Artykuły

To lisek chytrusek

"Lis Filozof" w reż. Piotra Waligórskiego w Teatrze łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Po co Piotrowi Waligórskiemu był potrzebny Sławomir Mrozek? Z tekstu pozostały zaledwie strzępy, a co gorsza, końcowy produkt pozostawia wiele do życzenia.

Nie mam nic przeciwko rozmontowywaniu autorskich strategii, szukaniu nowych znaczeń w starych tekstach czy dodawaniu własnych. Pod warunkiem jednak, że w zamian dostaniemy spektakl co najmniej na poziomie oryginału. Tak się nie stało. Rozmontowany przez Piotra Waligórskiego,JJs filozof posłużył jako materiał do jego własnej opowieści. Nie ma więc sensu porównywanie spektaklu z jednoaktówką Mrożka i spisywanie protokołu rozbieżności.

Co mamy na scenie? A raczej w piwnicy Łaźni? Przede wszystkim tę piwnicę, przestrzeń bardzo atrakcyjną. Dużą, surową, poprzecinaną słupami, dobrze zagospodarowaną przez scenografa, umożliwiającą szybkie zmiany - nie tylko miejsca akcji, ale i klimatu zdarzeń. Raz akcja toczy się w zamkniętej, klaustrofobicznej klatce - komisariacie, raz na dworcu, to znów w nocnym lokalu czy na klatce schodowej. A nawet nad brzegiem morza.

Tak zaczyna się spektakl - szumi morze, daleko na bocznej ścianie-ekranie kłębi się woda, a na podłodze pod nią siedzi człowiek (Tadeusz P. Łomnicki). Człowiek w stuporze, wpatrzony w przestrzeń. Przed nami - projekcja. Wielki czajnik elektryczny; woda się gotuje, bulgocze i syczy - zwielokrotniony przez głośniki odgłos jest wręcz apokaliptyczny. Objawienie przy porannym robieniu herbaty? Nagłe doznanie sensu (czy bezsensu) życia skłoniło człowieka do podróży w głąb siebie? Może tak, bo widzimy go potem w poczekalni dworcowej, gdzie głos z megafonu przestrzega go przed nawiązywaniem znajomości, bo "zło czai się wszędzie", a nie każdy napotkany człowiek jest miły i dobry. Istotnie, człowiek napotyka Lisa (Sebastian Oberc) i Koguta (Dariusz Starczewski). Ani miłych, ani dobrych. Dość podejrzanych.

Niechby i tak było. Niechby człowiek (czyli Biskup z Mrożka) odbywał podróż w głąb siebie, napotykał niezrozumiałe sytuacje i dziwne postaci, doznawał deformacji rzeczywistości, odkrywał niechciane prawdy o sobie. Ale dlaczego ten proces pokazany na scenie jest tak nieciekawy i płaski? Dlaczego każda scena na siłę tak dociążana jest tajemnicami, że staje się niezrozumiała? I nie ma się nawet ochoty domyślać, o co w tym wszystkim chodzi.

Piotr Waligórski w swoim poprzednim spektaklu "Cukier w normie" pokazał, że ma talent do pokazywania mikrozdarzeń, wydobywania ze zwyczajności absurdu. Pokazał też, że nie najlepiej idzie mu konstruowanie z tych zdarzeń większej całości. Te zalety i wady ma też "Lis filozof". Tyle że teksty Sławomira Shuty były dobrym materiałem dla owych mikrozdarzeń, a tekst Sławomira Mrożka nieszczególnie. Umieszczenie abstrakcyjnej powiastki filozoficznej, rozłożonej na części, we współczesnej, realistyczno-groteskowej rzeczywistości nie dowiodło jej teatralnej atrakcyjności, wręcz przeciwnie. Szczątki jednoaktówki Mrożka nijak nie pasują ani do wymyślonej przez reżysera historii, ani do stworzonej przez niego scenicznej rzeczy-wistości. To nie "Lis filozof, co najwyżej "Lisek chytrusek".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji