Artykuły

Bez cyrku i fajerwerku

DOBRZE - że "Łaźnię" Majakowskiego wprowadzono na scenę wrocławską. Szkoda - że bez należnego jej rozmachu artystycznego. Bo tak naprawdę to w przedstawieniu tym jest tylko jedna część, dla której warto je obejrzeć. Część ta to akt drugi, kiedy pojawia się najpierw Towarzysz Optymistenko (postać tę w całą swą vis comica wyposaża Ferdynand Matysik), a potem na scenę dosłownie wjeżdża ze swym karykaturalnie monumentalnym biurkiem Naczdyrdups (czyli naczelny ) dyrektor do uzgadniania pewnych Spraw) Pobiedonosikow, idealnie ucieleśniony przez Zdzisława Kozienia.

Następuje wtedy istna koncentracja satyrycznego ataku we wszystko, co Majakowski uważał za największych wrogów prawdziwego budownictwa socjalistycznego: przede wszystkim monstrualnie rozrośniętą biurokrację, ale także doprowadzone do absurdu szermowanie frazesem politycznym i ohydną mieszczańskość przybraną w szaty rzekomej partyjności.

Dzięki śmiałym pomysłom reżyserskim i scenograficznym oraz trafnej interpretacji aktorskiej ten fragment zjadliwego. pamfletu Majakowskiego zachował w inscenizacji wrocławskiej całą swą ostrość i dosadność. Odczuwa się ją jeszcze przez mniej więcej połowę aktu trzeciego, kiedy Pobiedonosikow dokonuje namaszczonej pseudopartyjnej oceny pierwszych części spektaklu (stosując tę formę "teatru w teatrze" Majakowski podjął, bezpośrednią polemikę z zarzutami, które mógł z góry przewidzieć znając mentalność niektórych utytułowanych - czy raczej "ufunkcjonowanych" - oceniaczy sztuki), Potem już jednak zabrakło w spektaklu tego, co w inscenizacji "Łaźni" jest niezbędne: widowiskowości, rozmachu i temperatury. Rzecz cała się jakoś rozwadnia, rozrzedza, stygnie.

Nie tylko zresztą potem, bo niestety już także przedtem: znaczna część aktu pierwszego przepada wskutek niewyraźnego podawania tekstu przez aktorów. Widzom trudno się zorientować, o co chodzi z tym wynalazkiem Czudakowa. W ogóle z dykcją, tym razem jest coś w nie najlepszym porządku. Gdy w akcie piątym aktorzy śpiewają "Marsz czasu", z tekstu nie dociera do widowni prawie nic. Jak gdybyśmy nie byli w tym samym teatrze, w którym tak wyraziście śpiewano arie "Krakowiaków i górali".

A mankamentów jest więcej. Nawet Krzesisława Dubielówna, która dała tak świetną kreację w "Wyszedł z domu", tu w roli Fosforycznej Kobiety zaciekawia tylko zabawnym kostiumem - złotą kufajką, co jednak jest zasługą oczywiście scenografa, a nie aktorki.

Nie chciałbym się bawić w ironistę, ale gdy sobie uświadomimy, że "Łaźnia" ma sześć aktów, a z tego pod względem inscenizacyjnym tylko półtora aktu zasługuje na szczerą pochwałę, wówczas dojdziemy do buchalteryjnego wniosku, że rzecz się udała w 25 procentach. Rachunek ten sprawdza się niestety również pod względem aktorskim, gdyż spośród 21 - osobowej obsady gratulować można tylko sześciorgu artystom: prócz Zdzisława Kozienia i Ferdynanda Matysika - Halinie Piechowskiej (Towarzyszka Underton), Halinie Śmieli (Madame Mezaliansowa), Sabinie Wiśniewskiej (Petentka) i Jerzemu Fornalowi. (Izaak Belwedoński), a więc znów mamy do czynienia z mniej więcej 25 procentami. Reszcie aktorów zabrakło wsparcia w postaci zdecydowanego zamysłu reżyserskiego.

Autor "Łaźni" nazwał ją "dramatem z cyrkiem i fajerwerkiem". W inscenizacji wrocławskiej jest wprawdzie parę wybuchów i dymów pirotechnicznych, ale takiego fajerwerku i takiego cyrku, o jakim myślał Majakowski, zabrakło.

Teatr Polski we Wrocławiu. Włodzimierz Majakowski: "Łaźnia", dramat w 6 aktach z cyrkiem i fajerwerkiem. Przekład: Artur Sandauer. Reżyseria: Grzegorz Mrówczyński. Scenografia: Urszula Kenar. Muzyka: Zbigniew Piotrowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji