Artykuły

Zakonnica z domu publicznego

SZTUKA kryminalna? Dramat psychologiczny? Dramat obyczajowy? Melodramat z morałem? Rozprawa z ślepotą sprawiedliwo­ści? Teatralna powiastka o zbrodni i winie. Wszystkim tym po trochu jest "REQUIEM DLA ZAKON­NICY" FAULKNERA w przeróbce teatralnej ALBERTA CAMUSA. Najmniej jednak nowoczesną tra­gedią zbudowaną na elementach tragedii antycznej czy szekspirow­skiej, a taką chciał w "Requiem" widzieć Camus.

Jeżeli bowiem przyłożyć kryte­ria wielkiej tragedii "Requiem" rozsypuje się, wydaje się błahe i naciągnięte. Rolę tragicznego fatum ma tu zastępować zafascyno­wanie złem czy też psychiczne a raczej psychopatologiczne skłon­ności bohaterki. Temple Drake, siedemnastoletnia pensjonarka wskutek skomplikowanego zbiegu okoliczności (znanego czytelnikom "Azylu" Faulknera, której to po­wieści "Requiem" jest dalszym ciągiem) dostaje się do domu pu­blicznego - pod przemocą, ale i z cichym własnym przyzwoleniem.

W tym życiu rozsmakowuje się i kiedy potem wydostanie się stąd i wyjdzie za mąż - już jako pa­ni Stevens z dwojgiem dzieci bę­dzie za nim tęskniła i zechce do niego wrócić. Zbrodnia i poświę­cenie zarazem jej dawnej towa­rzyszki z burdelu, a następnie służącej i powiernicy, Murzynki Nancy Mannigoe powstrzymuje ją od zamierzonego powrotu na daw­ną drogę. Zbrodnia ta ma mieć także charakter tragicznego wy­boru. Murzynka morduje jedno dziecko, aby uratować moralnie drugie i matkę. Ale tragiczna ko­nieczność takiego ratunku, jak i jego celowość wydają się bardzo sztuczne nie mówiąc już o ich moralnej wartości. W tę całą hi­storię wmieszany jest jeszcze Pan Bóg, który być może ma speł­niać rolę starożytnego Olimpu, oraz religia czy filozofia cierpie­nia i poświęcenia, która prosty­tutkę zrównuje z zakonnicą, co zresztą w gwarze francuskiej określa się tym samym wyrazem; ta gra słów w tytule po polsku jest nieprzetłumaczalna.

Wszystko to razem bardzo moc­no tkwi w życiu amerykańskim takim, jakie znamy z tzw. czar­nej literatury tego kraju. Histo­ria Tempie Drake została tu wpleciona w skomplikowany układ sytuacji, który wyłonił pro­blemy znacznie bardziej interesu­jące niż sam los zbyt uczulonej seksualnie dziewczyny. Są to spra­wy odpowiedzialności ludzkiej, które tak zawsze dręczyły Camusa, sprawy sumienia i moralnoś­ci mieszczańskiej, sprawy bezsiły sprawiedliwości obwarowanej para­grafami, przez które nie zawsze można dotrzeć do istotnych wino­wajców zbrodni, i w ogóle różne sprawy i zakamarki życia ludz­kiego. To wszystko pobudza do myślenia, nadaje sztuce wewnę­trzny, niepokojący nurt, który udziela się widzowi. "Requiem" jest - co najmniej w trzech czwartych - doskonale dramaty­cznie skonstruowana, Camus po­trafił tej zdialogizowanej powieś­ci dać nerw teatralny, sztukę ogląda się z napięciem.

Z napięciem też ogląda się grę ALESANDRY ŚLĄSKIEJ, która w roli Temple Drake dała piękny popis aktorski. Od pierwszej chwili jako wytworna dama mia­ła jakiś leciutki nieuchwytny gry­mas zmysłowy i wulgarny. Po­tem w wielkiej scenie spowiedzi pokazała ogromną skalę wyrazu. W sposób kapitalny np. przeobraziła się niepostrzeżenie, przez jeden ruch papierosem w ustach w dawną prostytutkę. Przechodziła od scen miłości do rozpaczy i klę­ski, wydobywając silne akcenty dramatyczne. Nie było w tym ża­dnej monotonii, żadnego powtórzenia, żadnego przejaskrawienia. Uderzała w tej postaci wewnętrz­na i zewnętrzna prawda. I w tym wszystkim nie zdołał Śląskiej przeszkodzić... reżyser - chociaż się starał.

REŻYSERSKO bowiem przedstawienie "Requiem dla zakonnicy" jest całkiem chybione. JERZY MARKUSZEWSKI uwie­rzył, że ta sztuka zbudowana z tak różnorodnych elementów jest an­tyczną tragedią i ze strachu przed jakąkolwiek rodzajowością czy re­alizmem wytrzebił przedstawienie z wszelkiej prawdy życiowej. Ak­torzy nie rozmawiali z sobą, ale mówili przed siebie czy do sie­bie. Niektórzy jak JÓZEF KOSTECKI (adwokat) zmieniali się w drewniane i ponure manekiny bez żadnego wyrazu. Kiedy indziej znów reżyser kazał aktorom tarzać się po podłodze, padać na kola­na, czołgać się po stole - byle było inaczej niż w życiu. ZBIG­NIEW CYBULSKI stworzył postać Stevensa, męża Temple całkowicie poza tekstem sztuki Faulknera-Camusa. Stevens jest tam gen­tlemanem w każdym calu, przynajmniej zewnętrznie. Mówi się o nim, że jest gentlemanem za­wsze i wszędzie, nawet po pija­nemu. Z tym też wiążą się jego rozterki wewnętrzne, wyolbrzymio­ne poczucie odpowiedzialności za losy Temple. Cybulski ciskał się po scenie, krzyczał, miotał się wśród mebli, był rozhisteryzowanym brutalem i nic więcej. Kie­dy w ostatnim akcie adwokat mó­wi do Stevensa: Przestań być gentlemanem! - brzmi to nie­omal humorystycznie. Nigdy nim nie był w tym przedstawieniu. Poza tym niedbałość wymowy, przejawiająca się w błędnym ak­centowaniu niektórych wyrazów (logika, liryka, gentleman - z ak­centem na przedostatniej) powi­nien ktoś mu zwrócić uwagę.

Z ładną prostotą i godnością zagrała Murzynkę MIROSŁAWA DUBROWSKA. W pozostałych, nieznacznych rolach wystąpili STANISŁAW KWASKOWSKI (Gu­bernator), STANISŁAW LIBNER (sędzia), ROMAN WILHELMI (Pe­ter), MARIAN BUŁKA (strażnik więzienia). O dekoracjach AN­DRZEJA STRUMIŁŁY niewiele można powiedzieć dobrego. Ko­stiumy, czyli suknie p. Śląskiej przygotowała sama p. JADWIGA GRABOWSKA z Mody Polskiej. Przekład JOANNY GUZE gładki, dobrze brzmiał ze sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji