Artykuły

Jestem czujna

- Spektakl "Single i remiksy" okazał się ciekawym wyzwaniem, moja postać zmienia się na oczach widza, ukazując cały wachlarz zmian emocjonalnych - mówi aktorka WERONIKA KSIĄŻKIEWICZ.

Jest jedną z najładniejszych i najpopularniejszych gwiazd dużego i małego ekranu. Absolwentka wydziału aktorskiego PWSFTviT w Łodzi. Na koncie ma imponującą liczbę ról, od gościnnie zagranej Oli w serialu "Plebania", po "Rezydencję", "Piąty stadion", "Komisarza Alexa" i "Linię życia". W filmie "Podejrzani zakochani" wcieliła się w dwie role - Ludki i Simon. Obecnie gra w sztuce "Single i remiksy", z którą wystąpiła na XVIII Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach, będąc najbardziej obleganą aktorką. Rozmowa z WERONIKĄ KSIĄŻKIEWICZ, aktorką filmową, serialową i teatralną:

W nowym polskim filmie "Podejrzani zakochani" wciela się pani w dwie postaci. Domyślam się, że są zupełnie różne?

- Tak, jedna postać to przebiegła i sprytna charyzmatyczna Ludka, studentka ze Wschodu, która dokładnie wie, czego chce. Udaje Simon i wtedy jest elegancka, wyrafinowana, usiłuje robić wrażenie kobiety z dużą klasą.

Zapewne jest to niełatwe, ale ciekawe zadanie...

- Niełatwe, dlatego że sceny nie były kręcone chronologicznie. Mieliśmy z reżyserem Sławomirem Kryńskim momenty, gdy musieliśmy przystopować kręcenie kolejnych scen, wracaliśmy do scenariusza i przypominaliśmy sobie, kto jest kim. Ale reżyser był świetnie przygotowany i potrafił nas, aktorów, odpowiednio poprowadzić i ustawić.

Która z postaci jest pani bliższa i którą mogła pani obdarzyć swoimi cechami charakteru?

- Żadna z nich nie jest do mnie podobna, bo ja jestem miłą, sympatyczną dziewczyną z Poznania. Ludce i Simon użyczyłam tylko mojego ciała.

Zdarzyło się, że w momencie wejścia na plan musiała się pani zastanowić, którą postać właśnie gra?

- Były takie momenty, ale reżyser natychmiast ratował aktorów z takich opresji. Film jest komedią omyłek, jest w nim dużo biegania po pokojach hotelowych, ale udało się nam wyjść z tego zamieszania obronną ręką.

Na czym polegała pomoc reżysera?

- Sławomira Kryńskiego bardzo dobrze pamiętam z korytarzy szkoły filmowej w Łodzi, gdy je przemierzał, krzycząc i wymachując rękami. Sławek zupełnie mnie nie pamiętał z tego okresu z Filmówki. Przed rozpoczęciem zdjęć mieliśmy bardzo dużo prób czytanych i nagrywanych. I chociaż Sławek jest także autorem scenariusza i wie wszystko o każdej postaci, to nie narzuca aktorom swojej wizji - do efektu finalnego dochodziliśmy drogą kompromisu. Podczas kręcenia filmu czułam, że oddycha razem ze mną.

Na tegorocznym Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach grała pani w sztuce "Single i remiksy" w reżyserii Olafa Lubaszenki. Czy wcześniej miała pani do czynienia z komedią i farsą?

- Grałam w sztuce "Łoże" w reżyserii Karoliny Szymczyk i był to nasz spektakl dyplomowy, nagrodzony na Festiwalu Szkół Teatralnych. Potem był spektakl "Poszaleli" na motywach "Dam i huzarów" w reżyserii Eugeniusza Korina w Teatrze Nowym w Łodzi. Spektakl "Single i remiksy" okazał się ciekawym wyzwaniem, moja postać zmienia się na oczach widza, ukazując cały wachlarz zmian emocjonalnych.

Zastosowała pani bardzo wyraziste środki aktorskie i powstało niebezpieczeństwo przerysowania postaci. Kto bardziej tego przestrzegał - pani czy reżyser Lubaszenko?

- Graliśmy na krawędzi, pomiędzy komedią a farsą, a tu łatwo jest przegiąć i spaść. Czytając sztukę, miałam w głowie obraz Magdaleny Gorzelak, prezesa wielkiej korporacji. Czułam, że będzie to albo mocno zagrane, albo nijakie. Ale z reguły mam duże szczęście do reżyserów i z Olafem Lubaszenką pracowało mi się znakomicie. Od pierwszych prób wychodziłam z własnymi propozycjami i sumiennie przygotowywałam się do każdej sceny.

Czy podobał się pani Festiwal Gwiazd?

- Było fantastycznie! Byłam też w Międzyzdrojach cztery lata temu. Zauważyłam, że nie jest to zjazd celebrytów, bo można tu zobaczyć sporo interesujących wydarzeń artystycznych. Imprezie towarzyszyły tłumy ludzi...

Zabarykadowała się pani w hotelowym pokoju?

- Nie, ale żeby spokojnie wyjść z dzieckiem na plażę, jeździliśmy do Wisełki oddalonej 10 km od Międzyzdrojów.

Na spacer po molo nie zdecydowała się pani wybrać?

- Niestety, bo w dzień były takie tłumy, że nie sposób było przejść, a wieczorem nie piłam wódki z Zakościelnym i szłam spać.

Jeszcze nie odcisnęła pani swojej dłoni w Alei Gwiazd...

- Myślę, że w tym roku nie był jeszcze ten moment, bo mój dorobek nie jest jeszcze tak istotny, żebym znalazła się wśród nominowanych aktorów. Największe role są jeszcze przede mną i muszę poczekać na to wyróżnienie.

Na razie ciężko pani pracowała w Międzyzdrojach. Próby, dwa spektakle dziennie, spotkania z publicznością, autografy, sesje zdjęciowe. Jak pani to wszystko wytrzymała?

- Nie było łatwo, ale jadąc na festiwal, byłam na to przygotowana. Mój kalendarz był zapełniony, wiedziałam, że jadę do pracy. Nie unikałam zdjęć, których robi się mnóstwo przy takiej okazji.

Nie musi się pani lansować, bo dawno została wylansowana. Tuż po dyplomie wiedziała pani, że będzie aktorką filmową i serialową?

- Po studiach byłam nastawiona głównie na pracę, a nie na lansowanie siebie. Nic nie zostało mi darowane od życia, na wszystko ciężko pracowałam. Los sprawił, że grałam dużo w filmach, serialach i teatrze. Nie potrafiłabym wybrać jednego kierunku i na nim się skupić.

Wykaz pani ról filmowych i serialowych jest imponujący. Którą z nich zalicza pani do szczególnie odpowiedzialnych?

- Pierwszą główną rolę zagrałam w serialu "Prawo miasta" w reżyserii Krzysztofa Langa. Grałam w towarzystwie plejady największych polskich aktorów. Zostałam wrzucona na głęboką wodę, ale wspierali mnie i pomagali koledzy aktorzy, nie tylko reżyser. Grałam pięcioboistkę i musiałam uprawiać różnego rodzaju sporty. Niektóre zdjęcia były kręcone w ekstremalnych warunkach. Pływanie, jazda konna, zdjęcia w prosektorium.

Czy były inne podobne role?

- Zaliczam do nich tę ostatnią, podwójną rolę we wspomnianym już filmie "Podejrzani zakochani".

Znakomicie poradziła sobie pani z rolą Julii Podhoreckiej w serialu "Rezydencja". Grała pani postać negatywną, nie pierwszą w swoim dorobku. Czy takie role szczególnie pani odpowiadają?

- Postaci negatywne są zawsze bardziej interesujące, dlatego cieszę się, gdy dostaję takie zadania. Zdaję sobie sprawę, że mam ostre rysy twarzy i to może decydować o otrzymywanych propozycjach.

"Rezydencję" przestano kręcić przed ustalonym terminem. Było pani żal?

- Było mi przykro, bo zżyliśmy się z ekipą. Nie udało się opowiedzieć tej historii do końca. Władze w telewizji publicznej często się zmieniają, a produkcje telewizyjne zmieniają się razem z nimi.

Jak wspomina pani pracę na planie serialu "Linia życia", w którym zagrała pani negatywną postać pielęgniarki Patrycji Szostak? Odniosłem wrażenie, że starała się pani ją bronić.

- Staram się bronić każdą postać, którą gram, bo wiem, że nigdy nie można stawać ponad postacią i ją oceniać. Trzeba się postawić na jej miejscu. Na każdego człowieka należy spojrzeć w szerszej perspektywie i wtedy mamy odpowiedź, dlaczego tak jest, bo nic nie dzieje się bez przyczyny.

Woli pani słyszeć o sobie "utalentowana aktorka" czy "intrygująca kobieta"?

- A jak pan myśli?

Dla mnie jest pani zarówno utalentowana, jak intrygująca...

- Nie mogę o sobie powiedzieć, że czuję się zawodowo spełniona. Bardzo się cieszę, gdy moje role się podobają. A określenie "intrygująca" traktuję jako komplement, bo w każdej kobiecie jest tajemnica.

Czyli nie odkrywa pani siebie do końca, pozostawia niedopowiedzenia...

- Mam świadomość, że widz jest inteligentny i z tą świadomością staram się do niego podchodzić, nie podaję mu wszystkiego na talerzu. Wtedy może on sobie dopowiedzieć to, co ogląda w dowolny, własny sposób.

Podobno płynie w pani rosyjska krew?

- W połowie, jestem wymieszana. Mój ojciec jest Rosjaninem, urodziłam się w Moskwie. Mama jest Polką.

Jak często odwiedza pani Moskwę?

- Bardzo rzadko. Ostatni raz byłam tam na studiach, pojechaliśmy w ramach wymiany. Chciałabym tam pojechać. Mój syn Borys też o tym często mówi.

Pani rodzice mieszkają w Moskwie?

- Nie, w Poznaniu.

Kiedy zrozumiała pani, że jest już kobietą?

- Dopiero po urodzeniu synka. To dzięki niemu zyskałam większą pewność siebie. Borys ma trzy i pół roku. Przedtem bardzo długo czułam się małą dziewczynką.

Borys będzie aktorem?

- Nie, nie... Nie ukierunkowuję go jeszcze w żadną stronę. Staram się obserwować i być czujna, co go interesuje. Na razie zachwyca się zwierzętami.

Jakie macie zwierzęta?

- Dwa psy rasy amstaf i chihu-ahua oraz kota.

Kto wśród nich rządzi?

- Malutki chihuahua.

Prowadzi pani cygańskie życie, ciągle jest w trasie, w podróży. Przyzwyczaiła się pani do takiego trybu życia?

- Tak, do takiego stopnia, że gdy jestem trzy dni w domu, zaczyna mnie już nosić i znów chcę jechać w trasę z teatrem. I jeżdżę razem z synkiem, który też lubi podróżować.

Nie wyobraża pani sobie pracy w teatrze na etacie?

- Nie. Mam swoją bazę w Poznaniu i chętnie tam wracam. Nie ubiegam się o etat, bo nie byłabym w stanie pracować w jednym teatrze w jednym mieście. Etat ograniczyłby moją pracę w filmie i serialach.

Należy pani do kobiet samowystarczalnych?

- Zależy pod jakim względem. Sama umiem zmienić koło w samochodzie, sama jeżdżę na myjnię, sama też załatwiam wszelkie sprawy urzędowe.

W jakim stopniu opiera się pani na intuicji?

- Kilka razy nie posłuchałam swojej intuicji i okazało się, że źle na tym wyszłam. Od tamtej pory jestem czujna, słucham, co intuicja mi podpowiada.

A co z własnym ego, które w dzisiejszych czasach tak nas niszczy?

- Ego to ogromny temat. Jestem na etapie pracy nad sobą i własnym rozwojem duchowym. Na ten temat przeczytałam ostatnio sporo książek. Uważam, że to ego czyni nas nieszczęśliwymi. W każdej relacji, na każdej płaszczyźnie trzeba je unicestwiać, bo im jest mniejsze, tym łatwiej jest nam w życiu. Wtedy jesteśmy bardziej otwarci na innych ludzi.

Jako reprezentantka młodego pokolenia uważa pani, że powinna być czujna, że musi bronić przede wszystkim siebie?

- W tej chwili przede wszystkim chronię moje dziecko. Od kiedy pojawił się Borys, mam mniej czasu na skupianie uwagi na sobie.

Czyli ma pani większą samoświadomość, większe przyzwolenie, by cieszyć się życiem?

- Nie wiem, czy mam, bo jestem na dziwnym etapie życia. Koncentruję się na synku i pracy. Nie bywam na imprezach, nie interesują mnie przyjęcia. Dużo pracuję i w ten sposób cieszę się życiem.

Wczoraj wyjściowa kolacja, dzisiaj kino?

- Jak mały zaśnie, staram się znaleźć chwilę dla siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji