Artykuły

Radosne dni

Teatr Nowy z Łodzi wystąpił gościnnie w Warszawie ze sztuką Becketta "Radosne dni". Świetna to sztuka i bardzo dobre przedstawienie.

Scena jest pusta. Pośrodku, w kopcu piasku, tkwi uwięziona po piersi kobieta. Wkoło tylko horyzont - nic ani nikogo. Gdzieś za kopcem niewidoczny, znajduje się mężczyzna. On i ona spędzili ze sobą życie. Przy pomocy najprostszych środków Beckett stawia widza wobec tego co nieuchronne. Upływający czas przysypuje Winnie, mijające dni nakładają się na siebie banalnie, szaro, bezsensownie. Dni wypełnione krzątaniną, rozmówkami, wspomnieniami. Nic się nie dzieje i nic się nie stanie. Może dawniej, w młodości, coś się działo, życie miało jakiś sens inny niż tylko czekanie na koniec. Zapadająca się coraz głębiej Winnie nie umiałaby na takie pytanie odpowiedzieć. Uczy się tylko teraz, jest tylko czas teraźniejszy i strach przed przyszłością. Przed tym co konieczne, naturalne, dotyczące wszystkich. I mimo, że tak nieuchronne, budzące opór i przerażenie.

Rolę Winnie gra w tym przedstawieniu Bohdana Majda. To jedna z najtrudniejszych ról jakie sobie można wyobrazić. Dwugodzinny monolog bez możliwości zmiany pozycji - w drugim akcie już tylko głowa Winnie wystaje ponad piasek - konieczność zdania się wyłącznie na głos i mimikę - wszystko to stawia przed aktorką bardzo trudne zadania. B. Majda z ogromną sugestywnością rysuje postać Winnie; jest to rola głęboko przeżyta, przemyślana i prawie bezbłędnie przeprowadzona. Beckett niemal każde zdanie wielkiego monologu Winnie zaopatrzył we wskazówki dla wykonawczyni. B. Majda stosuje się wiernie do tych zaleceń a jednocześnie przedstawia własną koncepcję postaci Winnie. Wzbogaca ją, precyzuje szczegóły, konkretyzuje.

Po paryskiej premierze, która odbyła się mniej więcej przed rokiem prasa francuska wśród najwyższych pochwał dla Becketta znalazła wiele słów uznania dla Madeleine Renaud grającej Winnie. Jak się wydaje nasza odtwórczyni Winnie odejmując jej trochę "intelektualizmu", podkreślając jej przeciętność, uzyskała rezultat wcale nie gorszy.

Winnie Bohdany Majdy jest kwintesencją przeciętności. Ulepiona z banalnych pojęć i konwencjonalnych gestów zdaje się być aż bezosobowa w swojej zwyczajności. Tym dramatyczniej rysuje się to, co się przebija przez warstwy banału. Ma się wrażenie, że jest bezmyślnym okrucieństwem narzucanie tej istocie świadomości, która ją przerasta, zmuszanie jej do dźwigania myśli, które w tej motylej główce wydają się być jak najbardziej nie na miejscu. Winnie stara się być dzielna, stara się doróść do śmierci - to właśnie jest najbardziej wstrząsające. Beckett w swoich dotychczasowych sztukach pomijał kobiety. Nie był to oczywiście przypadek i nie przypadkiem też właśnie kobieta, kobietka chciałoby się powiedzieć, jest bohaterką "Radosnych dni".

Obok Winnie leżą na piasku jej drobiazgi, to co kobietce towarzyszy przez całe życie. I browning. Winnie od czasu do czasu bierze go w ręce i pieści. Ten browning to jedyna furtka, jedyna szansa wolności - zdaje się mówić Beckett. Ucieczka przed samotnością, nieszczęściem, upływaniem radosnych dni.

Sukcesem Bohdany Majdy jest pokazanie jak poprzez miałkie, skonwencjonalizowane myśli przedziera się świadomość przemijania, strach, rozpacz - i bezradność. Winnie stara się żyć, zapełnia jak umie dzień od rana do wieczora, do błogosławieństwa snu. Robię co mogę - mówi. Czyści paznokcie, szczotkuje włosy i paple, maluje usta i paple. Jest sama, zupełnie sama, i już nie próbuje z tej samotności się wyrwać. Chociaż obok jest on. Jego łysa, stara głowa i gazeta, którą czyta bez przerwy wyłaniają się chwilami zza kopca Winnie. Williego gra Tadeusz Minc jednocześnie reżyser przedstawienia.

Jest w "Radosnych dniach" scena, kiedy Willie, stary i samotny jak jego żona, chce się wdrapać na kopczyk, w którym ona coraz głębiej się pogrąża. Willie robi ogromny wysiłek, stara się jak może, ale nic z tego nic wychodzi. Osuwa się z kopca, nie dociera do Winnie. Jej ciepły, wyrozumiały i już mądry uśmiech, świadomy niemożliwości, wynagradza jego starania.

Na przestrzeni całej historii teatru śmierć była zawsze na scenie. Nie było natomiast umierania. Dopiero ostatnio umieranie stało się tematem dla dramaturgów. Tak jest w "Król umiera" Ionesco, tak jest u Becketta. Z tym, że Beckett budując swoją sztukę na najprostszej metaforze, przy pomocy najprostszych skojarzeń, językiem zwyczajnym, pozbawionym wszelkiej literackości - trafia celniej. "Radosne dni" przyjmuje się jak sztukę o każdym z nas. Jeden z francuskich krytyków tak napisał "Żaden autor nie zdołał w tym stopniu obdarzyć nas wrażeniem, że jego głos jest naszym głosem, że to my przemawiamy jego ustami, że on mówi za nas..."

Niedługo zobaczymy w Warszawie po raz wtóry "Radosne dni". Halina Mikołajska przygotowuje się do roli Winnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji