Artykuły

Disco polo na teatralnej scenie, jako "wieczór poezji śpiewanej"

- Rynek muzyczny jest pojemny, zmieści się tam wszystko. Co jest złego w tym, że w piątek potańczę do zespołu Weekend, w sobotę posłucham Trójki, w niedzielę pomedytuję przy Mozarcie? - pyta TOMASZ CZARNECKI, reżyser spektaklu "Disco Polo - Wieczór Poezji Śpiewanej" w Centrum Kultury w Gdyni.

Przemysław Gulda: Muzyka i cała estetyka disco polo po okresie pewnego ukrywania i wstydliwego pomijania w mediach, zaczyna tryumfalnie powracać. Dlaczego, twoim zdaniem, tak jest? I dlaczego dziś już nie jest obciachem słuchanie takiej muzyki?

Tomasz Czarnecki: Powrót disco polo do mediów bardzo łatwo zdiagnozować. W "Skrzypku na dachu" jest takie słynne zdanie: "Jak masz pieniądze, to nikt nie powie, że jesteś głupi". Dzisiaj - jak masz miliony wyświetleń na youtube, też tego nie powiedzą. W przeszłości media zachowywały tak zwaną misyjność i filtrowały pokazywane treści pod kątem jakości, kreowały gusta.

Dziś telewizją rządzą słupki oglądalności, a youtube jest jej bezpiecznym testerem - bez ryzyka i inwestowania pieniędzy można sprawdzić, co się podoba większej liczbie ludzi. Ma to oczywiście swoje złe i dobre strony. Niestety, gdy to "coś" zaczyna cieszyć się powodzeniem, nieważne, czy jest to disco polo, czy "mięsny jeż" - trafia na ekrany bez względu na jakość. Jedynym kryterium jest popularność.

Disco polo przez lata żyło w podziemiu, teraz po prostu wystrzeliło na słupkach oglądalności i słuchalności w górę prosto w ręce tzw. mainstreamu. Programy typu Disco Relax jako pierwsze wykorzystały ten mechanizm już dwadzieścia lat temu - pokazujemy wszystko, co się ludziom podoba, bez oceny wartości. Prorocy! A czy słuchanie disco polo jest obciachem? Ale o którym zespole mówimy? O których piosenkach? To bardzo ważne!

Nie wrzucałbym gatunku do jednego worka. Tak jak może być zły jazz i dobry jazz, zły serial i dobry serial - tak samo może być złe i dobre disco polo. Są tam utwory popowe, biesiadne, dance'owe, bliższe techno, z lepszymi i gorszymi tekstami, aranżem czy wokalem. Taka segregacja to duże uogólnienie. Osobiście cieszę się, że przynajmniej kończy się era hipokryzji , gdy nikt nie przyznawał się do jakiegokolwiek sympatyzowania z disco polo - a wiemy jak było.

Nie wstydzimy się już tego, co się nam podoba. A w sytuacji, gdy polski rynek nie ma nic lepszego do zaoferowania w dziedzinie muzyki tanecznej, bierzemy to, co jest. Bardzo często nie jest to ambitne, profesjonalnie zrealizowane i zwyczajnie mądre, ale ma skoczną melodię i jest po Polsku - to wystarczy. Polacy chyba wolą głupio się bawić, niż inteligentnie smucić. Zadaniem artystów nie powinno być krytykowanie disco polo, a tworzenie alternatywy na wyższym poziomie.

Skąd pomysł, żeby właśnie na disco polo oprzeć swój spektakl?

- W Studium Wokalno-Aktorskim w Gdyni prowadzę zajęcia z piosenki aktorskiej. Lubię poszukiwać nowych materiałów muzycznych i tekstowych, z którymi nikt wcześniej nie odważył się zmierzyć. Disco polo jest fenomenem w naszej kulturze i wywarło tak wielki wpływ na pokolenia Polaków, że chciałem go przeanalizować czysto empirycznie - jak artysta, a nie socjolog, czy kulturoznawca. Rozłożyć tę muzykę na czynniki pierwsze, pogrzebać w tekstach, aranżach, sprawdzić w czym tkwi jej sukces.

Pomysł rzuciłem studentom pół żartem, pół serio - a oni podchwycili go bez namysłu. Ich zapał do eksperymentu rozwiał wszelkie moje wątpliwości. Przygotowywany na Scenę Letnią spektakl jest właśnie przekonstruowaną i rozbudowaną wersją ubiegłorocznego egzaminu z piosenki aktorskiej czwartego roku Studium.

Zagraliśmy go tylko raz, przy 300 osobowej widowni i po zaskakująco entuzjastycznym przyjęciu wiedzieliśmy, że trzeba walczyć o jego dalszy sceniczny żywot. Centrum Kultury dało nam taką możliwość.

W jaki sposób wykorzystujesz tę muzykę i tę estetykę budując swoje przedstawienie? Na ile piosenki użyte w spektaklu dały się wykorzystać jako siła napędowa akcji?

- Najpierw zrezygnowaliśmy z oryginalnych aranżacji, zostawiając tylko melodie i słowa znanych hitów. Chcieliśmy eksperymentalnie przekonać się, co zostanie z muzyki disco polo, gdy pozbawimy ją charakterystycznego brzmienia i sposobu śpiewania (czyli tego, z czym kojarzy się wizerunkowo). Następnie w celu stworzenia postaci i zdarzeń scenicznych zaczęliśmy zabawę tekstem i wyobraźnią. Zmienialiśmy sensy, bawiliśmy się skojarzeniami, odwracaliśmy wszystko do góry nogami.

Gdy już wiedzieliśmy, o czym będzie numer - dopasowywaliśmy do niego charakter muzyczny. Wykonujemy więc numery w wersji reggae, rockowe, soulowe, swingowe, musicalowe, poetyckie, itd. Często na pierwszy rzut oka i ucha ciężko skojarzyć oryginał z naszą przeróbką.

Każda z piosenek jest małą, zabawną (najczęściej absurdalną) historyjką na temat marzeń i wyobrażeń o lepszym życiu. Akcja rozgrywa się bowiem w kiczowatym mieszkanku rodem z lat 90-tych, czasów narodzin disco polo i zachłyśnięcia się lepszym, bogatszym, zachodnim światem.

Jednym z tematów przedstawienia jest gust Polaków. Czy zgadzasz się z obiegową opinią, że jest on fatalny? A co z takimi sytuacjami, jak koncert ambitnej przecież muzyki Bobby'ego McFerrina, na którym znakomicie bawią się tysiące ludzi? Albo dębicki festiwal Good Fest, z jednej strony festyn, ale z drugiej - koncert bardzo wyrafinowanej muzyki, który także przyciągnął wielkie tłumy "zwyklych" słuchaczy?

- Kolejne uogólnienie. Jest nas, Polaków, 40 milionów! Jak zmierzyć gust takiej grupy - procentowo, województwami, z podziałem na wiek? Wspaniale, że tysiące przyszło na McFerrina! Są też tysiące kiboli na stadionach, tysiące nastolatków na Open'erze, młodzieży na pielgrzymkach, emerytów przed telenowelami, itd. Tyle dobrych, co złych przykładów. I czy "słuchanie disco polo" świadczy o złym guście? Niekoniecznie.

Znam przypadek pani przedszkolanki, która uczyła kilkulatki śpiewać "Ona tańczy dla mnie". To uważam za bardzo zły i szkodliwy pomysł z wielu powodów. Ale cóż złego w tym, że ta sama piosenka leci na weselnej zabawie? Kogoś tym krzywdzi? Każda muzyka ma swojego odbiorcę i pełni jakąś funkcję. A jeśli już o gustach mowa, chociaż ponoć o nich nie powinniśmy - to rozgraniczam styl muzyki disco polo od wizerunku scenicznego jej wykonawców.

Jeśli chodzi o moją opinię - teledyski są z reguły kiczowate, choreografie słabe i źle zatańczone, dziewczyny chcą wyglądać sexy, a panowie męsko (złote łańcuchy, kolczyki, panterki, ciemne okulary, szybkie fury, itd...), silą się na wielkomiejski lans, a wychodzi po prostu śmiesznie. I często śmiejemy się właśnie z tego wizerunku, a nie z samej muzyki! Bo gdy wyłączam obraz - nagle słyszę bardzo fajnie nagrane i zmiksowane kawałki, ze świetną, wpadającą w ucho melodią, genialnym tanecznym rytmem i bezpretensjonalnym tekstem. Do disco polo często świetnie się tańczy, trochę gorzej słucha, fatalnie się na to patrzy.

W USA - kraju na którym najczęściej chcemy wzorować swoją rozrywkę - wydaje się wielkie pieniądze na zawodowych choreografów, tancerzy, stylistów, reżyserów, operatorów, speców od PR, zdolnych tekściarzy, itd. Nie krytykujmy polskiej muzyki tanecznej - tylko ją naprawiajmy. Weźmy z niej to, co dobre - czyli melodię, rytm i radosny klimat - i wciągnijmy na poziom, którego nikt z nas nie będzie się wstydził. Wilk będzie syty i owca cała.

Rynek muzyczny jest pojemny, zmieści się tam wszystko. Co jest złego w tym, że w piątek potańczę do zespołu Weekend, w sobotę posłucham Trójki, w niedzielę pomedytuję przy Mozarcie, a w poniedziałek pobiegam przy Sigur Rós? Jestem zaciekłym wrogiem złego, kiczowatego disco polo i jednocześnie kibicuję fajnej bezpretensjonalnej polskiej muzyce tanecznej - nieważne jak ją nazwiemy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji