Chcę iść dalej
- Jestem na takim etapie życia, w którym potrzebuję ruchu, zmian, przestrzeni - mówi Maciej Stuhr, aktor Nowego Teatru w Warszawie.
Wiem, jakich pytań nie chcę panu zadać.
- Doprawdy?
Tych, na które odpowiadał pan setki razy.
- Jak to jest być synem znanego aktora?
Dokładnie. I czy woli pan Kraków czy Warszawę, film czy teatr i czy trudno jest nauczyć się tekstu. I tego, które pada ostatnio, po ukazaniu się książki "W krzywym zwierciadle" - czy trudno jest wymyślić nowy felieton, też nie zadam.
- Dziękuję. Wszystkich, którzy zadają to ostatnie - odsyłam do... jednego z moich felietonów.
Nie mieszka pan w Krakowie już od kilku lat. Co pan czuje, odwiedzając swoje rodzinne miasto?
- W zeszłym roku częściej bywałem w Krakowie i dokonałem pewnej interesującej obserwacji. Pani jest młoda (Akurat! - przyp. aut.), ja już jestem starszym człowiekiem (Akurat po dwakroć! - przyp. aut.), i właśnie jednym z objawów podeszłego wieku jest fakt, że obrazy z przeszłości przesłaniają teraźniejszość. Patrzę na Kraków innymi oczyma. Widzę, jak to miasto zmieniło się od czasów mojego dzieciństwa i zmienia się nieustannie. Widzę dzielnice, które już nie są moimi dzielnicami. Jeżdżę dobrze znanymi mi ulicami, a z każdą z nich wiąże się 25 historii z mojego życia. Przypominam je sobie, czasem z rozrzewnieniem, czasem z rozbawieniem. Wiele z nich chciałbym opowiedzieć mojej córce Matyldzie.
Gdzie pan się wychował?
- Byłem chłopakiem z Bronowic i zachodnie rejony Krakowa były mi najbliższe. Najpierw mieszkaliśmy na osiedlu w zwykłym peerelowskim bloku. Potem przeprowadziliśmy się do starej kamienicy. Była wysoka, wielka, budziła należyty respekt i stała przy ulicy Królewskiej, która wówczas nosiła nazwę 18 Stycznia. A obok był plac Inwalidów...
...który wtedy nazywał się...
- placem Wolności. A przy tym ówczesnym placu ówczesnej Wolności stał pomnik żołnierzy radzieckich, z którym wiąże się jeden z największych skandali w historii mojej rodziny.
Skandal u Stuhrów z pomnikiem w tle?
- A i owszem. Codziennie przechodziłem obok tego pomnika w drodze do szkoły. Pewnego dnia, a proszę pamiętać, że były to odległe lata 80., czyli inny ustrój, ujrzałem przed pomnikiem wycieczkę szkolną. Wyraźnie wzruszona nauczycielka kazała dziewczynkom pochylić głowy, a chłopcom zdjęć czapki i oddać czerwonoarmistom należny hołd. Jak mi się wtedy głupio zrobiło. Bo ja nigdy, ale to nigdy, przechodząc tamtędy, nie ściągałem czapki. Nikt mi nie powiedział, że tak trzeba. Przez następne dni nadrabiałem to niewybaczalne zaniedbanie i przechodząc obok pomnika, sumiennie zdejmowałem czapkę.
Ktoś pomyślał, że sobie pan kpiny stroi?
- Gdzież tam. Jeden ze znajomych rodziców zobaczył mnie ściągającego tę nieszczęsną czapkę przed tym nieszczęsnym pomnikiem. I wybuchł skandal w koteryjnym Krakowie. Ojciec był wówczas tajnym członkiem "Solidarności" Starego Teatru. Przez to moje czapkowanie ludzie zaczęli przebąkiwać, że jest konfidentem i ubekiem. No bo niby tutaj udaje człowieka opozycji, a synowi każe czapkę ściągać przed pomnikiem czerwonoarmistów.
Jedni dostawali cięgi, bo czapek nie zdejmowali. A pan zebrał burę za zdejmowanie czapki. Ciężko było dzieciom połapać się w ówczesnych realiach.
- I ciężko wytłumaczyć te zawiłości naszym dzieciom. Cinkciarz, konik - to słowa całkowicie archaiczne. Albo bon towarowy - niewytłumaczalne, o czym piszę w jednym ze swoich felietonów.
Bronowice, Królewska. Co dalej?
- Jak poszedłem na studia, zmieniłem kwadrat i zacząłem być chłopakiem z Podgórza. I z nim jest związany kawałek mojego kawalerskiego życia. Mieszkałem obok najbardziej kosmicznego miejsca w Krakowie, ba, w Polsce, a niewykluczone, że i jednego z najbardziej magicznych miejsc na świecie, czyli Zakrzówka. Zatopione kamieniołomy - fascynujące, ale i groźne miejsce, w których niejednemu człowiekowi stała się krzywda. Tam jest kilkadziesiąt metrów głębokości, więc krzywda może się stać.
Kraków to nostalgia i wspomnienia. A Warszawa to teraźniejszość.
- Warszawa jest dla mnie magnetyczna. Tutaj ludziom się po prostu chce. Są aktywni, otwarci, ciekawi. Wystarczy mieć jakiś pomysł, inicjatywę i natychmiast się znajdą osoby, które będą chciały przyjść, ocenić - niekoniecznie krytycznie, zobaczyć, czy się spodoba.
Pana słowa to miód na serce warszawiaka. Przywykliśmy raczej do niezbyt przyjaznych i krytycznych opinii o stolicy.
- Jako rdzenny krakus, po przejściu oczywistej kwarantanny związanej z szokiem architektonicznym, bardzo polubiłem Warszawę. Podczas Euro słuchałem w radiu sondy przeprowadzanej wśród zagranicznych kibiców na temat ich wrażeń po pobycie w Warszawie. Wie pani, jaki przymiotnik pojawiał się najczęściej?
Zielona?
- Nie. Zaskoczę panią. Czysta.
Faktycznie mnie pan zaskoczył.
- Ja też w pierwszej chwili byłem zaskoczony. Ale potem pomyślałem o miastach takich jak Nowy Jork, Rzym, Paryż czy Londyn, rozejrzałem się wokół i stwierdziłem - tutaj faktycznie jest całkiem czysto. Może nie najpiękniej, ale za to zielono i przyjaźnie. Po prostu czasem patrzymy na nasze otoczenie z niewłaściwej perspektywy.
Jak naburmuszone nadwiślańskie myszki z kolejnego pana felietonu?
- Myszki, które za rzadko spoglądają na swoje miasto z aprobatą. I mają kompleksy, których mieć nie powinny.
Zielono, czysto, ale i szybko. Przyzwyczaił się pan do warszawskiego rytmu życia?
- Jest trochę szalony. Ale ja jestem na takim etapie życia, w którym ten pęd mi bardzo odpowiada. Potrzebuję ruchu, zmian, przestrzeni. Chcę się rozwijać.
Kraków był za ciasny?
- W pewnym momencie przestał mi wystarczać. Czasami spotykam moich znajomych przy tych samych kawiarnianych stolikach, przy których zostawiłem ich lata temu. Lubię się na chwilę do nich dosiąść, ale potem chcę iść dalej.
W Krakowie się siedzi, w Warszawie idzie? Można tak powiedzieć.
Dokąd pan teraz idzie?
- Za chwilę na próbę do teatru. Ale za kilka dni trochę dalej. Ładne trochę. Kilkaset kilometrów.
I będzie pan grał w rosyjskim filmie, w języku, którego pan nie zna.
- No nie znam... Miałem trzy lata rosyjskiego w podstawówce. Był raczej traktowany nie jak żywy język, ale jako relikt kończącej się epoki, więc potrafię zaledwie, bardzo się skupiwszy, zestawić jakieś słowa. Kiedyś brałem udział w castingu po rosyjsku, skończyło się kompromitacją. Jakiś czas temu ponownie zaproponowano mi udział w castingu do rosyjskiego filmu - tym razem po polsku, bo nie miałem czasu na nauczenie się rosyjskiego tekstu. Niechcący wygrałem i właśnie jestem w trakcie kręcenia zdjęć do serialu.
W szesnastoodcinkowym serialu "Bezsenność" gra pan jedną z głównych ról - jak na pana dotychczasową karierę niezwykłą: zabójcy.
- Owszem. To jest rola, w której pewnie nie obsadzono by mnie w Polsce.
Obcy kraj, obcy język, obca kultura - co jest największym wyzwaniem?
- Zdecydowanie język. Właściwie prócz niewielkiej roli w słowackim filmie, w której obsadzono mnie dwa lata temu - nigdy nie kręciłem za granicą. To prawdziwe wyzwanie dla aktora grać w obcym języku, zwłaszcza kiedy się nim nie posługuje. Język to podstawowe narzędzie aktorskiej pracy. Jestem więc trochę przestraszony, trochę podekscytowany -ale... idę dalej.
MACIEJ STUHR
- wybitny aktor teatralny, filmowy, telewizyjny i kabaretowy. Na stałe związany i Nowym Teatrem w Warszawie. Mimo ponad 70 ról wciąż zaliczany do aktorów młodego pokolenia. Współpracował ze znamienitymi reżyserami filmowymi i teatralnymi - m.in. Agnieszką Holland, Małgorzatą Szumowską, Andrzejem Wajdą, Krzysztofem Warlikowskim i Wojciechem Smarzowskim. Laureat wielu nagród - m.in. Orła za pierwszoplanową rolę męską w filmie "Pokłosie". W roku 2006 uhonorowany tytułem Mistrza Mowy Polskiej.