Artykuły

Spotkanie z markizem

28 marca w Teatrze Kameralnym odbyła się prapremiera sztuki zatytułowanej "Justyna, czyli niedole cnoty", której autorem jest osławiony markiz de Sade. Przez kilka kolejnych dni do teatru waliły tłumy, a w kasie tkwiła karteczka z napisem "bilety wyprzedane". Któż bowiem mógł się oprzeć obejrzeniu przedstawienia adaptowanego dla sceny według utworu tego intrygującego pisarza, którego przez wiele, wiele lat czytało się tylko potajemnie, ukradkiem i który znany był przede wszystkim jako skandalista przedstawiający wyuzdane sceny erotyczne. Od jawnych zachwytów nad taką pornografią nasze purytańskie społeczeństwo było dalekie. Ale skoro wystawia go teatr? Skoro uznał go świat?

Na to uznanie Donatien Alphonse François de Sade czekał w istocie dość długo. Tego znakomitego francuskiego pisarza żyjącego i tworzącego w XVIII i na początku XIX wieku zaakceptował dopiero wiek XX. Jego współcześni i wcześni potomni oskarżali go wciąż o szerzenie pornografii i wywoływanie obyczajowych skandali, za co był też wielokrotnie więziony. Stąd też w więzieniach, w Vincennes i w Bastylii, powstała większość jego dzieł. A, że był on pisarzem niezwykle płodnym, świadczy o tym duża liczba napisanych przez niego utworów - dwadzieścia powieści, sześćdziesiąt opowiadań i nowel, dwadzieścia sztuk teatralnych. Pozostaje także nie mniej wartościowa pod względem literackim korespondencja. Twórczością markiza de Sade zainteresowano się na świecie szczególnie żywo w latach 1958-1975. W Polsce zaś fragment jednego z jego dzieł drukowano po raz pierwszy w "Twórczości" w roku 1970. Rok 1971 przynosi dwie nowele de Sade'a w przekładzie Jerzego Łojka, a w roku 1972 zostają wydane drukiem "Niedole cnoty" w przekładzie Jacka Trznadla. Nakłady tych wydań były jednak niewielkie i wciąż trudno było przekonać nasze oficyny, a także i twórców filmowych, do popularyzacji twórczości markiza. Na następne jedenaście lat odłożono więc "gorszyciela maluczkich" do szuflady.

Okazało się jednakże, że w dziełach Donatiena de Sade'a nie należy dopatrywać się li tylko elementów pornograficznych. O walorach tych utworów stanowią bowiem przede wszystkim inne aspekty. To realia społeczno-obyczajowe epoki, psychologiczny obraz postaci i wykładnia doktryny filozoficznej pisarza, w której mieści się też teoria seksualizmu.

"Niedole cnoty'' napisane przez de Sade'a w roku 17S7 w Bastylii, należą do jednych z ważniejszych dziel w spuściźnie literackiej tego autora. De Sade dał się tu poznać jako wnikliwy obserwator swoich czasów, a także wyznawca systemu filozoficznego, według którego człowiekiem powoduje tylko natura, a ta pcha go nieustannie do czynienia samego zła. Ten, kto się złu przeciwstawia i chce z nim walczyć jest podobnie jak cnotliwa Justyna - z góry skazany na niepowodzenie. "Ten kto nie idzie drogą wszystkich - nowi niejaka Dubois w "Niedolach cnoty" - ginie bez ratunku, wszystko co napotyka obraca się przeciwko niemu, a ponieważ jest słabszy, musi ponieść klęskę. Utwór de Sade'a dotyczący realiów życia w wieku osiemnastym, nie stracił nic na swej aktualności i jest niezwykle nośny w naszej epoce. Ludzkość nie zmienia się bowiem od wieków, a naprawiacze zła, dla których markiz widzi tylko dwie drogi - szubienicę lub szpital - są nadal niemile widziani!

O utworach de Sade'a powiedziano, że czyta się je dość leniwie i że szczęśliwie dla czytelnika te moralizatorskie tyrady zostały okraszone scenami erotycznymi. O "Justynie, czyli niedolach cnoty" w adaptacji scenicznej i reżyserii Waldemara Śmigasiewicza można powiedzieć, że szczęśliwie dla widza przybrano to przedstawienie tekstami piosenek Macieja Wojtaszki i muzyką Jerzego Derfla. Rzecz nieco się bowiem dłuży i z ogarniającej po trosze senności wyrywa tylko co jakiś czas rześki chórek, który spełniłby o wiele lepiej swoje zadanie, gdyby owe piosenki były podawane wyraźniej. Przedstawienie nabiera tempa w II akcie i finał wypada już nieźle. Całość jednak jest niemrawa, chwilami zbyt rezonerska, chwilami trąci tanią groteską. Brzmią gdzieś tu nawet echa z "Kandyda" śpiewanego jednak na fałszywą nutę i w wydaniu dla ubogich. W sumie nudny to raczej spektakl, choć głoszący prawdy tak gorzkie i tak oczywiste, w dodatku opatrzony mało ponętnymi sytuacjami obscenicznymi. I chociaż rozumiem, że niepokalana cnota, czyli Justyna musi się różnić od zbrodniarzy dziewiczym wyglądem, to jednak charakteryzacja występnych postaci okazuje się chyba zbyt przesadna i jednostajna. Na tym tle Halina Skoczyńska (Justyna) wydaje się rzeczywiście autentycznym aniołem w którym ledwo tli się życie. Interesująco za to wypadł Andrzej Wojaczek jako Pani de Bressac. A tak na marginesie, to lepiej się ten utwór czyta niż ogląda. Ale tak to już z niektórymi adaptacjami bywa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji