Kaligula - kontestator
Najbardziej udane dzieło dramaturgiczne Alberto Camusa, twórcy znanego zwłaszcza dzięki powieściom "Obcy", "Upadek" i "Dżuma", jednego z czołowych francuskich egzystencjalistów, cieszy się nie słabnącym powodzeniem na teatralnych scenach, także w Polsce. Teatr Śląski przygotował "Kaligulę" w oparciu o pierwszą wersję dramatu tworzonego w latach 1938- 45. Trudno o postać bardziej znaną z epoki rzymskiego cesarstwa i... bardziej stereotypowo kojarzoną z gwałtem i okrucieństwem nadużyciem władzy i szaleństwem. W interpretacji Camusa rzymski tyran nabiera cech ludzkich, staje się postacią niejednowymiarową, psychologicznie spójną. Punktem wyjścia jest dla pisarza śmierć siostry Kaliguli, która pogrąża hegemona w rozpaczy i nadaremnym poszukiwaniu ludzkiego współczucia. Daje więc światu "lekcję poglądową" absurdu, żelaznej choć obłąkanej logiki, aż do krwawego końca I pod mieczami zdesperowanych, choć u Camusa głównie zakłamanych, senatorów-spiskowców.
Inscenizacja Teatru Śląskiego, dzieło Jerzego Zegalskiego, akcentuje zwłaszcza wątki uniwersalne dramatu poprzez podkreślenie umowności kostiumu, rekwizytu, sposobu gry. Już w pierwszej scenie Rzymianie pojawiają się... w garniturach, pod krawatami, potrząsają parasolami jak w deszczowym Londynie, a Kaligula w interpretacji Jerzego Głybina, w dżinsach i rozchełstanej koszuli upodabnia się do współczesnego kontestatora szukającego karkołomnych uzasadnień dla bezwzględności egzystencji. Ważnym elementem spektaklu jest muzyka, autorstwa Jerzego Miliana, którą najkrócej można określić mianem "jazzowych wariacji na temat monumentalizmu i klęski". W grze zespołu widać jeszcze pewne "niedoróbki" ale całość wypada dość przekonująco.
To trudna sztuka - zawiedzie się na niej każdy, kto szuka łatwej konwencji lub interpretacji powierzchownej, tym więcej jednak może dać satysfakcji tym, którzy złamią sceniczny "szyfr"' i odnajdą motywacyjną warstwę dzieła i jego scenicznej interpretacji.