Artykuły

"Szatnia" w Warszawie

Taki prymitywny żal we mnie gdzieś siedzi, że we Wrocławiu, który był najmocniej bijącym sercem sztuki mimu za życia Henryka Tomaszewskiego, a teraz to serce znów coraz mocniej bije, nie ma prestiżowego festiwalu tej kalejdoskopowo barwnej artystycznej ścieżki - pisze Krzysztof Kucharski w Polsce Gazecie Wrocławskiej.

Próbował i chyba dalej próbuje robić taki festiwal Józek Markocki ze swoim Teatrem Formy, ale wsparcie od strony urzędników miał i ma marne. Te jego festiwale przechodziły też prawie bez medialnego echa. Takie jest zainteresowanie kulturą. Ważniejsze jest, który polityk na innego napluł najbardziej siarczyście i czy Doda na pewno włożyła majtki albo czy Radwańska miała prawo pokazać światu gołe pośladki w imię miłości do Jezusa. Taki obraz świata kreują media, ale nie będę uprawiał czarnowidztwa.

Dziś w Warszawie otwiera XIII Międzynarodowy Festiwal Sztuki Mimu Wrocławski Teatr Pantomimy swoją ostatnią premierą "Szatnia" [na zdjęciu]. Zdarzeniem ze wszech miar wyjątkowym, bo próbą przywołania mitu. Choć nie maczali w tym palców czarnoksiężnicy, a tu o magię właśnie chodzi, bo udało się przypomnieć dziesięć choreodramów Mistrza i już legendy światowego teatru pantomimy - Henryka Tomaszewskiego. To jest lekcja dla wszystkich, którzy nigdy nie oglądali na żywo mimodramów wychodzących spod jego ręki, ale też wspaniała sentymentalna dla podróż w czasie dla takich oglądaczy, jak ja, a oglądam wrocławską pantomimę od składanki bajek i mitów dla dzieci w roku 1960 zatytułowanej - nomen omen - "Uczeń czarnoksiężnika". Bo czuję się uczniem. W tej materii kładą mnie na obie łopatki: najwybitniejszy wrocławski krytyk - profesor Józef Kelera i znany w całej Europie teatrolog - profesor Janusz Degler, bo widzieli jeszcze więcej.

Dramaturg coś napisze i to fizycznie istnieje na papierze. Choreodramy założyciela i animatora wrocławskiego teatru powstawały w trakcie wielomiesięcznych prób. Notatki autora są skromne, dokumenty filmowe i fotografie także, opisy poszczególnych spektakli jeszcze bardziej. Rekonstrukcji fragmentów dawnych dzieł dosłownie z kawałeczków, okruchów, skorup z różnych naczyń, jak w mozaice podjął się Zbyszek Szymczak, zdecydowany lider wrocławskich mimów i dyrektor także. Przy wywoływaniu duchów dawnych przedstawień i etiud w charakterze natchnionych mediów, czyli łączników z dawnymi wydarzeniami napracowała się pamięć wybitnych mimów z talii Mistrza, czyli Ewy Czekalskiej, Leszka Czarnoty i Jerzego Kozłowskiego. Chciałbym przywołać motto, które otwierało program "Odejście Fausta" towarzyszący temu spektaklowi w roku 1970 słowami Goethego:

W barwnych obrazach brak jasności zawdy wiele ułudy i tylko iskierka prawdy.

Kiedy już przywołałem te nazwiska, to warto dodać, że zaraz po warszawskim festiwalu, kreowanym przez Bartłomieja Ostapczuka, wychowanka Stefana Niedziałkowskiego, czyli kolejnego wielkiego artysty sztuki mimu ze wspomnianej talii Mistrza, wrocławianie na otwarcie Centrum Kongresowego Targów w Kielcach pokażą dyptyk Zbyszka Szymczyka zrealizowany w ortodoksyjnych wersjach: tylko panie - na czele z Ewą Czekalską - opowiedzą ruchem i ciałem o mrocznych emocjach "Domu Bernardy Alby" Lorki i tylko panowie - na czele z duetem Mariusz Sikorski i Artur Borkowski - odsłonią dramat wyższości urzędowego pisma nad człowiekiem w "Poławiaczach papieru" inspirowanych Kafką.

Zarówno "Szatnia", jak ów damsko-męski dyptyk udowadniają generalne przesłanie Henryka Tomaszewskiego, który swoją wizję kreował z przekonaniem, że "pantomima nie jest tylko opowiadaniem na niemo dzieła literackiego, ale stwarza też swój specyficzny komentarz, tworząc tym samym nową wartość". Teraz może poczytamy jak naszych mimów chwalą inni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji