Smętna kresowa dobranocka
"Iwaszkiewicz" to wieczór autorski Adama Hanuszkiewicza poświęcony pisarzowi, którego setna rocznica urodzin wypada w lutym 1994 roku. Hanuszkiewicz po swojemu przypomina Iwaszkiewicza, noszonego za życia na rękach, odsuniętego w niepamięć zaraz po śmierci. Jak go widzi - tak go środkami scenicznymi pisze. Aby dać świadectwo wszechstronności autora "Sławy i chwały", zrealizował dwa zupełnie odrębne przedstawienia, zestawione wedle szczególnie pojętej symetrii. Pierwsze opiera się na poezji, drugie na prozie. Pierwsze jest estetycznie przyjemne, drugie - nieprzyjemne. O ile pierwsze bywa zabawne, drugie jest wyłącznie nudne.
Wiersze są śpiewane i mówione. Piosenki do muzyki Andrzteja Żylisa, sprawnie kojarzącej rocka z balladą, śpiewa prawie cały zespół. Wiersze mówi głównie Adam Hanuszkiewicz. Leitmotivem jest wers: "Plejady to gwiazdozbiór już październikowy" (z akcentem na "już"), który zanurza całość w nieco nostalgiczny, późnojesienny klimat przemijania, umierania, łamany grobowym, ale jednak humorem. Szczególnie starannie zaaranżowana została "Piosenka dla zmarłej" w wykonaniu Magdaleny Cwenówny, Roberta Rozmusa i Adama Hanuszkiewicza.
Scenografii właściwie nie ma, kostiumy zaś, zafundowane teatrowi przez firmę Mariages, narzucają nieodparte skojarzenia z rewią strojów ślubnych, zresztą bardzo pięknych. Wesele, żałoba, życie, śmierć... formuła estrady poetyckiej pożenionej z akademią "ku czci" jest prosta, do zaakceptowania, a poezja Iwaszkiewicza wydaje się stworzona do śpiewania. Śpiewać umie bardzo dobrze Hanna Śleszyńska.
Reżyser uznał jednak za niezbędne wzbogacenie spektaklu o inscenizowane dialogi z "Matki Joanny od Aniołów". Dlaczego akurat z tego tekstu, w którym dyskurs jest tylko cienką przykrywką dla nastrojów i namiętności, pozostaje tajemnicą. Niestety, "Matka Joanna" nie ma głębi filozoficznej "Czarodziejskiej góry" ani "Braci Karamazow". Dialogi, poza pierwszą sceną z księżmi Brymem (Tomasz Zaliwski) i Surynem (Arkadiusz Bazak), która to scena ma zalety rodzajowej komedii (wyjąwszy chwyt mówienia z rampy wprost do widza), nużą śmiertelnie. Inscenizacja, ciężka jak chłopski kożuch i szara jak stary siennik, nie sprzyja skupieniu uwagi. Mówione namaszczonym tonem sentencje w rodzaju : "Po każdym człowieku wszystkiego trzeba się spodziewać", czy : "Człowiek to dziwna ptaszka" brzmią jak smętna, kresowa dobranocka. Jedyny demoniczny element pojawia się w finale, kiedy czarną scenę zalewa czerwona poświata i arcydemon wzywa księdza na stronę, skąd dobiegają głuche uderzenia siekiery. Ujmujący szacunek dla decorum.
Kto szuka w tym teatrze przyjemności, połowicznie ją znajdzie. Kto szuka nieprzyjemności - też. "Iwaszkiewicz" w wersji Hanuszkiewicza jest pod tym względem idealnie symetryczny.