Artykuły

Narodowy, czyli niepodległy

III Spotkanie Teatrów Narodowych w Warszawie. Podsumowuje Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

W kontekście zakończonej trzeciej już edycji Spotkań Teatrów Narodowych, jawi się podstawowe pytanie: czy w dzisiejszym zglobalizowanym świecie teatry narodowe mają jeszcze rację bytu? Myślę, że bardziej aniżeli kiedykolwiek dotąd. Bardzo potrzebne, tak jak zresztą w ogóle kultura narodowa. Podstawowe narzędzie globalizacji, jakim jest dyktat relatywizmu obejmującego dziś właściwie wszystkie przestrzenie naszej egzystencji, sprawia, iż to, co dotąd wyodrębniało poszczególne kultury danych krajów, w tym oczywiście teatry - obecnie ulega uniformizacji.

Nośnik wartości

W myśl ideologii poprawnościowej zaciera się naturalne granice międzykulturowe, narodowe, co prowadzi do jakiegoś bełkotliwego melanżu, sztucznego tworu, który nie przynosi pożytku, lecz rodzaj niebezpiecznej choroby. W ten sposób niszczy się świadomość historyczną narodu, a wraz z tym poczucie odrębności kulturowej. Tym samym pozbawia się naród pamięci o jego dziedzictwie kulturowym dającym gwarancję duchowej niepodległości.

I właśnie o tę duchową niepodległość chodzi, która silnie ugruntowana w naszej tradycji narodowej wielokrotnie pokazała na przestrzeni dziejów, iż tym, co najbardziej ludzi łączy i umacnia ich tożsamość, jest wiara i kultura narodowa. W tym oczywiście teatr o charakterze narodowym. Używam terminu "teatr narodowy" nie w odniesieniu do konkretnego adresu, lecz myślę o teatrze, który stawia sobie za cel wyrażanie narodu. Teatr jako nośnik pewnych wartości tworzących tożsamość narodową, religijną, kulturową konkretnej wspólnoty ludzkiej zamieszkałej w swoim ojczystym kraju. Taki teatr, zgodnie ze swoją nazwą, jest odbiciem życia duchowego danego narodu. W tym znaczeniu teatr narodowy można realizować nie tylko w budynku z zawieszonym szyldem "Teatr Narodowy", ale na każdej scenie, czy to w metropolii, czy gdzieś na prowincji. Chodzi bowiem nie o oficjalną nazwę, lecz o treści, jakie niesie. Taki teatr narodowy będzie różnił się od innych teatrów na świecie. Będzie miał własną osobowość.

Pozostał tylko szyld

Oczywiście teatry nie mają obowiązku tworzyć na swoich scenach wyłącznie teatru narodowego. Ale scena, która ma w oficjalnej nazwie "Teatr Narodowy" - taką powinność posiada. I zgodnie z nią ma realizować swoje posłannictwo z pokolenia na pokolenie. Nie oznacza to, że grać może tylko klasykę. Dramaturgia najnowsza także może być nośnikiem wartości łączących tradycję z współczesnością i podejmować tematy wyrażające naród, jego kondycję egzystencjalną itp. Na teatrze narodowym spoczywa też obowiązek aktu twórczego prezentowanego na pewnym poziomie artystycznym, poniżej którego nie powinno się schodzić. Jak to wszystko wygląda w praktyce, niestety, wiemy.

W Polsce - jeśli chodzi o sceny dramatyczne - mamy dwa teatry z oficjalnym szyldem "Narodowy". Jeden w Warszawie, a drugi to Stary Teatr w Krakowie. Temu w Krakowie - o czym już wielokrotnie pisałam - powinna być odjęta zaszczytna nazwa "Narodowy" i zamieniona na "Antynarodowy". Od lat bowiem obserwujemy totalne niszczenie tej zasłużonej niegdyś sceny. Najpierw teatr ten doprowadził do dna Mikołaj Grabowski, a od początku tego roku dzieło zniszczenia kontynuuje kolejny dyrektor Jan Klata. Można odnieść wrażenie, że to nie polski teatr, lecz obcy, wykupiony przez kogoś, kto nienawidzi Polaków, karykaturuje i ośmiesza polskość oraz Kościół i naszą wiarę, która - jak wiadomo - jest nieodłącznie związana z polską historią. Że nie wspomnę już o rozmaitych obsesjach seksualnych dewiantów. I jakoś to nie przeszkadza ministrowi Bogdanowi Zdrojewskiemu.

Natomiast Teatrowi Narodowemu w Warszawie zarzucam brak w repertuarze wielkich dzieł naszej literatury narodowej, takich jak "Dziady", "Kordian", "Nie-Boska komedia", "Wesele" itp. Znajdujący się w repertuarze "Aktor" Norwida czy "Sprawa" ("przerobiony" Słowacki), czy "Balladyna" sprzed iluś sezonów nie zmieniają postaci rzeczy. To powinien być ustawowy obowiązek, by placówka kulturalna o charakterze narodowym pielęgnowała nasze dziedzictwo kulturowe. I by stale w repertuarze znajdowały się wielkie dzieła.

Występy gościnne

Obejrzeliśmy przedstawienia z Wiednia ("Książę Homburg" - na zdjęciu), z Wilna ("Wygnanie"), ze Sztokholmu ("Sonata widm") i Petersburga ("Liturgia zero"). Każdy z tych spektakli prezentował elementy zakorzenione w kulturze kraju, z którego przyjechał.

"Książę Homburg" Kleista (reż. Andrea Breth) to przedstawienie nadzwyczaj wysmakowane estetycznie, bardzo malarskie w oszczędnej scenografii. Spektakl szlachetny w wyrazie, podejmujący ważny temat, świetnie zagrany, w wyciszonej ekspresji i pięknie zinscenizowany. Andrea Breth dowiodła wspaniałego poczucia formy teatralnej. To rzecz o władzy, bezdusznej literze regulaminu, którego przestrzeganie jest ważniejsze aniżeli dobro człowieka.

Natomiast pod względem bogactwa ekspresji na przeciwległym krańcu można umieścić spektakl z Petersburga "Liturgia zero" według "Gracza" Dostojewskiego w reżyserii Walerija Fokina. Rzecz o graczu hazardziście, dla którego cały świat zamknął się w ruletce, to przejmująco pokazana degradacja człowieka, którego uzależnienie od hazardu doprowadza do ruiny. Smutne przesłanie spektaklu jest bardzo aktualne. Dzisiejszy człowiek pozbawiony wiary, Boga ulega rozmaitym uzależnieniom i traci swą podmiotowość. Nie potrafi odnaleźć swej tożsamości, nie odróżnia rzeczywistości prawdziwej od świata wirtualnego. Spektakl wspaniale wyreżyserowany i doskonale zagrany, a rola Babci w wykonaniu Ery Ziganszyny to prawdziwy majstersztyk aktorski.

W diametralnie innym klimacie został zrealizowany spektakl przywieziony ze Sztokholmu "Sonata widm" Augusta Strindberga. Reżyser spektaklu, Mats Ek, to wizjoner teatru, dla którego każdy element w budowie spektaklu jest istotny, ale najważniejszy jest ruch. To właśnie poprzez ruch i taniec wybrzmiewają tu najważniejsze problemy zawarte w dramacie Strindberga. Wilnianie w spektaklu "Wygnanie" w reżyserii Oskarasa Koršunovasa pokazali problem emigracji młodych Litwinów do Anglii za chlebem. Niepotrzebnie tyle krzyku, nadekspresji, bieganiny. Rozczarował mnie ten spektakl. No i po co te antypolskie wtręty? Nie rozumiem też, dlaczego pies w spektaklu Litwinów nazywa się po polsku Grzegorz Brzęczyszczykiewicz. Najdelikatniej mówiąc, niestosowne te dygresje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji