Portret przed szklanym ekranem
"Cukier w normie" w reż. Piotra Waligórskiego z Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie na IV Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Katarzyna Kaczór w Expressie Bydgoskim.
Zespół Teatru Łaźnia Nowa postanowił zmierzyć się z prozą Sławomira Shutego, który bez "ściemy" pokazuje świat - takim jaki jest. Ogólnie nie był to przyjemny obrazek, ale niezwykle wciągający. Po pseudorealnych prezentacjach festiwalowych wreszcie pokazane zostało prawdziwe życie, w którym przecież nie wszyscy mężczyźni są intelektualistami, a kobiety erudytkami.
Większość panów, niestety, trzy czwarte życia spędza przed telewizorem, ze szklanką piwa w dłoni, ewentualnie z pilotem - ulubionym męskim gadżetem. I koniecznie w kalesonach.
Życie na kanapie
Zobaczyliśmy trzy pary bohaterów, z których Mirek Tańcula i jego żona Tańculowa (znakomici Paulina Napora i Sebastian Oberc) byli najbarwniejsi.
Tańculowa rzadko myśli. Wcale. Życie spędza na kanapie. Tańcul też siedzi, ale zdarza mu się czasem czytać Detektywa. Oczywiście on wcale nie pije: - Ja piję? Gdybym ja pił, to byś zobaczyła dopiero!!!
Wszyscy bohaterowie gadają "do siebie nawzajem", bo nie można tego nazwać rozmową: - Staszek nie pozwala mi zrobić sobie głowy - żali się Emilia Paruch (Bożena Adamek).
- Masz tu, od krzesnego! - wrzeszczy podczas przyjęcia pijany mężczyzna do chłopca. - Jedz kiełbasę, wiejska, na targu kupiłam. Droga była - zachwala produkt Maria Korbielowa(Aldona Grochal) na tym samym przyjęciu.
Nudy nie było
Ćwierćsłowa płynące ze sceny nie nudziły. Nawet momenty, gdy sympatyczni bohaterowie przewracali oczami - to też ważna czynność i długotrwała - nie było w tym nudy.
W całość wkomponowane zostały surrealistyczne wstawki - występ Człowieka - Kiełbasy, chóru paneli podłogowych, Człowieka - Wątroby.
Na ekranie wyświetlony został filmik o człowieku uwięzionym w zsypie na śmieci. Nieszczęśnik wspomina sobie inne przypadki zaginionych...
Woli wiertła
Podczas spektaklu non stop włączone są telewizory - w święta koniecznie "Wigilia z Jedynką". Jedna z bohaterek wciąż bierze udział w teleturniejach, inna kobieta chce się zapłodnić in vitro - bo sądzi, że mąż chyba jest impotentem (tymczasem prawda jest taka, że on woli wiertła od swojej żony). I tak w kółko.
Część publiczności miała problem z widocznością. Szkoda, bo reżyser Piotr Waligórski stworzył spektakl arcyśmieszny, ale jednocześnie smutny, dołujący.
Tacy, niestety, jesteśmy, przynajmniej w małym procencie. Ile razy zasiądę przed telewizorem zastanowię się, czy przypadkiem nie zamieniam się w jedną z bohaterek, która zrosła się prawie z kanapą.