Artykuły

Upadek z balkonu

Niewiele było w Polsce insce­nizacji "Balkonu" Geneta. Moż­na policzyć je na palcach. Krytycy najwyżej ocenili przed­sięwzięcie Jerzego Grzegorzewskiego z roku 1972 zrealizowa­ne w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Ów "Balkon" oglądało się tylko i wyłącznie z... balko­nu. Fotele widowni na parte­rze, żeby nikt nie miał wątpli­wości, iż do niczego nie służą, przykryte były wielkim po­krowcem. Na nim poniewierały się bez składu i ładu jakieś ko­stiumy, rekwizyty nakrycia głowy. Scena prawie pusta, ra­ma, fotele, kryształowy żyran­dol. Akcję zaczynała seria z karabinu maszynowego i stek wulgarnych wyzwisk. Piętnaście lat później w Tea­trze Polskim we Wrocławiu "Balkon" postawił Tadeusz Minc. Widownia siedzi i na bal­konie, i na parterze - po bo­żemu. Na scenie powściągliwa elegancja, geometryczne formy, drzwi miękko poobijane (wypa­danie przez nie musi być roz­koszą), wszystko zelektryfiko­wane, nagłośnione z odsłuchem i podsłuchem, chłodno, czerwo­no i czarno, z muzycznym akcentem, myślę o rzędach fu­jar organów, oczywiście różnej wielkości. Tu wszystko musi grać. I trudno się dziwić, prze­cież jesteśmy w nowoczesnym burdelu, przepraszam, u nas to słowo ma tylko pejoratywne znaczenie... Jesteśmy w eksklu­zywnym domu publicznym, albo jak kto woli - we wspa­niałym domu złudzeń.

Już przed nami paradują je­go pensjonariuszki w opakowa­niach handlowych. Uwagę zwraca zgrabna i gibka Arabka. Dziwne, nikt nie pyta o ce­nę. Może udajemy, że się wstydzimy? Niestety, nic tu nie jest prawdziwe. Biskup nie jest biskupem tylko facetem z ga­zowni, który przychodzi sobie za dwa tysiące pobiskupić. Tak samo jak sędzia - posędziować, a generał - pogenerałować. Scenariuszy jest do wyboru! Każdy może być tym, kim nie jest i nie być tym kim jest. Ja przyszedłem sobie porecenzo­wać...

Świat to teatr a teatr to burdel. Może zresztą odwrotnie. Przecież to tylko forma, cere­monia, rytuał, akt wiary lub niewiary.

W przedmowie do "Balkonu" Genet napisał, że sztuka ta "jest gloryfikacją Obrazu i Od­bicia" Ma to swoje konsekwen­cje w strukturze samego utwo­ru, tak i w każdej jego tea­tralnej realizacji. Na dość wątłą fabułę autor nakłada kolejne warstwy zlepiające się natych­miast, po to abyśmy stracili wszelką orientację i złudzenia, że cokolwiek jest tu serio.

O czym jest ta sztuka napi­sana w roku 1956? Przecież nie o burdelu, nie o złudzeniach, nie o rewolucji, nie o wyuzda­niu, nie o totalitaryzmie, nie o gniewie, nie o upadku społe­czeństwa. Genet poustawiał nam na drodze do rozwikłania tej zagadki cały szereg zwierciadeł-pułapek. Odbijają się w nich przeróżne rzeczy! Te, któ­re chcemy dostrzegać i te, któ­re taimy nawet przed sobą. Na każdego widza czyha "jego" pułapka.

Na Zachodzie w latach pięć­dziesiątych odczytywano "Bal­kon" przez pryzmat Hiszpanii generała Franco. Sam Genet w rok po napisaniu tej sztuki twierdził, iż Roger (we Wrocła­wiu grany przez Stanisława Melskiego) kastrujący się efek­townie brzytwą, miał jakoby wyobrażać hiszpańskich repu­blikanów po klęsce.

Przychodząc do teatru na "Balkon" należy porzucić ocze­kiwania że wszystko zrozumie­my do końca. Im spektakl jest lepiej zainscenizowany i za­grany, kiedy nie dostrzegamy szwów między warstwami tym rodzi się w mózgach widzów więcej pytań. Jeden z kryty­ków brytyjskich (prapremiera napisanego na zamówienie "Balkonu" odbyła się w Lon­dynie w Art Theatre Club w kwietniu 1957 roku) wyraził się o tej sztuce ironicznie że... "tylko komputer mógłby zare­jestrować wszystkie znaczenia i podać właściwą ich interpre­tację" Rada jest prosta. Uzbroiwszy się w cierpliwość należy wycisnąć guzik analiza­tora i wcisnąć wrażliwość. W ten sposób może coś z "Balkonu" wyniesiemy.

Z wrocławskiej premiery w Teatrze Polskim niewiele moż­na było wynieść. Stała się ona klasycznym przykładem prze­noszonej ciąży. Z różnych po­wodów próby ciągnęły się kilka miesięcy, z różnych też powo­dów termin premiery był od­kładany To, co się urodziło nie jest wcale potworkiem. Fakt, że na razie wygląda nie­co apatycznie jest przyciężka­we, niemrawe, mówi niewiele, oczami świeci, nadyma się, czasem parsknie znacząco.

Jest w tym przedstawieniu kilka efektownych (np buszu­jący po burdelu rewolucjoniści), a także oryginalnie (np tresu­ra klaczy - Kwa Kamas i An­drzej Szopa) pomyślanych scen. Jest parę dobrej próby aktor­skich solówek (np monolog Ko­mendanta Policji - Krzysztof Bauman - po otrzymaniu wiadomości, że wszedł do no­menklatury). Jest trochę... rozpasania, to znaczy kroczą po scenie damy rozebrane od pasa w dół.

Są miejsca, w których wieje nudą (np rozmowa między Irmą a Carmen - Halina Skoczyńska i Halina Rasiakówna), sceny zupełniej niepotrzebne (np Biskup - Zygmunt Bie­lawski - pragnący samotnej kontemplacji) i sceny przeryso­wane (np Bogusław Danielew­ski grający Sędziego zabrnął tak daleko w groteskę, że zbu­rzył rytuał sądu i rozminął się z intencjami autora). Nie ma za to admirała tonącego na rufie swojego okrętu, króla Francji i niemowlęcia domaga­jącego się opieki, czułości i ko­łysanek. Nie ma też w tym przedstawieniu żadnego rytmu i nie czuje się pasji. Wszelkie emocje też gdzieś się ulotniły... W innym teatrze może ten "Balkon" byłby nawet wyda­rzeniem, ale w tej firmie bal­kon ustawiony jest tak wyso­ko, że upadek z niego widocz­ny jest jak na dłoni. Bynaj­mniej nie odradzam nikomu spotkania z twórczością Gene­ta, choć jak na razie nie speł­niła się ona w teatrze do koń­ca. Taki trudny ten Genet, czy taki staroświecki - to ostat­nie pytanie, które urodziło się w mojej głowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji