Artykuły

Cervantes i Schiller

Józef Szajna zainaugurował przed pięciu laty swój własny teatr ("Studio") w Warszawie przedstawieniem pt. {#re#7784}"Witkacy"{/#}. Potem był {#re#7718}"Dante"{/#}, a teraz gra swego "Cervantesa". Zdawałoby się: ambitne założenie prezentacji na scenie wielkich twórców oraz "syntezy" ich twórczości. Ale Szajna jest chyba ostatnim twórcą teatralnym, który mógłby tylko "przekazywać" innych twórców. Jest na to zbyt oryginalnym artystą o wyraźnie określonej osobowości twórczej. Nie było zatem ani Witkacego ani Dantego ani Cervantesa. Jest wszędzie - Szajna. I to jest oczywiste. Więc czy takie "biograficzne" prezentacje są słuszne?

"Witkacego" i "Dantego" zbudował zresztą Szajna na fragmentach ich twórczości, na ich oryginalnym tworzywie, odpowiednio je co prawda przetasowując i wtapiając we własny świat teatralnej rzeczywistości. Natomiast "Cervantesa" napisał od początku do końca - na kanwie biografii twórcy "Don Kichota" oraz wykorzystując niektóre anegdotyczne fragmenty tego dzieła.

Decyzja była raczej niefortunna, z dwóch powodów. W napisanej sztuce pt. "Cervantes", i to napisanej w wielu partiach ośmiozgłoskowcem (jak "Wesele"), obok intelektualnych fajerwerków, filozoficznych rac, sugestywnej agresywności - jest wiele mielizn i po prosta niedobrej literatury, ocierającej się o banał. Poza tym Szajna po raz pierwszy wyeksponował w swym widowisku słowo w jego znaczeniowej jednoznaczności, sprzeniewierzając się "Teatrowi Szajny". Wprowadził też - z trudnych do rozszyfrowania powodów - elementy heppeningowe (olbrzymi kogut, spacerujący po pomoście przerzuconym nad widownią to u Szajny stały element organizacji przestrzeni teatralnej, również żywy prosiaczek kwiczący przeraźliwie i ciągle uciekający ze sceny, fruwający gołąb wreszcie). Tych niezależnych wykonawców trudno było poddać określonej dyscyplinie, wkomponować w widowisko, więc "grali na własną rękę", rozbijając często klimat i zwartość przedstawienia.

Jego rangę artystyczną obniża poza tym natrętna aluzyjmość, zawarta zarówno w samej konstrukcji przedstawienia jak i w niektórych partiach tekstu.

"Don Kichot" Cervantesa jak i inne jego dzieła w kontekście jego własnej biografii przyciągają dramaturgów już od czterech wieków. Przygody rycerza z La Manczy doczekały się kilkuset adaptacji scenicznych, radiowych i telewizyjnych. Przerabiano je na dramaty, komedie, opery, opery komiczne, operetki, zapładniały kompozytorów i choreografów. Przypomnijmy z najgłośniejszych dramaty Guillen de Castro i Calderona, sztukę Moliera, fredrowską wersję komediową "Nowy Don Kichot", głośny w swoim czasie dramat Łunaczarskiego "Oswobodzony don Kichot", tragikomedię Czułkowa "Don Kichot" czy znakomitą syntezę dramaturgiczną powieści - "Don Kichot" Bułhakowa. Obawiam się, że sztuka Szajny nie zmieści się na tej długiej już liście twórczych wcieleń scenicznych pięknego hiszpańskiego mitu.

Przed trzynastu laty była w Warszawie wystawa prac Stefana Rassalskiego, nie żyjącego już od kilku lat plastyka i publicysty, na której dominował temat Don Kichota (18 drzeworytów i 25 dzieł malarskich). Jeden jego drzeworyt - "Don Kichot przed światem wiatraków" (setki wiatraków - jakaś apokaliptyczna suma zła współczesnego świata, przed którym stoi samotny i osamotniony w walce Don Kichot) - wstrząsnął mną bardziej i powiedział więcej o dziele Cervantesa, niż trzygodzinne przedstawienie Szajny.

W zupełnie inny świat wprowadza nas Jan Skotnicki w "Piosenkach pana Leona", uroczym, 3-częściowym widowisku, zrealizowanym jako przedstawienie dyplomowe studentów Wydziału Aktorskiego PWST. Na to barwne, wdzięczne, zrobione z dużą kulturą i taktem artystycznym widowisko składają się: "Pastorałka", "Gody weselne" oraz fragmenty "Kramu z piosenkami" i inne piosenki - wszystko "Z teki Leona Schillera" - stąd tytuł przedstawienia. Skotnicki opracował już przed kilku laty "Kolędników" i zrealizował pięknie to "widowisko Bożonarodzeniowe" w teatrze kaliskim (powtórzył je też w Koszalinie), teraz wyczarował wraz ze swoimi studentami teksty zebrane i opracowane przez Leona Schillera - fragment często grywanej po wojnie jego przeuroczej "Pastorałki".

I chyba właśnie w "Pastorałce" najlepiej sprawdzili się młodzi adepci sceny; wykazali też sporo umiejętności wokalnych, tanecznych i aktorskich w "Godach weselnych". Nie najlepiej natomiast czuli się w rodzajowych obrazkach "Kramu z piosenkami". Dziewczęta są ładne, zgrabne, ale aktorsko słabsze, wszystko jest już u nich "na wierzchu" (najciekawsza Ewa Miller); chłopcy chyba zdolniejsi (Andrzej Baranowski, Cezary Morawski, Jacek Czyż, Stanisław Górka). Trudny egzamin, zdany przynajmniej na czwórkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji