Artykuły

Od kuchni i od frontu

"Küchendrama" w reż. Stanisława Otto Miedziewskiego w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Można się spierać o istotę słowa "premiera" w wypadku tego spektaklu, ale taki spór wydaje mi się jałowy. Wolę docenić taktykę instytucjonalnego teatru, który włącza do swego repertuaru przedstawienie z nurtu off.

Właściwa premiera "Küchendramy" odbyła się w styczniu 2002 r. w gdańskim klubie Żak. Spektakl funkcjonował w nurcie teatru niezależnego, zbierając liczne nagrody, co ciekawe - także na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych. Los takich offowych przedstawień bywa zwykle tyleż burzliwy, co krótki albo skokowy. Nie gra się ich co wieczór na tej samej scenie. Żyją od festiwalu do festiwalu, od jednego gościnnego występu do następnego. To z jednej strony ich walor, bo rzadko kostnieją i dają się zjeść rutynie, ale z drugiej przekleństwo: bo teatr karmi się kontaktem z widzem, dzięki niemu ewoluuje, dojrzewa, rozkwita. W tym kontekście bardzo mnie cieszy decyzja dyrektora kaliskiej sceny Roberta Czechowskiego, żeby "Küchendramę" włączyć do stałego repertuaru. Nawet jeśli ten akurat spektakl nie należy do moich ukochanych, warto go i grać, i oglądać. Nie od kuchni, ale od frontu.

Ten spektakl to godzinna wariacja na temat "Matki" Witkacego, sprowadzająca sztukę wyłącznie do relacji macierzyńsko-synowskich. Jej przedmiotem są toksyczne stosunki Janiny Węgorzewskiej, z domu von Obrock, i jej syna Leona. Ich wzajemne uzależnienie, skłonność do używek i niezdrowych podniet, skoki nastrojów, zmienność atmosfer - chcemy tego, czy nie - składają się na miłość, na to, co zwykliśmy nazywać miłością, a także na to, co jest jej absolutnym zaprzeczeniem.

Reżyser Stanisław Otto Miedziewski i jego aktorzy - Caryl Swift [na zdjęciu] i Marcin Bortkiewicz - bawią się konwencją melodramatu i dramatu modernistycznego, igrają sobie z formą, wychodzą z ról, ironizują. W efekcie mamy na scenie popis gier i gierek: z widzem i pod widza. Uczestniczenie w tej zabawie sprawiało mi autentyczną przyjemność, ale po spektaklu - podobnie jak przy pierwszym, jeszcze offowym oglądaniu - zostałam z poczuciem, że to przede wszystkim sztuka dla sztuki, gra dla gry, zgrywa dla zgrywy. I że mam do czynienia z dziełkiem na miarę "majstersztyczku" zwieńczonym piękna sceną finałową spowitą papierosowym dymem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji