Artykuły

Mozart goryczą przyprawiony

"Cosi fan tutte" w reż. Marka Weissa na XXIII Festiwalu Mozartowskim w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Wiesław Kowalski w serwisie Teatr dla Was.

W doniesieniach przedpremierowych mówiło się, że "Cosi fan tutte" Mozarta, w reżyserii Marka Weissa, będzie inscenizacją przełomową w porównaniu z dotychczasowymi dokonaniami Warszawskiej Opery Kameralnej. Niestety, nic takiego się nie wydarzyło. Na scenie WOK obejrzeliśmy realizację zachowawczą, obyczajowo grzeczną i na pewno nie rewolucyjną, do tego pozostawiającą spory niedosyt również jeśli chodzi o wykonawstwo w sensie zarówno wokalnym, jak i aktorskim.

Marek Weiss zdecydował się przenieść akcję opery Mozarta, która niezwykle silnie łączy muzykę z librettem, w lata dwudzieste XX wieku. Tyle, że niewiele z tego przesunięcia dla interpretacji utworu wynika, bo nie wyostrza próby odzwierciedlenia współczesnych zachowań w sferze uczuciowej. Jest też źródłem nielogiczności, które są widoczne choćby w ustawieniu postaci Despiny, skądinąd całkiem przyzwoicie zagranej przez Sylwię Krzysiek oraz w uczynieniu z Dorabelli (Katarzyna Krzyżanowska) i Fiordiligi (Marta Wyłomańska) ofiar manipulacji. Z pozoru prosta fabuła, ogniskująca się wokół zakładu, przebrania, uwiedzenia i demaskacji, pod swoją powierzchnią uciesznej intrygi zawiera sporo pokładów dość skomplikowanej psychologii. To nie tylko zabawa z tak samo ryzykownymi, co nęcącymi przebierankami. Możliwości interpretacyjnych w "Cosi fan tutte" jest wiele, choćby z powodu zastosowanej konstrukcji, która mistrzowsko zespala dwie krańcowo różne tonacje - buffo i serio. Skorzystał z tego z rozmachem, choć z różnym skutkiem, Grzegorz Jarzyna, kiedy w 2005 roku wystawił tę operę w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Na małej scenie Warszawskiej Opery Kameralnej nie udało się wybrzmieć ani prawdziwym uczuciom, ani temu co niesie pastisz i zabawa konwencją. Można jedynie przypuścić, że reżyserowi bardziej zależało na tym, by mało stabilna w swej równowadze materia bardziej z powagą przenikała w uczuciowe perypetie bohaterów. By zawarte w komediowo-tragicznej strukturze aspekty wierności i zdrady nie zostały sprowadzone do tezy uznającej wiarołomność płci pięknej, a dotknęły również naszej zwyczajnej ludzkiej bezsilności wobec siły żądzy i namiętności. Niestety mała sugestywność aktorskich środków wyrazu solistów występujących podczas drugiej premiery skutecznie takiej interpretacji podcięła skrzydła. Podczas piątkowego spektaklu tylko Andrzej Klimczak w roli Don Alfonsa próbował wyrwać się z okowów konwencji towarzysko-obyczajowych, reszta wykonawców pozostała na poziomie majestatycznych figur pozbawionych tak samo poczucia humoru, jak i ciepłej ironii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji