Artykuły

Czuję, że stoję, z przeproszeniem, w rozkroku

- Jesteśmy igraszką historii. Każde pokolenie ma własne pokoleniowe wydarzenia. Dla naszych dziadków to była wojna, dla naszych rodziców to był komunizm, dla nas rok 1989, dla naszych dzieci... Być może nowy iPhone i Harry Potter... Każdy z czymś się zmaga - mówi dramaturg i scenarzysta MAREK MODZELEWSKI.

Marcin Kępa: Lekarz radiolog, który prześwietla ludzkie dusze - tak pisano o panu w kontekście wykonywanej zawodowej pracy i treści pańskich sztuk. Medycyna rzadko idzie w parze z literaturą, choć przecież mamy wybitne wyjątki: Lem, Boy-Żeleński, Bułhakow. Czy w pana przypadku ten mariaż to związek udany? Czy raczej trudny, choćby ze względów czasowych?

Marek Modzelewski: Udany, o tyle, że nie skupiam się wyłącznie na pisaniu. Rano muszę wstać i iść do pracy. Spotkać się ze "zwykłymi" ludźmi. Nie żyję wyłącznie w świecie swojej wyobraźni. Dobrze jest mocno stąpać po ziemi. Wiedzieć, jakie ludzie mają problemy. Względy czasowe też nie są wielkim problemem. Moja profesja jest dość specyficzna, Jestem radiologiem, a radiolodzy ciągle pracują w Polsce krócej - tylko 5 godzin dziennie (niestety, ma się to zmienić). Nie mam swoich pacjentów, o których myślałbym po powrocie do domu. Czy wszystko dobrze zrobiłem, czy czegoś nie przeoczyłem... Moja specjalizacja pełni w zasadzie funkcję usługową w stosunku do innych. Opisuję, co widzę. Pomagam postawić diagnozę i na tym moja praca się kończy. Oszczędzonych jest mi wiele stresów, trudnych rozmów z pacjentami, z ich rodzinami... To dosyć komfortowa sytuacja. Można myśleć o pisaniu. Czasami nawet na dyżurze. Lem, Bułhakow... Doborowe towarzystwo. Bardzo panu dziękuję!... Ale to byli pisarze. Tworzyli prozę. Ze mną jest trochę inaczej. Jestem dramatopisarzem i scenarzystą. Napisanie sztuki teatralnej albo scenariusza to dopiero początek drogi. Sztukę musi ktoś wystawić, scenariusz ktoś zrealizować... Trzeba się spotykać, negocjować, szukać pieniędzy. A przede wszystkim - czekać. Czasami bardzo długo. I tego się trzeba nauczyć. Cierpliwość to podstawowa cnota scenarzysty, niech pan mi wierzy. Łatwiej jest wydać książkę. Od trzech lat czekam na realizację dwóch moich scenariuszy filmowych. Trzy lata, wyobraża pan sobie?! Liczba spotkań i rozmów, często absurdalnych, które odbyłem, idzie już w setki. O tym można by książkę napisać. W obu przypadkach jest już naprawdę blisko, ale ciągle jeszcze nie mam pewności, że te filmy powstaną. I co by było, gdybym nie miał "normalnej" pracy?... Zwariowałbym. No i nie miałbym z czego utrzymać rodziny.

Wiedza medyczna pomaga w pisaniu?

- Jak każda wiedza. Czy medyczna akurat szczególnie?... Nie wiem.

Jednym z bohaterów pana sztuki był niejaki Doktor Pawulon... Autoterapia?

- Nie. Pawulon jest bohaterem jednej z moich pierwszych sztuk pt. "Zabij mnie". To dyrektor eutanarium, miejsca, gdzie ludzie decydują się dobrowolnie skrócić swoje życie. To miał być żart. Z perspektywy czasu, zbyt dosłowny. Mało zabawny. A i sama sztuka nie najlepsza...

Radomianin, absolwent "Kochanowszczaka", niegdyś autor tekstów dla radomskiego Kabaretu Imienia Romana, jakiś czas związany z tutejszym Teatrem Powszechnym im. Jana Kochanowskiego, który wystawiał pana sztuki... Jak wspomina pan rodzinne miasto i jak dziś wyglądają pana relacje z Radomiem? Często odwiedza pan stare śmieci? A może jakieś plany związane z Powszechnym?

- W "Kochanowskim" zacząłem pisać. Najpierw pod okiem Sławka Franeckiego (założyciela kabaretu Fajf), który był wtedy moim nauczycielem angielskiego. Gdybym go nie spotkał, kto wie, jak to by się potoczyło. Założyliśmy z kolegami kabaret Natenczas. Początkowo to był taki typowo szkolny kabaret, który występował na szkolnych imprezach. Ale już w czwartej - wtedy ostatniej - klasie liceum pojechaliśmy na Pakę do Krakowa i zdobyliśmy nagrody. Później, kiedy wyjechałem do Warszawy na studia, miałem kilka lat przerwy. A potem znowu była radomska Łaźnia i Kabaret Imienia Romana. A w końcu Teatr Powszechny, który pierwszy wystawił moją sztukę. Zatem moje związki z Radomiem to było głównie moje pisanie. To tu się wszystko zaczęło. I zawsze będę o tym pamiętał. Jeśli tu wracałem, to dlatego, że ktoś chciał się pochylić nad tym, co wyszło spod mojego pióra. To także ludzie, których przy tej okazji spotkałem: Iza Brejtkop, Paweł Kowalski, Jarek Rabenda, Robert Łuchniak... A samo miasto?,.. No cóż, Ja właściwie nigdy nie mieszkałem w Radomiu, tylko w Jedlińsku, gdzie mieszkali moi rodzice. Dzisiaj, kiedy oboje już nie żyją, bardzo rzadko tu przyjeżdżam. Ostatnio, z okazji 100-lecia "Kochanowskiego", była szansa, że napiszę sztukę dla Teatru Powszechnego. Prowadziliśmy nawet jakieś rozmowy, ale w końcu nic z tego nie wyszło.

Czy jakoś śledzi pan to, co obecnie dzieje się w Radomiu? Nie pytam li tylko o teatr czy szeroko pojętą kulturę, ale tak najogólniej...

- Czasami wchodzę na stronę Teatru Powszechnego. Patrzę, jakie spektakle są w repertuarze, czy grają moi przyjaciele z czasów Kabaretu Imienia Romana... Poza tym, niestety, nie jestem na bieżąco.

Dlaczego akurat dramat? Nie myślał pan o pisaniu, dajmy na to, powieści, opowiadań czy nawet - wierszy? W dialogu czuje się pan najmocniejszy? Były próby innych, poza oczywiście scenariuszami, form literackich? No i kto, bądź co zaważyło, że od ponad dwudziestu lat tworzy pan literaturę?

- Czechow napisał w swoim życiu jedną powieść. Nie pamiętam tytułu. W każdym razie była to najgorsza rzecz, jaką w swojej twórczości popełnił. Myślę, że każdy, kto pisze, intuicyjnie wie, w czym jest najmocniejszy. Każdy ma swoje podwórko. Może to kwestia charakteru, temperamentu, diety... Mnie rzeczywiście najbardziej odpowiada narracja za pomocą dialogu. Powieść... To brzmi dumnie. Może kiedyś spróbuję. Ale z drugiej strony, czy jest sens na siłę coś sobie udowadniać? Poezji nie lubię i nie rozumiem. To kompletnie nie moja bajka. Opowiadania... Kilka było. Raczej opowiadanek. Nie ma o czym mówić. Czy ja tworzę literaturę?... Moja żona [Iza Kuna, znana aktorka, wydała książkę "Klara" - przyp. red.] zawsze mówi, że literaturę tworzą Philip Roth, Amos Oz... Zgadzam się z nią. Literatura kojarzy mi się z dziedzictwem. Czymś uniwersalnym, co trwa przez lata. A czy moje sztuki ktoś będzie chciał czytać za 50 lat?... Nie wiem.

O swojej generacji, dla której przełomem był niewątpliwie 1989 rok, mówił pan: "pokolenie strefy przejściowej". Czuje się pan ciągle jakoś "pomiędzy"? Dostrzega pan we współczesnym polskim dramacie, a może nawet szerzej - w literaturze, sztuce jakieś wyraźnie zarysowane pokoleniowe podziały? Młodsi są inni? Już bez strefy przejściowej? W końcu człowiek w środku chyba aż tak bardzo się mentalnie nie zmienia. Mechanizmy społeczne, psychologia, ludzkie problemy czy rozterki są w zasadzie podobne od stuleci. Zmienia się entourage, no i, przyznaję, niektóre sprawy wychylają się na pierwszy plan. Możemy jeszcze mówić o wyrazistych pokoleniach?

- Każde pokolenie jest na swój sposób wyraziste. Dla ludzi w moim wieku, obecnych czterdziestolatków, oczywiście ważny był rok 1989. Ale ja w tym wydarzeniu nie uczestniczyłem w pełni. Byłem za młody. Nie uczestniczyłem w tworzeniu nowej Polski. Choć, mając wtedy 18 lat, naturalnie wiedziałem, że dzieje się coś przełomowego i miałem w związku z tym wielkie nadzieje. Dzisiaj, ponad dwadzieścia lat później, ciągle czuję się "pomiędzy". Czuję, że stoję, z przeproszeniem, w rozkroku. To moje bardzo subiektywne odczucie. Wielu moich kolegów go nie podziela. Oni twierdzą, że jesteśmy mądrzejsi przez to, co przeżyliśmy, co pamiętamy... Nie wiem. Ja nie czuję się mądrzejszy. Czuję raczej, że coś mi ciąży, zawadza... I patrząc dookoła, mam wrażenie, że nie tylko mnie. Wie pan, strasznie tęsknię do normalności. Do tego, żebyśmy wreszcie przestali się katować, cierpieć bez potrzeby, żebyśmy potrafili normalnie i bez nadęcia rozmawiać o pewnych sprawach, nazywać rzeczy po imieniu. A z drugiej strony, żeby skończyło się to codzienne "kolesiostwo", cwaniactwo, chamstwo... Niech pan spojrzy na współczesną polską kinematografię. Kompletnie nie ma jakiejkolwiek interesującej narracji na temat współczesności. "Wojna polsko-ruska"?... "Drogówka"?... Błagam! Najciekawsze polskie filmy ostatnich lat opowiadają o przeszłości. "Rewers", "W ciemności", "Róża", "Obława"... To nie przypadek. A niech pan popatrzy na Latynosów, Skandynawów, Czechów. Jak oni potrafią opowiadać o swoich czasach. Tak więc uważam, że ciągle jesteśmy "pomiędzy". To jest cecha, która nas wyróżnia. Jesteśmy wyraziści poprzez brak wyrazistości... Nasze dzieci już tego nie mają. Oni kombinują zupełnie inaczej. Wiem coś o tym, moja córka ma 17 lat. To jest przepaść... Oczywiście, oni też mają swoje problemy. Chcą dużo konsumować, żyć lekko, łatwo i przyjemnie, najlepiej nie w Polsce... Wie pan, tak naprawdę tu nie ma mądrych. Jesteśmy igraszką historii. Każde pokolenie ma własne pokoleniowe wydarzenia. Dla naszych dziadków to była wojna, dla naszych rodziców to był komunizm, dla nas rok 1989, dla naszych dzieci... Być może nowy iPhone i Harry Potter... Każdy z czymś się zmaga.

***

Marek Modzelewski - ur. w 1972 w Radomiu. Absolwent VI LO im. Kochanowskiego oraz Akademii Medycznej w Warszawie. Dramatopisarz i scenarzysta, lekarz radiolog.

Autor kilkunastu sztuk teatralnych, m.in. "Koronacji" (wyróżnienie za tekst w X Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, prapremiera w 2004 w Teatrze Narodowym w Warszawie), "Dotyku" (2005, Teatr Powszechny im. Zygmunta Hubnera w Warszawie), "Zabij mnie" (Nagroda Publiczności II Festiwalu Dramaturgii Współczesnej, Radom Odważny, prapremiera -2003,Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego w Radomiu), "Imienin" (2006,Teatr Narodowy w Warszawie), "All inclusive" (2007, teatr Wybrzeże w Gdańsku), "Jak pięknie było rzucać płytami chodnikowymi" (2008,Teatr Radia TokFM), "Sióstr Przytulanek" (2009, Teatr na Woli w Warszawie), "Króla dramatu" (2012, teatr Imka w Warszawie), "Szwedzkiego stołu" (2012, teatr Capitol w Warszawie).

Sztuki "Zabij mnie" i "Londyn 24.12" były drukowane w miesięczniku "Dialog", "Koronacja" i " Dotyk" zostały przetłumaczone na kilka języków, m.in. węgierski, rosyjski, łotewski, angielski. Marek Modzelewski jest także autorem scenariuszy filmowych: "Warsaw by night" i "Marek i Mareck", a także scenarzystą seriali telewizyjnych: "Barwy szczęścia" i "Piąty stadion" oraz autorem tekstów do programu telewizyjnego "HBO Na stojaka".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji