Artykuły

Dziennik podróży objazdowego spektaklu "Gdzie jest Pinokio?" - Warszawa

Mamy 6 dni, w trakcie których musimy postawić namiot wraz ze scenografią, nagłośnieniem i oświetleniem, wznowić spektakl - również muzycznie i choreograficznie. Ostra jazda bez trzymanki - o przygotowaniach do projektu "Gdzie jest Pinokio?" pisze Justyna Czarnota.

To już trzecie wakacje, podczas których ekipa "Gdzie jest Pinokio?" podróżuje po Polsce. Byli już w 40 miejscowościach, w tym roku przed nimi kolejnych siedem pokazów. Tylko siedem i aż siedem. Bo niezależnie od tego, jak długa będzie trasa, grupa musi odbyć określoną liczbę prób, a produkcja powinna być wzorowo zorganizowana. Trzeba przecież przygotować takie same rzeczy i nie zapomnieć o żadnym, nawet najmniejszym szczególe. Z zakamarków pamięci i plików komputerowych wyskakują niespodziewanie kolejne, odłożone na 10 miesięcy, rekwizyty, niezbędne sprzęty, przedmioty.

Na początku wszystko idzie jak z płatka: precyzyjnie ułożony kalendarz prób, szczegółowe ustalenia poczynione z grupą artystyczną. Nie ma takiego planu - choćby wydawał się z początku najdoskonalszy - który udaje się zrealizować punkt po punkcie. Kolejne wieści jak bomby roznoszą nasz projekt na strzępy. Nie, to tylko złudzenie. Dziury da się załatać, koncepcję - zmieniać, przeinaczać, uzupełniać. W rezultacie dołącza do nas czwórka nowych artystów (akrobatka Magda Smorąg oraz aktorzy: Kasia Maternowska, Maciek Łagodziński i Janek Mancewicz). Na próbach będzie z nami Piotrek Klimek - autor muzyki, Michał Korchowiec - scenograf, a zabraknie Weroniki Pelczyńskiej - choreografki. Nadal mamy 6 dni, w trakcie których musimy postawić namiot wraz ze scenografią, nagłośnieniem i oświetleniem, wznowić spektakl - również muzycznie i choreograficznie. Ostra jazda bez trzymanki. Bo tak naprawdę - niby tekst ten sam, niby muzyka ta sama, ale przedstawienie - zupełnie inne. Na generalnej szwankują światła, nowi aktorzy cali w stresie. Czuć lekkie napięcie. Podczas pierwszego pokazu, który zorganizowaliśmy po prostu w Warszawie na zakończenie tygodnia prób, mam poczucie, że ktoś przebił baloniki i wszystkie brzydkie emocje odleciały. Została sama czysta dobra, dzika wręcz, energia. Tylko jakiś dziennikarz z kamerą przeszkadza, łażąc bez sensu po namiocie! Wreszcie ostatnia piosenka. Maciek grający Pinokia zachęca dzieci, by wstały i robiły to samo, co aktorzy. Tego w planie nie było: wybuchamy śmiechem z Robertem Jaroszem, ubawieni i przerażeni wizją, że widzowie zacznę biegać wraz z aktorami po scenie-arenie. Rzeczywiście dużo osób wstaje i tańczy. Patrzę na wychodzące osoby i rozpoznaję wiele twarzy, które widziałam dwa tygodnie wcześniej, na pokazie "Pippi". Niektórzy rodzice (szczególnie uczestnicy poprzednich warsztatów towarzyszących projektowi) traktują mnie jak znajomą, podchodzą, zagadują. Słyszę różne różności. "W kilku momentach naprawdę się wzruszyłem i miałem kulkę w gardle", "Psychodeliczny", "Perfekcyjnie przygotowany". "Zupełnie inny ten spektakl, jesteśmy pod ogromnym wrażeniem" - rzuca ktoś. Jasne, że inny! Po co mielibyśmy przygotowywać dwa takie same? - myślę sobie. W rzeczywistości wiem, że "Pippi Pończoszanka" jest siostrą "Pinokia", że i Dworakowski, i Jarosz mówią o sytuacji współczesnej rodziny. I że wszyscy wierzymy, że to bardzo ważny temat i warto go poruszać - także, a może właśnie przede wszystkim, w małych miejscowościach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji