Futerko z dalmatyńczyków
Białe psiaki w czarne plamy zna każdy. Zarówno filmowa jak i rysunkowa wersja "101 dalmatyńczyków" Dodie Smith jest jedną z najbardziej popularnych bajek ostatnich lat. Obok "Alicji w krainie czarów" i "Czarnoksiężnika z krainy Oz" (chociaż napisana niedawno) można ją zaliczyć do klasyki utworów dla dzieci (i nie tylko). Ta wzruszająca opowieść za każdym razem wyciska łzy babciom, rodzicom i dzieciom. Tym razem możemy obejrzeć teatralną wersję tej słynnej bajki.
Reżyser Jerzy Bielunas zaadaptował utwór i przeniósł na deski Teatru im. Jaracza. Ta zabawna i wzruszająca historia o miłości i przyjaźni rozgrywa się we współczesnej scenerii Londynu. Opowiada losy pary dalmatyńczyków Mimi i Pongo, które stawiają czoło okrutnej Cruelli de Mon. Demoniczna kobieta, wielbicielka futer, zapragnęła bowiem uszyć sobie płaszcz ze skór ich potomstwa. Porywa szczeniaki i więzi je w starej fabryce. Psy pilnowane są jedynie przez dwóch przygłupich oprychów, dla których nie istnieje nic poza grami komputerowymi.
Zdesperowani rodzice wyruszają na poszukiwanie dzieci. W śniegu i zawierusze przemierzają bezdroża Anglii, poznając przy okazji doki, kanały i świat jakiego wcześniej nie znały. Narażone na niebezpieczeństwa mogą jednak liczyć na pomoc przyjaciół. Psy innych ras ratują Mimi i Pongo przed zamarznięciem, i pomagają odnaleźć trop okrutnej Cruelli i porwanych przez nią szczeniaków. Ku swojemu zaskoczeniu u kresu poszukiwań oprócz piętnastu maluchów znajdują dziesiątki innych psów, których futra miały zostać sprzedane.
Jak to w bajce jednak bywa, dobro zwycięża zło i demoniczna Cruella de Mon zostaje pokonana. Dalmatyńczyki szczęśliwie wracają do Londynu, gdzie wszystkie 101 psów zamieszkują pod jednym dachem.
Sztuka teatralna odbiega nieco od filmowych wersji, ale nic na tym nie traci. Mimo prawie dwugodzinnego spektaklu nie nudzi ani nie męczy widzów. Dynamiczna akcja wzbogacona 15 piosenkami (do muzyki Tomasza Łuca) przez cały czas skupia uwagę na przygodach tytułowych bohaterów. Reżyser doskonale pokazał współczesny Londyn, zdominowany przez kulturę masową. Są więc amatorzy gier komputerowych i prawdziwy harley, którym podróżuje Cruella. Jest przytulne zacisze domu przeciętnej drobnomieszczańskiej rodziny, brzydota slumsów i dzielnic portowych. Prosta scenografia autorstwa Barbary Wesołowskiej i Ryszarda Warcholińskiego doskonale spełnia te wszystkie funkcje. Aktorzy i prawie niewidoczni pracownicy techniczni błyskawicznie przestawiają metalowe konstrukcje zmieniając tym samym miejsce akcji. I choć dzieje się to na naszych oczach, jest prawie niezauważalne. W mgnieniu oka zamek Cruelli zmienia się w fabrykę skór, a za chwilę w salon fryzjerski. Pełne ręce roboty mają także aktorzy, którzy grając kilka postaci równocześnie, muszą błyskawicznie zmieniać kostiumy. Odnosi się wrażenie, że zamiast kilkunastu na scenie widzimy kilkudziesięciu artystów. Bo każdy z nich raz jest pudlem, za chwilę szczurem, a w kolejnej scenie detektywem lub oprychem. Czasem na zmianę kostiumu aktorzy mają zaledwie kilka minut.
"101 dalmatyńczyków" okazało się strzałem w dziesiątkę. Biało-czarne psiaki po raz kolejny zdobyły serca publiczności, która płakała i śmiała się na przemian. Dowcipne dialogi, doskonałe kostiumy i bardzo dobra gra Kamili Sammler (Cruella), Urszuli Gryczewskiej (Mimi), Michała Staszczaka (Pongo) i wielu innych aktorów, których z braku miejsca nie wymienię, sprawiły, że te dwie godziny w teatrze upłynęły na dobrej zabawie.