w każdym calu poddanego konwencji, ukazanie jego fikcyjności, wprowadzenie od strony życia, z ulicy niejako, postaci scenicznych, pobudzenie widowni do reagowania na zaczepki i gesty aktorskie - oto uruchomienie owej trójwarstwowości tworzącej teatr Pirandella. Gdzie rozgrywa się prawdziwy dramat? - zdaje się padać pytanie - czy na deskach scenicznych, gdzie konwencja kłóci się z życiem?, czy w świadomości postaci scenicznych, domagających się pełnego życia?, czy może jedynie w świadomości pisarza?
Wprowadzona przez Hanuszkiewicza Postać Sceniczna (pani Ponza) to kobieta-fantom, idea zrodzona w umyśle autora, obdarzona przez niego życiem niepełnym, ułomnym. Jej dramat to niemożność dokonania jakiejkolwiek zmiany w jej "idealnym" życiu. Mówi o tym końcowy dialog (przemieszane fragmenty "Sześciu postaci w poszukiwaniu autora" i "Człowieka z kwiatem to ustach") między nią a panem Ponza, który wrócił zza kulis. Gra aktorska tych dwojga stanowi wyraźny kontrast z grą "aktorów komedii". Spektakl kończy się próbą samobójstwa pani Ponza-Postaci Scenicznej. Słychać strzał, znany sygnał "erki" (czy to jednak nie przesada?), wbiegają pielęgniarze z noszami, ale Postać Sceniczna żyje, nie może umrzeć, jest wieczna, niczym platońskie idee. Ortega y Gasset tak pisał w swojej "Dehumanizacji sztuki": "... nasze zainteresowanie wzbudzają osoby dramatu jako-takie, to jest jako idee lub czyste wzory. Dramat Pirandella jest, powiedziałbym, pierwszym dramatem pojęć we właściwym tego znaczeniu. Wszystkie inne, które nosiły tę nazwę, nie były dramatami pojęć, lecz dramatami rozgrywanymi między bohaterami symbolizującymi pojęcia. W utworze Pirandella smutny los każdej z sześciu osób (postaci scenicznych - L.S.) jest po prostu pretekstem i pozostaje w cieniu. Jesteśmy natomiast świadkami rzeczywistego dramatu pewnych pojęć jako takich, pewnych subiektywnych fantomów, gestykulujących w wyobraźni autora".
W spektaklu Hanuszkiewicza odnajdujemy więc i filozofię, i koncepcję dramatu, i widzenie teatru Pirandella, owego "mózgowca", który zrywając z dramatem realistycznym dążył do wyjścia poza zjawiska i ukazania niejako "rzeczy samych w sobie", do pokazania zmienności i nieuchwytności życia oraz dotarcia do głębi psychiki ludzkiej.
"Tak jest, jak się państwu zdaje" jest komedią 3-aktową. Każdy akt kończy się drwiącym śmiechem Lamberto Laudisiego, którego to śmiechu zabrakło (a szkoda!) w spektaklu Hanuszkiewicza. Jest to bowiem śmiech, który kpi z wszelkich prób znalezienia jednej, niepodważalnej prawdy. I być może ów śmiech jest jedynie prawdziwy? Przypomina się tu Gogolowski "Przedsionek teatralny", w którym na pytanie dlaczego w sztuce (chodziło o "Rewizora") nie ma ani jednej sympatycznej postaci, pada odpowiedź: Ależ owszem! Tą postacią jest śmiech!
Komedia Pirandella mimo werystycznego toku narracji nie kończy sie jak tradycyjne piece bien fait, jest sztuka nie dokończoną, nie wyjaśnioną. Hanuszkiewicz już na początku burzy iluzję, by w końcu stosując zasadę teatru w teatrze, stworzyć podwójną publiczność i odsłonić (dosłownie) kulisy teatru. Chciałoby się powiedzieć (bez złośliwości), że reżyser postarał się by jego Pirandello był bardziej pirandellowski niż sam Pirandello...