Artykuły

Aktorski skok na bungee

- Jestem kolejną ofiarą stereotypów. Czarne włosy, wzrost i temperament to cechy, które u wielu wywołują skojarzenia z czarnym charakterem. Niektórzy nawet mówią na mnie "Bułgar"... Obsadzanie ról nie należy do mnie, a szans na pokazanie całego wachlarza umiejętności często brak - mówi aktor WOJCIECH MEDYŃSKI.

- Kiedy już wejdzie się na scenę i posmakuje tego klimatu, trudno z nim zerwać. Ja po prostu czułem, że jest to miejsce dla mnie i coś, co pragnę w życiu robić - mówi Wojciech Medyński, który jako "ofiara stereotypów" często gra role czarnych charakterów.

Przygodę ze sceną zaczynał pan od zespołu ludowego. Jak to się stało?

- Taniec był jedną z niewielu możliwości uprawiania zajęć pozalekcyjnych w moim mieście. Dlatego w wieku 7 lat wyruszyłem na swój pierwszy casting w życiu. Musiałem zaśpiewać piosenkę, a następnie instruktorka pokazała kilka kroków tańca, które powtórzyłem. Udało mi się dostać do zespołu ludowego. Ta praca była formą sportu i artyzmu zarazem, otworzyła przede mną nowe możliwości. Dzięki zespołowi zwiedziłem wiele miejsc na świecie, o których moi rówieśnicy mogli tylko marzyć. Na swoją osiemnastkę miałem możliwość wejść na wieżę Eiffla, a z kolei 20. urodziny spędziłem w Monako i Cannes, Gdyby nie zespół ludowy, w tamtych czasach nie byłoby to dla mnie dostępne. Z drugiej strony to była ciężka praca. Kiedy koledzy z podwórka bawili się w walki na miecze, ja musiałem iść na wielogodzinną próbę. Pomimo młodego wieku traktowałem to jako inwestycję życiową, W sumie przetańczylem 13 lat.

Trudno było rozstać się z zespołem?

- Oczywiście. Tęskniłem bardzo za ludźmi, atmosferą i frajdą. Już wtedy pojawiały się myśli, że może warto połączyć taniec i śpiew. Wspólnym mianownikiem w tym przypadku okazało się aktorstwo. Do uprawiania tego zawodu nie skłonił mnie nagły impuls. To była świadoma decyzja, wynikająca z moich pasji. Kiedy już wejdzie się na scenę i posmakuje tego klimatu, trudno z nim zerwać. Ja po prostu czułem, że jest to miejsce dla mnie i coś, co pragnę w życiu robić. Nigdy nie żałowałem swojej decyzji. Była dla mnie całkowicie naturalna.

Pochodzi pan z Kożuchowa, niewielkiej miejscowości. Czy w dzieciństwie marzył pan o wyrwaniu się do wielkiego świata?

- Miałem swoje marzenia jak każde dziecko. Wynikały z zainteresowań i uczestnictwa w zespole, o którym przed chwilą opowiadałem. W dzieciństwie zawsze byłem ciekawy świata i tego, co może mnie spotkać za zakrętem. Czułem, że wciąż szukam swojego miejsca. Pragnąłem zobaczyć inne kraje, poczuć inne klimaty, obserwować innych ludzi i posmakować innego życia. Chciałem zebrać cały bagaż doświadczeń - i tych dobrych, i tych złych. Myślę, że po części już mi się to udało. Nie żałuję niczego, nawet tych gorszych doświadczeń. Bo dzięki każdemu z nich nauczyłem się dużo o sobie. Wciąż tkwi we mnie chęć zmiany i poszukiwania nowych wrażeń i wyzwań.

Wystąpił pan w Mikołajkach w spektaklu "Single i remiksy" [na zdjęciu]. Kim pan jest w tej sztuce?

- Gram Sebastiana, znerwicowanego dyrektora firmy reklamowej. Jak większość współczesnych mężczyzn żyje na kredyt i ma wiele należności do spłacenia. I właśnie dlatego za wszelką cenę musi utrzymać pracę w dużej korporacji. Wymaga to różnych zabiegów, m.in. udawania singla, choć pracuje w firmie ze swoją żoną - graną przez Anię Muchę. Sebastian nie jest zbyt lotny i inteligentny, jawi się jako życiowy nieudacznik. Ma co prawda rewelacyjne pomysły, niestety, wpada na nie przypadkowo, a ich realizacja przysparza mu wiele problemów.

Można go nazwać pana przeciwieństwem, nie mylę się?

- Nie, nie myli się pani (śmiech). Nie mamy z sobą zbyt wiele wspólnego, ale tym bardziej cieszy mnie ta rola. Po pierwsze to rola teatralna, a po drugie to genialnie napisana postać. Sebastian jednocześnie coś tam "kuma" ale jest też absolutną fajtłapą. Osoby, które znają mnie głównie z ról czarnych charakterów, będą naprawdę zaskoczone. To dla mnie również ogromne wyzwanie, bo pierwszy raz gram w farsie. Dużą pomocą w przygotowaniu do tej roli był dla mnie teatr improwizacji AB OVO, w którym gram od 2010 roku. Proszę sobie wyobrazić, że prowadzący pyta publiczność o to, co chce zobaczyć, a aktorzy dostają hasło np. zagrać pranie w pralce albo zaśpiewać hymn o wiertarce i na poczekaniu muszą wymyślić scenę błyskotliwą, inteligentną i dowcipną. Mamy na to jakieś trzy sekundy. To świetna szkolą aktorska, dzięki której nieustannie się rozwijam. Dlatego mogę równie dobrze zagrać typa spod ciemnej gwiazdy, jak i fajtłapę w komedii czy postać w roli dramatycznej.

To chyba spore wyzwanie dla aktora?

- Jak określiła to "matka założycielka" AB OVO Katarzyna Michalska, jest to aktorski skok na bungee. W obu przypadkach wiąże się to z adrenaliną i wielką niewiadomą, trudno jest zrobić pierwszy krok i skoczyć. Kiedy jednak już tego dokonasz i lecisz, czujesz wolność. Tu nie ma scenariusza i nikt nie mówi, co masz robić. Wszystko zależy od twojej wyobraźni, ale też i od odpowiedniego przygotowania. Granie w teatrze improwizacji to jak otwieranie drzwi kreatywności, za którymi wszystko może się zdarzyć, a jedyne co możesz zrobić, to rozłożyć skrzydła wyobraźni i podążać za intuicją.

Miewał pan takie sytuacje, kiedy zabrakło panu pomysłu, co zrobić na scenie?

- Za każdym razem tak mam i na tym polega cała frajda w improwizacji. Kiedy słyszę hasło "improv", oznaczające początek sceny, w głowie często mam kompletną pustkę. Poddaję się temu i rzucam się w wielką niewiadomą. Nie myślę o tym, co zrobić, co powiedzieć, ani kim być. Czy zostać tym razem pokojówką, nauczycielem, czy sprzedawcą na straganie. Po prostu wychodzę i nagle wiem, co mam robić. To kwestia warsztatu. Jeśli aktor opanuje podstawy improwizacji, to nawet bardzo trudne zadanie staje się wykonalne i daje ogromną satysfakcję. Wolność, swoboda i czysta radość.

Wspomniał pan o tym, ze zazwyczaj był obsadzany w rolach czarnych charakterów. Dlaczego?

- Jestem kolejną ofiarą stereotypów. Czarne włosy, wzrost i temperament to cechy, które u wielu wywołują skojarzenia z czarnym charakterem. Niektórzy nawet mówią na mnie "Bułgar"... Obsadzanie ról nie należy do mnie, a szans na pokazanie całego wachlarza umiejętności często brak. Mam jednak nadzieję, że rola w "Singlach i remiksach" oraz moje występy w Ab Ovo odczarują stereotyp, który do mnie przylgnął.

Nie wiedziałam, ze ma pan bułgarskie korzenie...

- Bo nie mam (śmiech). Z tą moją "bułgarskością" wiąże się pewna anegdota. Reżyser przeglądając zdjęcia kandydatów do pewnej roli, patrząc na moje, powiedział "A ten, to taki Bułgar, to nie...". Muszę jednak zaznaczyć, że nigdy nie zagrałem takiego samego czarnego charakteru. Za każdym razem staram się je różnicować i każdej roli nadawać indywidualny kształt. Tak postrzegam zadanie aktora - jak najlepiej odtworzyć daną postać, nadać jej wyraziste, unikatowe cechy.

Według i mnie, wygląda pan raczej na typowego amanta. Dlaczego nie widuję pana w takich rolach?

- Pytanie trzeba by skierować do producentów i reżyserów. To oni decydują o tym, kto zagra w danej produkcji. Moja agentka usłyszała kiedyś od pewnego reżysera castingu, że nie musi przesłuchiwać aktorów, bo on wszystkich zna. To pokazuje, niestety, tendencję do szufladkowania aktorów. Może wynika ona z obawy, że publiczności nie spodoba się nowy wizerunek aktora, ale według mnie, to właśnie umożliwienie aktorowi zagrania innej roli niż dotychczas, byłoby megaciekawe dla widza. Nie twierdzę, że bardzo nad tym ubolewam. Po prostu robię swoje.

Proszę wybaczyć nietakt, ale muszę spytać, jak to jest być przystojnym facetem ?

- Nie mam pojęcia, bo się nad tym nie zastanawiam. Moi rodzice wykonali dobrą pracę. Wygląd nigdy nie był powodem do dumy.

Jak pan odpoczywa?

- Kocham spać (śmiech). Nie mam najmniejszych wyrzutów sumienia przed urządzeniem sobie pidżamowej niedzieli. W dzień wolny wyłączam telefon i po prostu śpię albo oglądam ciekawe filmy.

A jakie ma pan jeszcze marzenia?

- Oj, jest ich sporo. Chciałbym przybliżyć teatr improwizacji polskiej publiczności. Marzy mi się, żebyśmy mogli jeździć z AB OVO po całej Polsce, podobnie jak teraz odwiedzamy różne miasta z "Singlami i remiksami". Mam nadzieję, że niebawem zawitamy na Warmię i Mazury. Marzy mi się też film kostiumowy, żeby choć na kilka chwil przenieść się w czasie. To świetne wyzwanie dla aktora, a jednocześnie możliwość posmakowania przeszłości. Poza tym jeszcze jest sporo innych marzeń... Ale mam jeszcze kilka lat na ich spełnienie.

***

Wojciech Medyński urodził się 18 lipca 1976 roku w Kożuchowie. W latach 1983-96 tańczył i śpiewał w zespole folklorystycznym "Lubuskie Słoneczko" w Kożuchowie. Jako nastolatek występował na scenie w inscenizacji "Dziadów" Adama Mickiewicza jako Guślarz. W 1998 roku zagrał swoją debiutancką teatralną rolę Dymitra Mózgownicy w spektaklu Antoniego Czechowa "Wesele" w łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza, z którym był związany do roku 2005. W 2000 roku ukończył Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną w Łodzi. Na wielkim ekranie debiutował rolą Zbyszka w filmie Jarosława Żamojdy "Sześć dni Strusia" (2000). Gościnnie pojawił się m.in. w sitcomach: "Lokatorzy" (2000), "Kasia i Tomek" (2003), "Sąsiedzi" (2003, 2005), "Niania" (2005) i "Bulionerzy" (2006) oraz w serialu "Samo życie" (2002).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji