Artykuły

Powtórki (fragm.)

W zeszłym tygodniu mieliśmy na scenie Teatru Żydowskiego w Warszawie dwa występy gościnne. (...)

Drugi gość sceny Teatru Żydowskiego, Samuel Beckett, dzięki staraniom Teatru Nowego z Łodzi również nie przeszedł bez wrażenia. Przedstawienie "Radosnych dni" w wykonaniu łódzkich artystów stało na najwyższym poziomie artystycznym. Świetna scenografia Henri Poulaina, reżyseria Tadeusza Minca, aktorstwo Bohdany Majdy - znakomite. Wątpliwości wywoływał jedynie sam utwór.

Wydaje mi się, że Beckett pozostanie dla nas autorem jednej sztuki: "Czekając na Godota". Trudno zapomnieć to wspaniałe przedstawienie w Teatrze Współczesnym sprzed siedmiu czy ośmiu lat, z Tadeuszem Fijewskim i Józefem Kondratem w rolach głównych - przedstawienie, które otwierało nowe horyzonty, pokazywało nowe możliwości teatru, inne, nietradycyjne przeznaczenie sceny... Interpretacja Samuela Becketta na naszym gruncie nie była wówczas pozbawiona, o ironio, nawet pewnego sensu politycznego! W każdym razie ostateczne rozbicie kanonów teatru dziewiętnastowiecznego podobało się nam szalenie, zwłaszcza że towarzyszył temu piekielny jadowity humor, drwina, ostry racjonalizm, a wszystko to włącznie z dyspozycjami psychicznymi widzów, odsuwało na dalszy plan beckettowską filozofię pesymizmu, osamotnienia jednostki, kresu społeczeństwa, beznadziejności egzystencji.

Beckett to pisarz jednego tematu. Ale jego temat nie nadaje się do rozwijania w wielu dziełach, zwłaszcza w tej awangardowej konwencji, jaką pisarz stosuje. "Czekając na Godota" było objawieniem, wszystkie następne sztuki Becketta - a jest ich kilka - są już tylko powtórzeniem, odbitką, i to o wiele gorszą niż oryginał. I teraz już, co gorsze, nie ma mowy o szoku, nie działa oczarowanie, nie działa przymus mody. Beckett w "Radosnych dniach", które obejrzeliśmy dzięki wizycie Teatru Nowego, obnaża - wydaje mi się - dość obszerną pustkę intelektualną, filozoficzną, artystyczną i w ogóle wszelką.

"Radosne dni" to przecież mimo wszelkich pozorów zaledwie coś w rodzaju rozciągniętego na dwie godziny monologu, jakie znamy z repertuaru Ireny Kwiatkowskiej czy Hanki Bielickiej. Jeżeli ktoś oburzy się na mnie, że spłycam i spłaszczam, to powiem, że nie wydaje mi się zajęciem zbyt płodnym intelektualnie pogłębianie tępych drobnomieszczańskich wynurzeń do rozmiarów katastroficznego dramatu. Powtarzanie "Ech, życie, życie!", jest też swego rodzaju filozofowaniem, a przecież nikt nie bierze tego na serio. Rzecz, którą po skrótach mogłaby wykonywać Hanka Bielicka na estradzie, nie powinna być traktowana zbyt serio przez filozofów i teatrologów.

Doceniam wszelkie teatralne, awangardowe wynalazki teatralne Becketta, jeśli to on je wynalazł, ale oświadczam, że śmiertelnie mnie nudzi jego znudzenie. Natomiast podzielam obrzydzenie autora do tego sposobu życia, który dostępny jest jego obserwacji. Z tym, że nie jest to wszystko, co można na świecie zobaczyć, i może nawet nie tym przede wszystkim warto się zajmować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji