Artykuły

Dzięki i córeczce nauczyłam się mówić nie

DOMINIKA KLUŹNIAK. Niewysoka, drobniutka, z wesołymi iskierkami w oczach. Kiedy pije herbatę, jak dziewczynka macha nogami. Taka mała wielka aktorka...

Miała różne pomysły na to, co będzie robić, kiedy dorośnie. Wreszcie zdecydowała, żeby zostać aktorką. Chciała żyć życiem innych, wydawało jej się to bardzo ciekawe. W dodatku uznała, że aktorstwo jest znakomitym lekiem na nieśmiałość, bo pozwala schować się za kreowaną postacią. Dziś gra u największych reżyserów, w filmach i w teatrach. Chętnie też przyjmuje propozycje serialowe. Obecnie jest Ewą w "M jak miłość".

To prawda, że zamierzałaś dyrygować orkiestrą?

- Gdy poszłam do szkoły muzycznej we Wrocławiu, wymyśliłam sobie, że zostanę dyrygentem. Byłam nieśmiała, a dyrygent stoi tyłem do publiczności... Wcześniej marzyłam, żeby być weterynarzem. Chciałam też zostać adwokatem. Kupiłam kodeks karny, z którym się nie rozstawałam. Nic z niego nie rozumiałam, ale długo wierzyłam w karierę prawniczą.

W końcu poszłaś do szkoły teatralnej.

- Moją ulubioną gazetą był kiedyś "Film". Czytałam, że Marlon Brando czy Al Pacino też mieli problem z nieśmiałością i aktorstwo im pomagało. Bo mogli czasami udawać, że są kimś innym. A kiedy miałam 16 lat, zobaczyłam film "Bulwar Zachodzącego Słońca". Porwała mnie scena, w której Gloria Swanson, w sukni do ziemi, powoli schodzi z wysokich schodów. Wyobraziłam sobie, że to ja schodzę z tych schodów, wywołując powszechny zachwyt. I wtedy postanowiłam zostać aktorką. Pomyślałam, że skoro oglądanie Glorii Swanson wzbudziło we mnie aż tyle emocji, to znaczy, że w aktorstwie jest coś nadzwyczajnego. Zapisałam się do kółka teatralnego.

Nie bałaś się, że nieśmiałość uniemożliwi wyjście na scenę?

- Moja nieśmiałość jest z gatunku nieśmiałości naiwnej. Boję się czegoś, ale tak bardzo tego chcą, że w to wchodzę. I poszłam... na egzaminy do Akademii Teatralnej w Warszawie.

Wyleczyłaś się z nieśmiałości?

- Ona wynikała z niepewności. Bardzo zabiegałam o to, żeby ludzie mnie lubili. Byłam miła dla wszystkich, uważna, by nikogo nie urazić, byle tylko zyskać przychylność. Zawsze walczyłam o akceptację innych. Kiedyś reżyser, Agnieszka Glińska, powiedziała: "Dorośnij wreszcie. Zdaj sobie sprawę z tego, że możesz mieć również wrogów, że nie wszyscy muszą cię lubić". To prawda, bo przecież ja też nie wszystkich lubię, więc dlaczego sama miałabym się cieszyć powszechną sympatią. Długo byłam taką miłą dziewczynką bez charakteru.

Co się stało, że w końcu postanowiłaś tupnąć nogą?

- Myślę, że stało się to za sprawą mojej córki. Kiedy się urodziła, po prostu musiałam nauczyć się mówić: "Nie. Nie mam czasu. Muszę wracać do Julki". Dziś, gdy próba w teatrze się przedłuża, mówię: "Przepraszam, ale ja jestem w pracy do godziny 14.00. Czeka na mnie moje dziecko". Julka stała się priorytetem, a ja - inną osobą. Już wiem, jak postępować, by być w zgodzie ze sobą. Kiedyś nie potrafiłam odmówić, żeby nie zrobić komuś przykrości.

A moim zdaniem wciąż jesteś trochę obok, jakby z lepszej epoki... Nie wyglądasz na kogoś, kto potrafi rozpychać się łokciami. Rodzice mnie tego nie nauczyli (śmiech). Poza tym chodziłam do szkoły muzycznej, a w niej człowiek czuje się trochę jak pod szklanym kloszem. To inny świat niż ten, który miałam za oknem mieszkania. Świat,

który kręcił się wokół wielkiej sztuki. Czasem odnosiłam wrażenie, że my, dzieci z tej szkoły, mało wiemy

o prawdziwym życiu. Ale podobała mi się ta elitarność. To granie, śpiewanie, wyjazdy. To, że musiałam uważać na paluszki i nie mogłam się bawić byle jak. Lecz gdy dziś na to patrzę, dochodzę do wniosku, że nie wyszalałam się w dzieciństwie... Nie wychowywałam się na trzepaku. Po szkole biegłam do domu i czytałam. Świat książek zawsze wydawał mi się ciekawszy niż wszystko wokół.

Twój dom był domem artystycznym?

- To byt dom pełen książek. Mieszkaliśmy w poniemieckiej kamienicy i choć mieszkanie do dużych nie należało, bo składało się z jednego pokoju i kuchni, to było bardzo wysokie. Jedną wnękę w ścianie od podłogi do sufitu zajmowały szerokie półki z książkami, po dwa rzędy na każdej. Książki kupował tata. Był takim kolorowym ptakiem, zawsze bujał w obłokach. Domem zajmowała się mama. To ona musiała na wszystko zarobić. Nie było jej lekko, bo pracowała jako pomoc dentystyczna. W ojcu nie miała żadnego oparcia.

Dużo cech charakteru masz po mamie?

- Mama nauczyła mnie cieszyć się z drobnych rzeczy. Np. z tego, że zakwitły kwiaty na parapecie. Również po niej mam potrzebę troszczenia się o innych i taką życiową zaradność. Jak to u Ślązaczki, lodówka u mnie musi być zapełniona, rachunki popłacone, dziecko codziennie ma wstać do szkoły, codziennie o 14.00 muszę wrócić do domu i wyjść na 19.00 na spektakl. Pewnie po mamie mam umiejętność panowania nad życiem i poukładania, a po tacie to, że chcę być wolna jak ptak (śmiech).

Rozstanie z ojcem twojej córeczki trochę ci zburzyło poukładane życie.

- Tak się czasami zdarza... Gdy będąc z mężczyzną przestajesz czuć stabilizację, lepiej stworzyć ją samej. Zresztą nie widziałam innego wyjścia. Ale nie pytałam, jak sobie poradzę sama z dzieckiem, bo wiedziałam, że ono nadal będzie miało ojca.

Co zawdzięczasz Julii?

- Najważniejszą rzecz: poczucie bezpieczeństwa. Można powiedzieć - paradoksalnie, bo przecież zwykle to rodzice powinni dawać dzieciom poczucie bezpieczeństwa. Kiedy wyjeżdżałam na kilka dni i nie miałam córeczki przy sobie, odnosiłam wrażenie, że kręgosłup mi siada. Tak, Julka jest moim kręgosłupem, drogowskazem, wszystkim. Ona daje mi życiową siłę. Pozwala trzymać się w trudnych chwilach i, podobnie jak moja mama, wskazuje na uroki codzienności. Z nią zauważam pierwszy listek na wiosnę i zatrzymuję się przy ślimaczku, którego nie widziałam ze 20 lat (śmiech). Córka nauczyła mnie też cierpliwości. Otworzyła takie jej pokłady, o które nawet siebie nie podejrzewałam. Kiedy na przykład mija godzina, a jej talerz z obiadem jest wciąż pełny, nie wściekam się, tylko mówię: "Juleczko, życie spędzisz nad tym obiadem". I myślę: "Przecież to dziecko".

Od pewnego czasu grasz w "M jak miłość". Aktorka z dużym dorobkiem i seriale...

- Obecnie granie w serialach nie jest już... obciachem. Występują w nich także znakomici aktorzy. Ważne chyba, jak się to robi. Pracy w "M jak miłość" nie traktuję niczym chałtury. Gram najlepiej, jak umiem, wkładam w nią serce. Kiedy zaproponowano mi rolę Ewy, pomyślałam: "O, zarobię na wakacje dla dziecka".

Kiedy patrzysz w lustro, kogo widzisz? Dojrzałą, doświadczoną kobietę czy dziewczynkę sprzed lat?

- Jeszcze do niedawna widziałam dziewczynkę. To pewnie przez tę moją posturę i rysy twarzy. Ale coraz częściej widzę kobietę. Bo kiedyś nie dość, że nie wyglądałam na kobietę, to nawet się nią nie czułam. Tak, teraz, choć pewnie wciąż bliżej mi z wyglądu do dziewczynki, w środku czuję się kobietą. Już dużo przeżyłam, trochę o życiu wiem. Chociaż... Gdy czytam Julce książkę na dobranoc albo oglądamy razem bajki (lubię włączać stare filmy Walta Disneya), wtedy zmieniam się w dziecko.

JEJ PORTRET

Urodziła się 10 lipca 1980 r. we Wrodawiu. W 2003 r. ukończyła warszawską Akademię Teatralną, jest aktorką stołecznego "Teatru Narodowego.

KARIERA: Poznaliśmy ją dzięki roli redaktor naczelnej w komedii romantycznej "Lejdis". Potem oglądaliśmy ją w kolejnych komediach: "Tylko mnie kochaj", "Kochaj i tańcz", "Idealny facet dla mojej dziewczyny", "Jak się pozbyć cellulitu". Ważne sztuki teatralne z jej udziałem to m.in.: "Moralność Pani Dulskiej", "Natan mędrzec", "Mewa". Nie unika seriali. Grała w "Klanie", "Pensjonacie pod Różą", "Brzyduli", a obecnie jest Ewą w "M jak miłość".

RODZINA: 7-letnia córeczka Julia (jej ojcem jest wieloletni partner życiowy aktorki, Bartosz Głogowski).

CO LUBI: Książki. Może czytać całymi dniami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji