Artykuły

Mozart i czas Coco Chanel

"Cosi fan tutte" w reż. Marka Weissa na XXIII Festiwalu Mozartowskim w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Festiwal Mozartowski pod nową dyrekcją stopniowo się zmienia. Premiera "Cosi fan tutte" w reżyserii Marka Weissa przekonuje, że mogą to być zmiany na lepsze.

Premiera odbyła się w specyficznym momencie. Pierwsza produkcja za rządów dyrektora naczelnego Jerzego Lacha była papierkiem lakmusowym, pokazującym, co ma do zaproponowania nowa ekipa Warszawskiej Opery Kameralnej.

Marek Weiss zrobił już wiele przedstawień w WOK, ale ta realizacja była chyba trudniejsza niż poprzednie. "Cosi " weszło na scenę w napiętej atmosferze, przed publicznością, która wciąż ma w pamięci okoliczności odejścia założyciela i szefa WOK Stefana Sutkowskiego. Stracił on poparcie marszałka Adama Struzika i rok temu został bezceremonialnie pozbawiony stanowiska.

Premiera przypadła na trudny czas dla tego teatru, gdy w wyniku cięć finansowych trwający od 22 lat Festiwal Mozartowski nie gra już wszystkich oper swego patrona, co długo było fenomenem na skalę światową. I wreszcie premiera ta stała się awangardą zmian - stopniowego odchodzenia od historycznych inscenizacji Peryta i Sadowskiego i zapraszania nowych realizatorów. Czy będą to zmiany na lepsze? Nie sztuką jest przecież zastąpienie starego, ale dobrego spektaklu, nowym, lecz złym. Wersja Weissa nastraja optymistycznie.

"Cosi fan tutte" (1790) należy do późnych arcydzieł operowych Mozarta. Obok "Wesela Figara" i "Don Giovanniego" jest owocem współpracy kompozytora ze świetnym librecistą Lorenzo da Pontem, prywatnie kolekcjonerem przygód i kobiet.

O ile tamte dwie opery cieszyły się niezmąconym uznaniem, o tyle "Cosi fan tutte" ("Tak czynią wszystkie") musiała poczekać na swój czas - długo traktowana była jak gorsza i źle prowadząca się siostra (np. Beethoven uważał ją za niemoralną). Docenił ją dopiero XX wiek, z tych samych powodów, dla których XIX jej unikał: "Cosi fan tutte" to komedia erotyczna.

Bohaterowie, dwie pary narzeczonych: Guglielmo i Fiordiligi oraz Ferrando i Dorabella, za namową psotnika Don Alfonsa testują swą wierność. Korzystając z okazji, że dzieje się to w przebraniu, chętnie zamieniają się partnerami. Po tym eksperymencie Guglielmo i Ferrando rozpaczają z powodu niewierności dam swego serca, łatwo zapominając, że sami nie są bez winy, skoro nawzajem poderwali sobie narzeczone. Najwięksi uwodziciele zawsze śpiewali na melodię "Kobieta zmienną jest". I właśnie ten aspekt podkreśla Marek Weiss. Jego spektakl pokazuje dosadnie obłudę mężczyzn. Mimo feminizującej wykładni nie ma on w sobie nic wojującego. Jest lekką komedią, która na moment zamienia się w dramat.

Marek Weiss patrzy na mężczyzn z podziwu godną autoironią. Już w pierwszej, bardzo dobrej scenie wykłada karty na stół - pokazuje trzech przyjaciół ucztujących w gronie kurtyzan. Podobnie jak w miejscach serwujących body sushi, tak i tu panowie ściągają kąski rozmaitych potraw z nagiego, rozłożonego na obrusie ciała tancerki. Przedmiotem zażartej dyskusji owych panów jest wierność kobieca, którą Don Alfonso poddaje w wątpliwość. To chyba najlepsza rola w tym przedstawieniu - znakomicie zaśpiewana przez Roberta Gierlacha i zagrana z dużym poczuciem humoru. Intrygant i - w domyśle - zużyty kobieciarz, który bawi się ludźmi, kojarzy się z Fryderykiem z "Pornografii" Gombrowicza, wyglądem zaś przypomina Alaina Delona jako barona de Charlus w filmowej adaptacji Prousta. Efekt być może niezamierzony, faktem jest jednak, że Marek Weiss z pomocą autorki kostiumów, Hanny Szymczak, zdecydował się przenieść akcję do Francji z początku XX wieku, mniej więcej "w czasy Coco Chanel", równie rozwiązłe jak libertyńska była epoka Mozarta.

Fiordiligi i Dorabella przypominają aktorki z przedwojennych komedii. Kapitalna Marta Boberska wcieliła się w szczwanego lisa, postać poza płcią (męski strój) i poza konwenansami, która na boku miłosnej intrygi ubija duży, pieniężny interes.

Bez muzyki nie ma opery, trzeba więc jeszcze raz podkreślić, że przedstawienie pod dyrekcją Rubena Silvy zostało znakomicie zaśpiewane przez cały ensemble. Mozart bardzo dobrze leży w głosie tenora Aleksandra Kunacha (Ferrando) i obdarzonego ciepłym barytonem Tomasza Raka (Guglielmo). Niekoniecznie jest żywiołem Karoliny Sikory (Dorabella), która miała chwilami problem z pogodzeniem prowadzenia frazy i oddechu, poza tym ma dość masywny głos. Muzykalnością i zmienną barwą głosu czarowała Anna Mikołajczyk (Fiordiligi).

Mam jeszcze w uszach słowiczy sopran Marty Boberskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji