Artykuły

Bez cyzelowania mikrogestów

"Kto się boi Virginii Woolf?" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze IMKA w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w serwisie Teatr dla Was.

Przedstawienie "Kto się boi Wirginii Woolf?" w Teatrze Imka, będące kolejnym podejściem Mikołaja Grabowskiego do dramatu Edwarda Albeego, jest zapewne dla tych, którzy pamiętają choćby spektakl z roku 1988 sporym zaskoczeniem. O żadnym powieleniu wzorca wtedy sprawdzonego nie ma tutaj mowy. Reżyser wraz z pozostałymi twórcami - tym razem role Andrzeja Grabowskiego i Anny Tomaszewskiej grają Magdalena Boczarska i Tomasz Karolak - ponownie wyszedł daleko poza zrealizowanie technicznego ćwiczenia aktorskiego, jakim tekst autora "Maleńkiej Alicji" stał się w latach osiemdziesiątych, kiedy już przestał widzów bulwersować, naruszać ich spokój i kulturowe tabu. Różnica wieku między Georgiem i Nickiem oraz Martą i Honey/Żabcią, która w krakowskiej realizacji była niewielka, tutaj rzuca zupełnie inne światło na relacje między bohaterami. Piętro metaforyzacji zawarte już w samym tekście podniesione zostaje jeszcze wyżej.

W warszawskim spektaklu, nie mającym nic z obrazka obyczajowego czy też z próby obiektywnej prezentacji egzystencji establishmentu w USA, wszystkie warstwy przedstawienia wzajemnie się dopełniają, dzięki znakomicie poprowadzonym rolom i błyskotliwej reżyserii, pracując na efektowny wydźwięk całości. Grabowski, biorąc na warsztat utwór z klasyki amerykańskiej lat sześćdziesiątych, nie rezygnuje z eksperymentowania z formą, która w Imce przynosi ciekawe rozwiązania przestrzenne, interpretacyjne i aktorskie, szczególnie w znakomitym poprowadzeniu roli Honey przez Magdalenę Boczarską. Sporym zaskoczeniem jest też rola Iwony Bielskiej, która rezygnując z krzyku i reakcji uzewnętrzniających się w sposób natychmiastowy i gwałtowny, potrafi z tą samą siłą, co kilkanaście lat temu, rozbijać łańcuchy kulturowego konwenansu i zakłamanej obyczajowości. Grabowski starając się wyjść poza konstrukcję typową dla psychodramy czy teatru psychologicznego prawdopodobieństwa, pogłębia dramat postaci znajdując w nich motywy, które w budowaniu związków damsko-męskich znaleźć można w twórczości dramaturgów skandynawskich, przede wszystkim Strindberga. Świat mężczyzn i kobiet, podobnie jak u autora "Sonaty widm", nie tworzy tutaj odrębnych bytów, ale wzajemnie się przenika, doprowadzając do zdarzeń, będących ścieraniem się dwóch materii, eksplodujących i prowokacyjnych. Utwór Albeego w rękach Grabowskiego, wychodzący daleko poza krytykę stosunków społecznych i dramat ze sfer uniwersyteckich, ma też bez wątpienia coś ze "scenariuszy" Schaeffera. Wyrazista obecność sceniczna i fizyczność aktorów jest tutaj szalenie istotna. Aktorów grających, którzy stając się figurami i znakami nie imitującymi życia, odwołują się poprzez żywe działanie niezwykle silnie do naszych emocji. Mikołaj Grabowski, wbrew tytułowi dramatu, jest w warszawskiej realizacji postacią najważniejszą. To on, niczym teatralny mag, reżyseruje sceniczne sytuacje ukazujące tragedię niespełnionych pragnień i zmarnotrawionej egzystencji. W konsekwencji otrzymujemy pełną ironii, przewrotną opowieść, niczym rozpisaną na cztery głosy partyturę o tym, jak wiele perspektyw zawierać może gra aktorska, rodząca się podczas scenicznego kontaktu, aktora z postacią, aktora i postaci z partnerem, wreszcie aktora z widzem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji