Artykuły

Filmowy powrót Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej

We "Wszystkich kobietach Mateusza" Teresa Budzisz-Krzyżanowska zagrała pierwszą od lat główną rolę. Jest wspaniała - pisze Łukasz Maciejewski w Dzienniku Gazecie Prawnej - Kulturze.

W filmie Artura "Barona" Więcka Teresa Budzisz-Krzyżanowska gra wdowę odkrywającą wciąż nowe zdrady zmarłego męża (Krzysztof Globisz). Jest powściągliwa i autoironiczna. Być może ten skromny film stanie się dla niej początkiem zawodowego come backu. Nie tylko w kinie.

Artysta tworzy własny język kodów i gestów, a kiedy ten język staje się kluczem scenicznego czy ekranowego porozumienia między widzem a aktorem, mamy do czynienia z charyzmą. I nie ma w tej symbiotycznej relacji gotowych matryc, oczywistości. Obdarzony charyzmą aktor posiada własny styl, ale jest równocześnie synonimem zaskoczenia, odnajdującym się w krańcowo różnych rejestrach. Nie mieści się w schematach, obala je. Roland Barthes w klasycznych "Mitologiach", w eseju "Władza i luz", zajmująco pisze o gestach lekceważenia. Spoglądając na teatralną, telewizyjną i filmową karierę Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej, warto wyłowić owe lekceważone dotąd gesty. Nie tylko surowość tonu, lecz także marzycielstwo i uśmiech, a obok dyscypliny i pewności warsztatowej - eksperyment, ekscentryzm i witalność.

Od wielu lat aktorka nie otrzymała propozycji godnej talentu i wcześniejszych wyzwań. Ma tego świadomość. W 2008 r. w wywiadzie dla "Dziennika" mówiła: "Teatr się zmienia. To naturalne. (...) Teraz już wiem, że szczęściem jest życie samo, jakiekolwiek by było. I choć to nie zawsze jest łatwe, staram się być w zgodzie z linią swego losu".

Linia losu Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej zawsze przebiegała meandrycznie. To zarówno triumfalny okres w Starym Teatrze, w którym w latach 1972-1984 stworzyła kreacje z kanonu XX-wiecznej sztuki aktorskiej, jak i jałowe lata w Teatrze Ateneum.

A chociaż artystyczne dossier Krzyżanowskiej jest obszerne, w teatrze najwięcej zawdzięczała trzem nazwiskom: Wajdzie, Jareckiemu i Grzegorzewskiemu. Jarocki, jak sama twierdzi, zapanował nad jej "rozwichrzeniem". Z matematyczną precyzją piętnował fałsze. Zbudował odrębny, nieznany wcześniej portret aktorki, a rozwijając jej talent rapsodyczny, ograniczył ulubioną przez Wajdę psychologiczną frenezję podawanych kadencji Panna Burstner w "Procesie" Kafki, Recytatorka w "Śnie o bezgrzesznej" Żeromskiego czy Kobieta w "Mordzie w katedrze" Thomasa Stearnsa Eliota w interpretacji Krzyżanowskiej poddawały się emocjom, równocześnie ściśle nad nimi panując.

Inny typ aktorstwa prezentowała u Wajdy. Zwłaszcza w ich wczesnych wspólnych pracach: legendarnej "Nocy Listopadowej" Wyspiańskiego, "Zbiegiem lat, z biegiem dni" oraz w "Hamlecie" z 1981 r., w którym grała Gertrudę, dawały się wyczuć barthesowskie "zlekceważone gesty". Krzyżanowska posągowa, ale i zadumana, egzaltowana, romantyczna. "Chyba nikt nie zaufał mi tak jak Wajda, pozwalał na eksperymentowanie, pokornie słuchał wątpliwości, on dał mi siłę, wiarę we własne możliwości, rozwinął we mnie to, co dotychczas było uśpione" - opowiadała mi aktorka.

To właśnie u Wajdy zagrała życiową rolę. "Hamlet IV" to moje pierwsze spotkanie z aktorstwem Krzyżanowskiej. Miałem czternaście lat, ale tamtego wieczoru nie zapomnę nigdy. Na scenie pusta teatralna garderoba, głos Budzisz-Krzyżanowskiej, postać z dramatu Szekspira i aktor wcielający się weń. Oraz emocje, których nie potrafiłem wówczas nazwać. Pamiętam jedynie nastoletni, bezinteresowny zachwyt wynikający z udziału w wydarzeniu inicjacyjnym. Tak rodziła się wrażliwość.

"Krzyżanowska była większa niż jakiekolwiek ograniczenia płci" - zachwycał się angielski szekspirolog, umieszczając nazwisko aktorki w tomie z największymi odtwórcami Hamleta w historii W pracy znalazły się tylko dwie kobiety: Budzisz-Krzyżanowska i Sarah Bernhardt.

Rozwibrowana dyscyplina to również przypadek zawodowej relacji Budzisz-Krzyżanowskiej z Jerzym Grzegorzewskim. Podobnie jak Jarocki, Grzegorzewski wymyślił aktorkę na nowo. Mając zawsze określony, precyzyjny zamysł formalny na przedstawienie, traktował artystkę jako część scenicznego malowidła. Ale w zachwycających plastycznie teatralnych arcydziełach Grzegorzewskiego z udziałem Krzyżanowskiej, min. w "Weselu" Wyspiańskiego, "Tak zwanej ludzkości w obłędzie" Witkacego czy "Dziesięciu portretach z czajką w tle" Czechowa, gdzie grała Arkadinę, aktorka stanowiła ścisłe centrum zamysłu malarskiego, nadawała sens teatralnym obrazom. Pastelowa, somnambuliczna, ale też obdarzona (jak sam Grzegorzewski) wyrafinowanym poczuciem humoru: dowcipem z wyższej, niedostępnej dla innych półki

Ostatnie dwie dekady w teatralnym dorobku Budzisz-Krzyżanowskiej na tle wcześniejszych przedstawiają się skromnie. W pewnym momencie przestała występować u Jareckiego czy Grzegorzewskiego, a twórcy z podobnym talentem i wymaganiami nie pojawili się na jej drodze. Co więcej, artystce zdarzyły się również przykre wypadki przy pracy, i to w rolach niejako dla niej stworzonych. Porażką była zarówno Raniewska w "Wiśniowym sadzie" w reżyserii Macieja Prusa, jak i Mary Tyrone w "Zmierzchu długiego dnia" Eugene'a O'Neilla w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza. Również z filmografii aktorki liczącej w sumie kilkadziesiąt pozycji, warte odnotowanie są jedynie role w "Przejściu podziemnym" (1973) Kieślowskiego, "Odjeździe" (1991) Magdaleny i Piotra Łazarkiewiczów, "Spotkaniu na Atlantyku" (1980) Jerzego Kawalerowicza, "Śmierci jak kromce chleba" (1994) Kazimierza Kutza i "Lawie" (1989) Tadeusza Konwickiego według "Dziadów" Mickiewicza, gdzie Budzisz-Krzyżanowska kolejny raz zagrała Panią Rollinsonową.

Przez lata brak atrakcyjnych propozycji filmowych czy teatralnych rekompensował jej Teatr Telewizji, ale tutaj również, poza znakomitą kreacją w "Rzeczy o banalności miłości" w reżyserii Feliksa Falka, Krzyżanowska nie otrzymuje już ciekawych ofert.

"Ale może tak musi być, zwyczajne koleje losu, nie usłyszy pan ode mnie gorzkich żalów, narzekania. Przeszłość zapracowała na uśmiech".

"Mit przesuwa o szczebel system pierwotnych znaczeń" - pisał Roland Barthes. Moje spotkania z Teresą Budzisz-Krzyżanowską były zetknięciem z mitem. Przesunięciem znaczeń zapamiętanych z teatru i kina. Siedząc w mieszkaniu Krzyżanowskiej, słuchając opowieści aktorki, wreszcie oglądając nieliczne ślady zawodowych trofeów ("Ach, ten obraz namalowała moja wielbicielka, to ja - jako królowa Elżbieta"), myślałem o gestach, które jej zawdzięczamy. Nie do zlekceważenia.

"Wszystkie kobiety Mateusza" | Polska 2012 r., reżyseria: Artur "Baron" Więcek | dystrybucja: Kino Świat

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji