Artykuły

Gdzie złoty środek?

Teatr Polski w Warszawie: INTRYGA wg jednoaktówek Aleksandra Fredry. Reżyseria: Andrzej Łapicki, scenografia: Łucja Kossakowska. Premiera 14 IV 2000.

Spór o Fredrę, a dokładniej o to, jak go wystawiać, pozostaje właściwie nie rozstrzygnięty. Jednak co jakiś czas nabiera wyrazistości, sprowokowany np. teatralnym wydarzeniem. Rok temu Grzegorz Jarzyna pokazał w Teatrze Rozmaitości Magnetyzm serca, który jednych oburzył, innych zachwycił. Dla jednych i drugich stał się pretekstem do dyskusji i zarazem sztandarowym przykładem tzw. pomysłu na Fredrę. Choć pociągał za sobą swoistą dekonstrukcję tekstu, ocierającą się chwilami o destrukcję, to paradoksalnie w niej właśnie zawierała się twórcza siła. Spod ręki Jarzyny wyszło dzieło skończone, zaskakujące rozwiązaniami scenicznymi, poniekąd genialne, choć także, by tak rzec, nieco nonszalanckie wobec przeszłości i barbarzyńskie. Ostatni przymiotnik wydaje się szczególnie trafny, zwłaszcza jeśli zestawimy "Magnetyzm serca" z obowiązującą u nas tradycją wystawiania Fredrowskich komedii. Na przedstawienie, które Andrzej Łapicki wyreżyserował ostatnio w Teatrze Polskim pt. "Intryga", złożyły się trzy wczesne jednoaktówki Fredry: "Intryga na prędce, czyli Nie ma złego bez dobrego", "Pierwsza lepsza, czyli Nauka Zbawienna" i "Nikt mnie nie zna". Reżyser objął miniatury teatralną klamrą poprzez wprowadzenie osoby narratora (Dominik Łoś) - alter ego samego pisarza, obserwującego bohaterów, komentującego na stronie - "wchodzącego" w różne role w jednoaktówkach. Ten "chwyt" od początku określił charakter zabawy w teatr. Przy okazji niekiedy też usprawiedliwiał fałszywie brzmiące wypowiedzi, dystansował wobec naiwniutkich scen, które zdarzały się we wszystkich, niestety, sztuczkach. Właściwie tylko pojedyncze role zasługiwały na miano udanych, wprowadzających lekkość, oddech do schematycznych układów relacji i scen. Myślę tu przede wszystkim o Marcinie Jędrzejewskim jako Michale z "Intrygi... " - jowialnym słudze-zawadiace oraz jego Kacprze z "Nikt mnie nie zna" - także służącym, tym razem gapowatym. Nawet w przyjętych rygorach konwencji potrafił nadać postaci elastyczność, humor, jakąś wewnętrzną iskrę ze świadomością wszelkich jej śmiesznostek. Poza nim warto wspomnieć Zuzannę Lipiec jako wygadaną, pełną temperamentu służącą z "Nikt mnie nie zna" oraz w podwójnej roli: wdówki Julii i Marty Śmigalińskiej ze Żmudzi w "Pierwszej lepszej" - energicznej i bezkompromisowej w zdobywaniu męża (Piotr Bąk). Lipiec bywała chwilami bardzo zabawna pod warunkiem, że nie szarżowała. W każdym razie miała sporo wdzięku i, co ważne, była wyrazista. Trochę szarmanckiej urody w dobrym staroświeckim stylu wprowadził też (zwłaszcza w Pierwszej lepszej) Piotr Bąk - pierwszy amant tego wieczoru.

Przywołałam na początku Grzegorza Jarzynę i jego przedstawienie nie po to, by porównywać go z mistrzem-reżyserem "Dożywocia" i "Zemsty", ale by postawić pewien problem. Jak wiadomo, Andrzej Łapicki nigdy nie potrzebował zmieniać czegokolwiek w tekście, stosować formalnych zabiegów, udziwniać czy ulepszać Fredrowskiej koncepcji. Jego przedstawienia robione "po bożemu" stały słowem i aktorstwem. Siłą samą w sobie były w nich: wiersz, humor, intryga, charaktery. Tu, w jednoaktówkach, będących dopiero zapowiedzią języka, dowcipu, perypetii i postaci późniejszych komedii Fredry brakowało chwilami żywego, komunikatywnego teatru. Nie znaczy to rzecz jasna, że należałoby od razu, jak u Jarzyny, podjąć ostrą polemikę z historią wpisaną w spektakl, zburzyć zastany porządek. Przedstawienie pozostające w zgodzie z założeniami tekstu mogłoby pokazywać po prostu postacie z krwi i kości, obdarzone duszą, wyobraźnią i inteligencją, grane uważniej - z "uchem przy ziemi". Bohaterowie spektaklu stanowiliby odniesienie dla dzisiejszego widza. Tak jak to miało miejsce w "Szelmostwach Skapena", przedstawieniu Komedii Francuskiej, które gościliśmy przed dwoma laty. Nasz Fredro to przecież polski Molier. Wartość tamtego spektaklu polegała nie tylko na doskonałym aktorskim warsztacie, ale również klarownej idei ukazania dwóch światów: prawdy i fałszu, świadomej zabawie konwencjami, dowcipnych kostiumach - dostosowanych do temperamentu i ekspresji postaci! "Szelmostwa Skapena", choć może nie są gotowa recepta na nasz teatr, to z pewnością dowodzą, że w pojmowaniu i interpretacji klasyki można zmienić coś istotnego bez rewolucji - a olśniewająco, bez szaleństwa - a z fantazją. Sądzę więc, że między brawurową i efektowną rewią mody w Rozmaitościach a paradą w sztywnych gorsetach i akademickich dekoracjach w Polskim istnieje jakiś złoty środek, którego warto poszukać...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji