Artykuły

Operetkowa Operetka

Wichura Historii, która jest główną silą napędową akcji w sztuce Gombrowicza, do Teatru Jaracza nie dotarta. A może się my­lę? Może wiatr wieje teraz w prze­ciwną stronę?

W latach sześćdziesiątych, kiedy Gombrowicz pisał swoją "Operetkę", świat byt widownią rewolucji cywili­zacyjnej, przemian obyczajowych i społecznych. Gombrowiczowskie przeciwstawienie "nagości" i "stroju" mogło dźwięczeć żywo na tle nadcią­gającej fali wołania młodych hippi­sów i dzieci-kwiatów (a wkrótce po­tem - zbuntowanych studentów na uczelniach Europy i Ameryki) o na­prawę społeczeństwa, o odrzucenie zmurszałych norm zmęczonej starej cywilizacji, żądania "prawdy" (cokol­wiek przez to rozumiano), i "szczero­ści" (czymkolwiek by ona była). Wtłoczenie tych idei w sklerotyczną - choć wciąż jeszcze żywą - formę tea­tru z całkiem innego świata, formę będącą kwintesencją idiotyzmu i złe­go smaku, było więc prowokacją oczywistą. Było, minęło.

O to, czy jest w "Operetce" Gombro­wicza coś aktualnego dziś, tu i teraz, a jeżeli tak, to co? - należałoby dopie­ro zapytać, poszukać tego wokół nas...

W każdym razie dziś dawno prze­brzmiały styl operetkowy mało kogo grzeje czy ziębi, znamy gorsze przy­kłady prowokującej tandety. Przeży­cia operetkowych hrabiów, baronów i huzarów publiczność ogląda przez oddalające szkiełko, z dystansem na­leżnym zamierzchłej historii, szukając w nich co najwyżej kabaretowych alu­zji do spraw miejscowych.

Śmiechy i oklaski zrywają się więc na widowni olsztyńskiego Teatru Jaracza, gdy światowy dyktator mód Mistrz Fior (Dariusz Poleszak) scho­dzi po pompatycznych schodach zam­ku Himalaj trzymając na smyczy zna­nego w mieście charta afgańskiego dyrektora Hassa. Część publiczności z zapartym tchem czeka aż Albertyn­ka (Joanna Litwin ze Studia Aktor­skiego) pojawi się naga. Dostaną to, czego oczekiwali, a jeszcze w naddat­ku dwóch prawie nagich, nie licząc listków okrywających im przyrodze­nia, Złodziejaszków (Paweł Gładyś i Robert Lubawy, także ze Studia). Bo młode Złodziejaszki mają być, zda­niem reżysera, reprezentantami tej sa­mej części ludzkości co Albertynka, tęskniącej za wolnością, czystością i szczerością, symbolizowanymi przez nagość, w przeciwieństwie do "stro­ju" okrywającego postaci ze świata odchodzącego w przeszłość. Ale żeby zaraz myśleć tutaj o formie operetki - jak chciał Gombrowicz - jako o for­mie maski "za którą krwawi śmiesz­nym bólem wykrzywione ludzkości oblicze"? No nie, bez przesady. Nie ma w olsztyńskim spektaklu nic, co by miało krwawić albo nie krwawić.

"Operetka" Gombrowicza w ol­sztyńskiej inscenizacji Zbigniewa Marka Hassa jest jak najprawdziwszą operetką. Z dekoracjami przedstawia­jącymi wnętrze zamku księstwa Hi­malaj, z muzyką pełną podrygujących chórów, kupletów i słodkiego lukru. Tylko na samym początku spektaklu sztuczne, wystudiowane ruchy ludz­kich marionetek zapowiadają jakiś dystans do tej formy, pastisz, ironię. Potem jednak zaczyna coraz bardziej brakować ręki zarówno reżysera, jak i choreografa, operetkowa zabawa rozkręca się całkiem na serio, rewolu­cja nie robi specjalnego wrażenia, zaś miotanie się Fiora (najgorsza rola Poleszaka jaką widziałem), zagubionego i bezradnego wobec Nowego, które rzekomo nastało po zawierusze stro­boskopowych świateł i teatralnych gromach zza sceny, może tylko śmie­szyć.

Kiedy w finale naga Albertynka objawia się nam nie w trumnie - jak jest u Gombrowicza - lecz w kieli­chu otwierających się płatków drew­nianego, kiczowatego kwiatka z "Calineczki" - stwierdziłem, że wolę doprawdy Strój, wszystko jed­no jaki, niż tę nagość z niemieckiego oleodruku. A przecież to o tym Gombrowicz dopiero chciał pody­skutować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji