Artykuły

Duży interes

"Wielki człowiek do małych interesów" w reż. Michała Borczucha w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Szanowny Panie!

Gdy tam, na dalekiej ziemi, Pan wciela się w rolę kardynała Josepha Ratzingera - tu, w Krakowie, na ziemi bardzo mi bliskiej, w kierowanym przez Pana Narodowym Starym Teatrze, wprost z desek Nowej Sceny, w piątek, 23 dnia września Roku Pańskiego 2005, punkt 20.03, publicznie, to znaczy przy pełnej widowni, młoda aktorka Joanna Drozda złożyła mi bardzo ciekawą propozycję. Nie dość, że głośno, to na dokładkę przez solidny mikrofon, rzekła: "Jeb mnie na szezlongu!!!". Niestety, subtelniej tego ująć się nie da.

Nie zmyślam! Bóg świadkiem, że tak było! Jeśli Pan nie wierzy, proszę suflerki spytać. Dokładnie tak: w środku premiery, w środku wyreżyserowanej przez Michała Borczucha komedii Aleksandra Fredry "Wielki człowiek do małych interesów", szanowna Drozda powiedziała, com zacytował ściśle. Mucha nie siada, Kardynale Chwilowy! I powiem od razu: jestem skłonny ulec czułej Droździe. Generalnie tak, ale jeśli o logistykę chodzi, mam jednak parę szczegółowych zagwozdek. Piszę do Pana, bo jest interes do zrobienia. Duży interes.

Otóż, czy dobra Drozda propozycję złożyła tylko w swoim imieniu, czy też w imieniu najambitniejszego teatru polskiego, który Pan hołubisz? Pytam, bo nie dość, że w tym Fredrze snuła się Drozda, to snuli się też, coś tam sobie pod nosami mętnie pytlując, tacy dziwacy, jak: Zygmunt Józefczak, Katarzyna Warnke, Krzysztof Zarzecki, Bogdan Brzyski, Marta Ojrzyńska, a zwłaszcza Błażej Peszek. Pytam o ewentualną liczbę gości biorących udział w mym z Drozdą ewentualnym uniesieniu, bo owszem: pochopne pas de deux z Drozdą - jestem ostro za. Ale jazda drużynowa - Boże uchowaj!

Sam Pan powiedz: jakbyś się Pan czuł, gdybyś Pan w środku wykonywania dobrej roboty zobaczył stojącego nad sobą i znienacka uśmiechającego się Józefczaka w garniturze z czarnego sztruksu? No nie da się! Prawda? Właśnie taki jest Józefczak w dziele Borczucha. Ogień ciągły sztruksowego uśmiechu znienacka! Tyle że na widok zera - bo Fredro Borczucha to próżnia lita. No, chyba że majtałasy, co je Warnke zbędnie pokazuje, to jest wg Borczucha sedno pióra Fredry. Ale nie wchodźmy w dysputy o dobrym smaku, które pana od lat słusznie nic nie obchodzą. Jedźmy dalej w kwestii drużynowości, opierając się tylko na tym, co na scenie w piątek widać było. Totalne pytlowanie pomińmy, bo że pytlowanie aktorskie jest zasadą prowadzonego przez Pana ansamblu - do tego już żeśmy przywykli.

W głowie mi się, Szanowny Panie, nie mieści, że mógłbym szezlongową brombę swą uskuteczniać w obecności Ojrzyńskiej, która tuż przy szezlongu dmucha w saksofon tenorowy. Pomylić ustniki - to zgroza! Wymiękłbym też, gdybym w połowie naszego z Drozdą kwiatu lotosu, dostrzegł naraz, jak pod ścianą, całą (niczym w dziele Borczucha) w tapecie przedstawiającej skórę zebry, dzielnie pomyka artysta Zarzecki - ten ciepluchny młodzian w różowym polo i w samych tylko skarpetach, białych oczywiście. A Pan?

Nie mógłbym też sprostać Droździe, gdyby w trudzie mym asystował mruczący Brzyski w portkach po dziadku, poległbym też w cieniu rozebranego do pasa Peszka młodego. Okazuje się, że w tej odkrywczej wersji Fredry, nie wiadomo co grający młody Peszek ma na lewym ramieniu wytatuowaną podobiznę bodaj smoka. Wprawdzie szkoda, że mistrz tatuażu nie wykonał solidnej fujary pastusiej, ale i tak jest tak, że w cieniu aż tak wytrawnego wilka morskiego, lepka Drozda miałaby do mnie jak najbardziej słuszne pretensje o słabiznę.

Właśnie - lepkość Drozdy. Zostawmy już mą niechęć do zajęć drużynowych, skupmy się na ewentualnych pochopnościach solowych. Otóż, lśniąca Drozda jest u Borczucha wysmarowana olejem, zdaje się kujawskim. Wiem, wiem, Fredro na poziomie fraz: Miałam ci ja pieczeń, lecz ją zmarnowałam... Na kujawskim smaż, na kujawskim piecz... Olej z pierwszego tłoczenia... - to jest ulubiony Fredro nowoczesności. Ale ja jednak wolę oleje z drugiego tłoczenia. Nie mogłaby Drozda uwolnić skóry od kujawskiego? To po pierwsze.

Po drugie - szezlong. Gdy artyści po godzinie wtaszczają na scenę ten mebel, okazuje się on tapczanem z epoki Gierka. Niech będzie, przynajmniej stężenie brzydoty jest utrzymane na poziomie tapety. Niestety, jednak płoszy mnie, że tapczan ma zaciszną norkę! Przepraszam najmocniej, ale nie chciałbym się pomylić. Nie chciałbym, by Drozda ironizowała: Mój ty Robinie minus dziesięć dioptrii Hoodzie. I po trzecie - zanim z Drozdą skutecznie zaniepokoimy szezlong, trzeba, by Drozda zrezygnowała z pistoletu wsuniętego za podwiązkę. Pal licho, że gdy w tym świeżym Fredrze Drozda nagle zdejmuje majtki, to czyni to tak gwałtownie, że niestety, nie wiem, z jakim kolorem będę miał ewentualnie do czynienia. Grunt, że na wewnętrznej stronie prawego uda widać gnata. Chodzi o to, by w kluczowym momencie gnat ten nie wypalił i nie pozbawił mnie mych rodzinnych dyndasi. Jestem dość przywiązany.

I to by było na tyle, drogi i niezastąpiony Kardynale Chwilowy. Jak Pan widzi, po takiej lekcji Fredry w Pana teatrze niewiele brakuje, bym na propozycję miłej Drozdy odpowiedział pozytywnie. Rzecz w tym, by najświeższy polski teatr á la Borczuch skutecznie wyeliminować z gry wstępnej. Oto cały interes do zrobienia. Póki co - waham się. Czy może Pan mnie i Drozdy nie zostawiać na lodzie? Na odpowiedź czekam do środy. Pański sługa uniżony Pawka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji