Artykuły

Falstaff w przedszkolu

"Falstaff" w reż. Tomasza Koniny w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.

Pomysł dość karkołomny, aby Falstaff - w oryginale opery stary rycerz utracjusz i megaloman, w interpretacji reżysera Tomasza Koniny podstarzały celebryta - zjawił się z przedszkolu. I na tym chwyt z przedszkolem się kończy W toku akcji przedszkole wygląda na zamknięte, a mamuśki widziane w nim w pierwszej scenie staną się przebiegłymi kumoszkami - Mrs Alice Ford, Mrs Mag Page, Mrs Quickly, które okpią bufona Falstaffa.

Tomasz Konina oprócz reżyserii zajął się scenografią, kostiumami i to chyba było za wiele. Koncepcja, że Falstaff jest współczesnym celebryta od początku budzi wątpliwości. Nie przeszkadza mi, kiedy artyści śpiewają słowa, które nie mają odpowiedników we współczesności, nie przeszkadza mi współczesny kostium. Ale przeszkadza mi to, iż z tych zabiegów nic nie wynika. "Szekspir - powiedział kilka tygodni temu Paweł Szkotak przy okazji swojej premiery "Otella" - nie jest publicystą".

Oglądając przedstawienie Koniny, dodałbym, że Szekspir nie mógłby pracować w żadnym portalu plotkarskim, a poznański "Falstaff" to wersja "pudelkowa" opery.

Rzecz sprowadzona do opowiastki rodem z tabloidu lub telewizji śniadaniowej (pretensjonalne zagrania ekipy telewizyjnej są nie do zniesienia).

Reżyser mając chyba świadomość banalności swojego "Falstaffa", postanowił w ostatniej scenie przenieść akcję do ledowego lasu (nawet dostał brawa po podniesieniu kurtyny), w którym rozegrał w baśń-przypowieść. Nie rozumiem tylko, dlaczego Fenton ubrany jest w strój napoleoński (?), Mrs Alice Ford, Mrs Mag Page, Mrs Quickly noszą długie suknie i wymyślne barokowe peruki), Nannetta jest podobna do Kleopatry, natomiast chór i Falstaff są ubrani we współczesne stroje. No cóż, ale tylko dzięki temu w finale Falstaff stylizowany do Gérard Depardieu może się udać w kierunku wyświetlonego w tle sceny Kremla do swojego przyjaciela Putina. A z nieba spadają płatki śniegu...

Opera Verdiego wymaga bardzo dobrego teatru i świetnych śpiewaków-aktorów. Idąc na "Falstaffa, nie możemy powiedzieć: zamknę oczy i będę słuchał pięknej muzyki. Ta, która płynęła z kanału orkiestry w piatkowy wieczór pozbawiona była cieni. Pod czujnym okiem Gabriela Chmury brzmiała głośno i jednowymiarowo, bardziej symfonicznie niż teatralnie.

Mark Morouse chyba nie czuł się najlepiej w tytułowej roli. Zwalistość postury to za mało, by wypełnić wielowymiarową postać verdiowską. Głosowo i aktorsko przyćmił go Stanisław Kuflyuk w roli Forda. I zebrał zasłużenie największe brawa.

W gronie pań najwyżej oceniłbym Natalię Puczniewską (Nannetta) i Helenę Zubanovich (Mrs. Quickly). Szkoda tylko, że śpiewaczka nie odmówiła reżyserowi palenia papierosów na scenie (jest to dla mnie przejaw braku pomysłu na postać, o łamaniu ustawy o zakazie palenia papierosów w miejscach publicznych nie wspomnę).

"Falstaff" Verdiego dość rzadko bywa wystawiany na polskich scenach. W Poznaniu sięgnięto po tę operę po 25 latach. I chyba niepotrzebnie, bo realizatorzy nie mieli pomysłu, a strona wykonawcza pozostawia wiele do życzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji