Artykuły

Juliusz Cezar

Opera Krakowska specjalizuje się od lat w prezentacji arcydzieł epoki baroku... od lat, gdy dyrekcję objęła Ewa Michnik, która już wcześniej, jeszcze we Wrocławiu, ujawniła swój stylistyczny słuch i smak w realizacji pozycji z tego okresu. Owszem, na scenie Teatru Słowackiego pojawiają się tytuły uchodzące za podstawowe; niedawno z uznanym sukcesem zaprezentowano "Łucję z Lammermooru", wkrótce pojawi się "Rigoletto", jednak nikt nigdzie w Polsce, poza powołaną do tego Warszawską Operą Kameralną, nie wprowadza tak konsekwentnie i regularnie tytułów z czasów przedmozartowskich, i to nawet ze szczególną uwagą dla wypracowania wzorcowych prezentacji: "Kserkses" Haendla, "Orfeusz i Eurydyka" Glucka, "Dydona i Eneasz" Purcella, "Tetyda na Skyros" Scarlattiego... niemal co sezon nowa pozycja, przygotowana szczególnie starannie, z troską o dobór wyśmienitych realizatorów.

Tu już procentuje doświadczenie, znajomość praw stylistycznych konwencji dzieł z tego okresu, lecz traktowanych nie na warunkach smakowitych staroci, lecz pozycji równorzędnych, a przy tym trudniejszych do realizacji, choćby dlatego, że tu nie można niczego zagłuszyć czy zatrzeć rozbudowanym aparatem wykonawczym, bądź gigantyzmem inscenizacji. Opera barokowa jest bowiem z natury kameralna, przy tym statyczna ze względu na charakter użytkowej dramaturgii tego czasu, która nie radziła sobie z budową konfliktu dramatycznego i rozwojem akcji. Tym bardziej liczy się więc klasa niewielkiej, lecz wyselekcjonowanej orkiestry, uroda i elastyczność dobrze wyszkolonych głosów, no i precyzja - precyzja wykonawcza kontrolowana wrażliwą, lecz stanowczą ręką zdyscyplinowanego dyrygenta.

To co powyżej odnosi się i do ostatniej premiery - "Juliusza Cezara" Georga Friedricha Haendla, największego, obok Bacha, spośród mistrzów muzyki epoki baroku a już na pewno najwszechstronniejszego: blisko 50 oper, ale i wielkie dzieła oratoryjne oraz niezliczone utwory instrumentalne, wokalne i orkiestrowe. Z oper Haendla kilka przetrwało do naszych czasów i coraz częściej ożywa na scenach. W tym "Juliusz Cezar", który miał swoją pierwszą premierę w Londynie w 1724 roku i jest dziełem niespełna 40-letniego kompozytora osiadłego od 12 lat na stałe w Anglii (gdzie genialny Saksończyk spędzi blisko pół wieku i dokona żywota, by zająć wybitne miejsce w rozwoju narodowej muzyki angielskiej).

Tytuł dzieła nie wymaga dopowiedzeń. Temat, jak przeważnie w barokowej operze seria, an-tyczny - mitologiczny bądź historyczny, choć traktowany ilustracyjnie, na prawach skonwen-cjonalizowanego schematu. Akcja: jak w operze barokowej, rozwija się poprzez recytatywy, które u Haendla mają już rozbudowaną linię melodyczną i są prowadzone z poszerzonym akompaniamentem orkiestry, co wymaga wzorowego skupienia i odpowiedniej gradacji napięć, by przejścia między recytatywami i ariami, które pełnią funkcję retorycznych monologów wyrażających uczucia i postawy bohaterów, były płynne i naturalne. A niełatwe są do wyśpiewania Haendlowskie arie wywodzące się ze stylu włoskiego belcanta, podobnie jak kunsztowne ansamble zespolone z polifonicznym akompaniamentem orkiestry. Haendel, który wyszedł z neapolitańskiej szkoły opery seria i w latach spędzonej w Italii młodości zyskał rozgłos jako twórca operowy, poważnie rozwinął tę formę doprowadzając ją do szczytowego rozwoju w okresie baroku. Ale skoro statyczność scen i opisowość zdarzeń jest organiczną cechą opery seria tego czasu, utrzymanie dramatycznego napięcia uwarunkowane jest przede wszystkim ekspresją muzycznego wyrazu - sugestywnością temp. dynamiki i wokalnego kunsztu solistów. I te walory krakowskie przedstawienie prezentuje w stopniu wysokim. Orkiestra pod batutą Ewy Michnik gra wybornie: doskonałe proporcje brzmieniowe, wyczulone tempa, precyzja rytmiczna - w sumie formotwórcze kształtowanie scenicznych napięć w precyzyjnym zespoleniu z rozwojem zdarzeń.

Atutem ważkim realizacji jest wkład Henryka Konwińskieao, reżysera i choreografa, który uczynił wiele by napięcia j związki pomiędzy bohaterami wykraczały poza statyczną relację o wydarzeniach. Konwiński unikał dosłownego ilustrowania akcji, dążąc do formowania układów scenicznych o wysmakowanej kompozycyjnej urodzie, stanowiących kulminację poszczególnych obrazów. Konwiński, choreograf doświadczony, wiele potrafi wyrazić za pośrednictwem gestu, który tutaj, nawet hieratyczny, patetyzuje wymiar zdarzeń, ale też, na prawach kontrastu, indywidualizuje reakcje, co nadaje wielu przekazom charakter szczerze ludzki.

Inscenizatorem i scenografem jednocześnie jest Jan Bernaś, który stworzył sugestywną oprawę plastyczną bardzo prostymi środkami, z myślą o łatwości prezentacji spektaklu na różnych, także technicznie niezbyt dobrze wyposażonych scenach. Idea inscenizacji wyraźnie prowadzi do apoteozy majestatu władzy, męstwa, prawości, wierności i oczywiście miłości, co zostanie dowiedzione z rozmachem i przepychem w finałowej scenie (tu znów ujawni swą wartość nieliczny, ale dobrze brzmiący chór). Tu także w całej urodzie zabłysną olśniewające kostiumy, bardzo efektowne a pracochłonne - no, ale skoro spektakl miał lada dzień wyruszyć na trasę artystyczną w RFN, nie łatwe w montażu dekoracje, lecz właśnie kostiumy winny ujawnić przepych i koloryt widowiska.

Atutem eksportowym przedstawienia są na pewno głosy: dobrze wyważone, pięknej barwy, śpiewaków zdyscyplinowanych i muzykalnych. Krystyna Tyburowska ma oczywiście wszystkie dane, żeby wystąpić w roli Kleopatry - uroda, bogaty w odcienie głos i niezawodna koloratu-ra. Dla mnie jednakże odkryciem była Bożena Zawiślak (Cornelia), mezzosopranistka o głosie szlachetnej barwy, wyrównanym w całej skali, śpiewająca z precyzją i głębokim, dramatycz-nym wyrazem. Z męskiej obsady wymienić trzeba właściwie wszystkich wykonawców głów-nych partii. Potężnej postury Bogusław Szynalski potrafił swój dramatyczny baryton prowa-dzić węższym pasmem, by nie nadużywać wolumenu, za to eksponować technikę. Także utalentowany bas Janusz Borowicz (Ptolomeusz) poświadczył, iż radzi sobie nie tylko z partiami gdzie wymagany jest głos duży z natury, lecz kontroluje go na tyle biegle, iż radzi sobie z zawiłościami haendlowskiej wokalistyki. Muzykalny Andrzej Biegun (Achillas), którego rola jest najbardziej złożona, wszystkie swe wysoko cenione walory wokalne potrafił spożytkować w służbie zróżnicowanego dramatycznego wyrazu. No i Jerzy Knetig, tenor, który specjalizuje się w wykonywaniu muzyki oratoryjnej, dał przykład właściwego operowania barwą i dynamiką głosu, eksponując zarówno piękno linii melodycznej, ale i zawiłości techniczne partii.

Spektakl został przygotowany w niemieckiej wersji językowej, toteż w programie znalazł się przekład pełny libretta, choć to już rodzaj lektury "na potem", no bo kto przed spektaklem przedrze się przez całość. A może uda się za czas jakiś przygotować "Juliusza Cezara" także po polsku? Eksport eksportem, lecz z myślą nie tylko o smakoszach warto, by z miejsca było jasne, kto i dlaczego ściął w operze Haendla głowę Pompejusza i dlaczego aż tyle nieszczęść spotyka szlachetną a niezłomną Cornelię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji