Artykuły

Koniec sezonu w Olsztynie

Pod koniec sezonu obejrzałam dwie ostatnie premiery w teatrze olsztyńskim. Pierwsza to "Największa świętość" Iona Druce w reżyserii Janusza Kozłowskiego i scenografii Ryszarda Strzembaly. Ta piękna sztuka miała swą znakomitą prapremierą w Teatrze Współczesnym w Warszawie, w reżyserii Macieja Englerta, ze świetną rolą Tadeusza Borowskiego jako Ababija, zabrzmiała wówczas niemal jak współczesny moralitet. Przedstawienie olsztyńskie było oryginalne w zamyśle - reżyser wyraźnie opowiedział się za największą świętością w ludziach tego pokroju co Kelim Ababij. Gra tę rolę ze swoistą naturalnością Józef Czerniawski, zaś wzruszającą i pełną prostoty postać Marii zaproponowała Irena Telesz. Lech Gwit jako Michał Gruja przekonujący jest dopiero wtedy, kiedy z koturnu spraw wagi pań-stwowej schodzi na pozycje "największej świętości", najbliższych konkretnych spraw ludzi i ziemi i sądzę, że takie było założenie roli wypływające z koncepcji przedstawienia.

Kozłowski wyreżyserował tę sztukę bardzo realistycznie, jakkolwiek z symultanicznym wykorzystaniem przestrzeni sali teatralnej, w której się mieści Scena Kameralna, zakładając słusznie, że ponadczasowe, symboliczne treści są w sztuce wystarczająco silne i wyraźne. Jednakże przy tym realistycznym potraktowaniu materiału teatralnego, przy jednoczesnym akcentowaniu świętości praw natury, wydaje się niekonsekwencją scenograficzny element towarzyszący całemu przedstawieniu, w scenach z Sandu (Danuta Lewandowska), mianowicie sztuczna łąka, ustawiona centralnie, blisko widowni zielona wysepka sztucznej trawy.

Przedstawienie olsztyńskie nie powiedziało niczego nowego o sztuce Iona Druce, nie uroniło wszakże niczego z jej istotnych treści. Opowiedziało je po prostu inaczej.

"Rozmowy przy wycinaniu lasu" Stanisława Tyma wyreżyserował Krzysztof Rościszewski w scenografii Józefa Zboromirskiego - i już pierwsza scena tej sztuki - zamarłe w zabawnym i tajemniczym napięciu oczekiwania postaci w lesie - i przez reżyserski zabieg i przez obraz scenograficzny przypominają natychmiast widzom o kabaretowej proweniencji tej sztuki. Zabawne przerysowania na pograniczu kiczowatości w połączeniu z istotną wartością sztuki - absurdalnymi, purenonsensowymi dialogami, tworzą wartość teatralną.

Cała środkowa sekwencja sztuki z Ethalią i Alexem, która miała stać się elementem dramaturgicznym sztuki, tym co zbuduje sytuację teatralną, stała się już u Tyma jej mielizna. Zastosował zbyt płytki zabieg persyflażowy, cukierkowatej piękności powierzając ostrze ironii. Ładnie i z wdziękiem zagrała tę komiksową rolę Maria Meyer, choć trudno zagrać z wdziękiem uosobienie banału kobiecości, tak samo jak Andrzej Burzyński - banału męskiego intelektu. Reżyser i scenograf przenieśli tę sekwencję w ramy wyraźnie zaznaczono] konwencji komiksu i kiczu, i ten dystans uratował sztukę, chociaż uwypuklił jej słabości. Tylko tu powstała autentyczna trudność dla aktorów. Jakże tu na scenie, w środku sztuki, w samym środku absurdalnych opowieści, zdyskontować tę nową jakość interpretacyjną? Jak zasymilować ten skecz w skeczu? Ten dystans nie tylko reżyserski rozbija przecież jednorodne stylistycznie sceny i rozmowy drwali.

A jednak najbardziej interesująco wypadły właśnie postacie drwali: Zyzola - Zbigniewa Kaczmarka, Macugi - Stefana Burczyka, Dunlopa - Aleksandra Maciejewskiego i Bimbra - Stanisława Brodackiego. I nie mogło być inaczej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji