Judyta w kiecce od Giuda
WSZYSTKO jest jak w biblijnej Księdze Judyty. Asyryjczyk Holofernes oblega Betulię. Odcina jej mieszkańcom dostęp do źródeł wody. Żydówka Judyta ubrana w najpiękniejszy strój udaje się do asyryjskiego wodza i podstępnie zabija go. Dalej już domyślamy się, że skoro nie ma przywódcy nie ma oblężenia. Betulia jest wolna. A Judyta?
Andre Hubner-Ochodlo ze Studia Dramatycznego "Atelier" posłużył się dziewiętnastowiecznym tekstem Friedricha Hebbela w najzupełniej nowoczesnym przekładzie Jacka Burasa. A w sobotę, 19 bm., po licznych perturbacjach, odbyła się w gościnnych salach Teatru Kameralnego w Sopocie premiera "Judith".
Zanim kurtyna poszła w górę wypisany na niej przepiękny fragment "Pieśni "nad pieśniami" zaczynający się wyznaniami Sulamitki. ,,Na łożu moim wśród nocy szukałam tego, którego dusza moja umiłowała...", sugeruje widzom temat i atmosferę przedstawienia.
I choć w symbolice chrześcijańskiej Judyta uosabia wojujący Kościół, choć tekst nie przeczy biblijnej legendzie, to w przedstawieniu Studia "Atelier" nacisk położony został przede wszystkim na ludzkie namiętności - nienawiść jakże czasem bliską miłości, pożądanie. A Judyta, jak chce reżyser, jest pełnokrwistą kobietą ze wszystkimi właściwymi jej płci sprzecznościami.
"Judith" w teatrze "Atelier" grana jest przez czwórkę młodych aktorów. Największy ciężar spoczywa na roli tytułowej, z której grająca ją Kamila Platta wywiązała się lepiej niż dobrze. Z powodzeniem partnerują jej. Marek Richter (Holofernes) oraz Izabela Gulbierz (Mirza) i Ireneusz Rosiński (Efraim). Do całej czwórki, a szczególnie do pań mam tylko jedno niewielkie zastrzeżenie, które kieruję też pod adresem reżysera: jak na mój gust troszkę za dużo tu egzaltacji. Uzasadnia ją co prawda "antyczny" wymiar tragedii lecz odczuwam pewien zgrzyt w zderzeniu z tak ostentacyjnie wręcz manifestowaną współczesnością lub jeśli kto woli inną interpretację - ponadczasowością.
Ogromną rolę w przybliżeniu postaci reżyser wyznaczył scenografii, a przede wszystkim kostiumom. W pomyśle i wykonaniu Ireneusza Giermacha na scenografię składa się parawan-żaluzja oddzielająca świat Judyty od świata Holofernesa, kilka najprostszych nowoczesnych sprzętów, aparaty telefoniczne, kawałek srebrzystej tkaniny, która w końcowej scenie, za sprawą światła, robi wrażenie ociekającej krwią. Chciałabym tu dodać, że światło i muzyka Jerzego Regenta oraz Waldemara Czai to mocne strony widowiska, dobrze współbrzmiące z tekstem.
Wracając do kostiumów chciałoby się rzec, że są rodem wprost z żurnala mód i to w dodatku z bieżącego sezonu. Identyczne lub bardzo, bardzo podobne firma Ireneusza Giermacha "Giud" prezentowała na niedawnym pokazie mody w jednym z trójmiejskich hoteli. Mamy, więc na scenie Judytę w kieckach od "Giuda". Holofernesa w gustownym garniturku i jedwabnej koszuli rodem z tej samej firmy. Naprawdę niezłe! A przedstawieniu dodaje to swoistego smaczku.