Artykuły

Szukamy ciągu dalszego

Zagrał w ponad 30 filmach. Widzowie zapamiętali go z roli Cygana w "Uprowadzeniu Agaty" Marka Piwowskiego. Jest absolwentem Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej przy Teatrze Muzycznym w Gdyni i Wydziału Aktorskiego PWST w Krakowie. Grał na różnych scenach, od 1999 roku występuje w Teatrze Narodowym w Warszawie, ale gra niewiele. Na życie zarabia gdzie indziej - Angora przypomina SŁAWOMIRA FEDEROWICZA.

Od czasu filmowego debiutu niewiele się zmienił. Tylko na skroniach przybyto nieco siwizny. Pogodny, bezpośredni. Przyznaje, że po roli Cygana nie zagrał takiej postaci, która by na tak długo utkwiła w świadomości widzów. - Już Marek Piwowski powiedział mi, żeby ta moja rola nie była jedyną taką kreacją. Nigdy nie chciałem być celebrytą. Staram się unikać kamer i fleszy.

Uważa, że obsadzenie go w roli Cygana było doskonałym posunięciem. - Wszak ja to on. Nigdy nie usiedziałem w jednym miejscu dłużej niż dwa lata. Robiłem wszystko, imałem się różnych zajęć. Byłem i wciąż jestem aktorem, znam swoją wartość. Rajcuje mnie to, kręci, ale nie potrafię się lansować, kreować, nie bawi mnie to towarzystwo. Być może nie umiem się sprzedać, ale już taki jestem.

Wystąpił też w głównej roli w obrazie Konrada Niewolskiego "D.I.L." Ten film przeszedł jednak niezauważony. - Ale dla mnie to było już coś. Reżyser wydobył mnie spod ziemi i udało mi się coś fajnego zrobić. Szkoda, że ten film nie dotarł do większej publiczności.

Najważniejszy zawsze był jednak teatr. Scena, bezpośredni kontakt z widzem. - Występowałem na deskach wielu teatrów. Dostałem Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za rolę Konrada Gustawa w "Dziadach" Adama Mickiewicza w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu.

Ma w swoim dorobku wiele nie byle jakich ról. - Właśnie dlatego, nie kto inny, tylko Jerzy Grzegorzewski ściągnął mnie do Teatru Narodowego i dał szansę. Myślę, że z niej skorzystałem, zagrałem np. Stańczyka w "Weselu" Stanisława Wyspiańskiego. Siedem lat z Jerzym Grzegorzewskim to okres twórczej i rozwojowej współpracy. W Narodowym pracował na etacie do czasu przejęcia placówki przez Jana Englerta. - Wtedy zrezygnowałem, zostając w teatrze jedynie jako współpracownik. I tak jest do dzisiaj.

Urodził się w Białobrzegach nad Pilicą. Mieszkał tam do 19. roku życia, do matury. Już w szkole brał udział w konkursach recytatorskich, piosenki, w festiwalach. Ktoś wtedy doradził mi, żebym poszedł do Domu Kultury w Radomiu. Trzy razy w tygodniu dojeżdżałem 30 km na zajęcia aktorskie prowadzone przez Jerzego Wasiuczyńskiego. Przygotowywaliśmy po dwie premiery w roku. Wyglądało to profesjonalnie. I mimo że byłem

Wtedy też powstał w Sopocie Teatr Atelier założony przez Anclre Ochodlo. - Miałem przyjemność wystąpić u niego w jednym z pierwszych spektakli tego teatru. Zagrałem księcia Homburga Heinricha von Kleista. To był 1987 rok.

Choć uczył się na Wybrzeżu, co roku z uporem maniaka zdawał do szkół aktorskich w Warszawie i Krakowie. - Dostałem się za trzecim razem. I to na obie uczelnie. Kończyłem już wtedy szkołę w Gdyni i myślałem o pozostaniu w Teatrze Muzycznym, tymczasem w klasie matematyczno-fizycznej i złożyłem papiery na Politechnikę Warszawską, to marzyłem o aktorstwie. Dlatego także złożyłem podanie do stołecznej PWST.

Odpadł po pierwszym etapie, ale się nie załamał. Pojechał do Gdyni i został trzy lata w Studium Wokalno-Aktorskim im. Danuty Baduszkowej w Teatrze Muzycznym. - Załapałem się w dobrym momencie. Teatr Muzyczny występował wtedy nie tylko na Wybrzeżu, a kierował nim Jerzy Gruza. To czas wielkich spektakli, takich jak: "Skrzypek na dachu", "Jezus Chrystus Superstar", "Me and my girl". Trzy lata nauki, ale i występów, sporo podróżowaliśmy po świecie.

- Może nie jestem wybitnym wokalistą, ale taniec i śpiew bardzo mnie rajcowały. Muzyka zawsze zajmowała ważne miejsce w moim życiu. Jeszcze w Radomiu założyłem fanklub Kory Jackowskiej. Nie zespołu Maanam, ale Kory. I cały czas muzyka szła ze mną.

Los spłatał mi figla. Pojawił się dylemat, którą wybrać. Zdecydowała moneta rzucona w uczelnianej toalecie. Świadkiem był Radek Pazura, który zdawał ze mną. I padło na Kraków.

Został studentem Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. - To był wspaniały okres, miałem wybitnych pedagogów. Anna Polony, Jerzy Stuhr, Jerzy Trela, Edward Linde-Lubaszenko. To był czas zmian w Polsce, strajków studenckich, a potem kontraktów i likwidacji teatrów. Po ukończeniu studiów nasz rocznik nie miał żadnego angażu. Obudziłem się w innym świecie.

Był bez pracy. Grywał epizody w Teatrze im. Juliusza Słowackiego. - Dopiero po roku dyrektor Bogdan Hussakowski zaproponował mi etat. Występowałem dwa lata, niestety, bez większych ról. Nie był to repertuar dla mnie. Ale dobra nauka, stara szkoła aktorstwa i pokaz przywiązania do sceny, do kolegów, do zawodu.

Już na studiach zadebiutował w filmie, w "Głosie" Janusza Kondratiuka u boku Marka Walczewskiego. - Jak tam trafiłem? Miałem długie włosy a reżyser szukał takich facetów... To taka filmowa przypowieść bez dialogów. Na pewno ważna rola i udany debiut.

Kolejna rola filmowa to "Uprowadzenie Agaty". - Marek Piwowski szukał amatorów. Zrobił casting, na który poszedłem, udając amatora. Reżyser dał się na to nabrać. Widać, byłem przekonywający. Od razu wpadłem mu w oko. Śmieje się, że szybko przyznał się, że nie jest amatorem, ale dla reżysera nie stanowiło to problemu. - Pasowałem do jego wizji postaci. Ta rola bardzo mu się podobała. Kontekst polityczny filmu, i te absurdy, ludzkie zachowania.

Dobrze wspomina współpracę na planie z Karoliną Rosińską, odtwórczynią roli tytułowej Agaty. - Ona była intuicyjna. Dobrze, że była amatorką. Szybko się porozumieliśmy, zgraliśmy Poza małym wyjątkiem. Mam tu na myśli scenę miłosną, kiedy potrzebowała czegoś mocniejszego na odwagę. I wtedy już poszło jak z płatka. To nie była dla niego łatwa rola. - Musiałem obronić bohatera, pokazać, że Cygan to nie złodziej, bandyta, ale inteligentny sympatyczny i wrażliwy chłopak. I myślę, że to mi się udało.

Film odniósł sukces, on również, ale nie znalazło to odbicia w jego dalszej karierze. - Pracowałem wtedy w Teatrze Słowackiego. I ten film, sukces nie zaowocowały jakąś szczególną rolą na scenie, ani też innymi propozycjami. Niektórzy reżyserzy uważali, że mam bardzo zgraną twarz, inni w ogóle nie reagowali na to moje filmowe doświadczenie. Dopiero sześć lat później wystąpiłem w filmie Konrada w roli głównej, jednak ten film przeszedł bez echa.

Grywał w teatrach w Warszawie, w Tarnowie, w Krakowie. Wszędzie bez angażu, jako wolny strzelec. Robił też inne rzeczy. - Pracowałem na budowie jako murarz. Zajmowałem się także robotami wykończeniowymi, malowaniem, tynkowaniem. Z czegoś trzeba było żyć, a teatr nie zawsze dawał takie możliwości.

Tylko w Opolu występował przez trzy sezony, gdzie dostał aktorski etat. - Tam było całkiem nieźle, ale zwyciężył we mnie wędrowiec. I wtedy pojawiła się propozycja od Jerzego Grzegorzewskiego, który wypatrzył mnie na jednym z festiwali. Było to dla mnie wyróżnienie, ale i wyzwanie, by grać z czołówką polskich aktorów na jednej scenie. To był dobry okres w moim życiu. Kilka pięknych artystycznie lat.

Od 1996 roku miał inny - szczególny - obowiązek. Po rozstaniu z żoną wychowywał samotnie córkę. - Wszędzie ją zabierałem, podróżowała ze mną, ale lubiła taką tułaczkę. Do dzisiaj jest ze mną. Ma już 19 lat, studiuje w SGH. Mimo że jako dziecko grała w teatrze i filmach, nie poszła w ślady rodziców. - Za bardzo poznała to życie, by podzielić mój los. W końcu widziała, że ojciec, mimo wielu przesłanek, wielkiej kariery nie zrobił. I że w życiu są ważniejsze sprawy niż medialny sukces.

Przyznaje, że miał trudne chwile, momenty zwątpienia, depresji, ucieczek w używki. - Na szczęście do powrotu do rzeczywistości motywowała mnie córka. I tak naprawdę to ona uratowała mi życie. Od sześciu lat funkcjonuję normalnie.

Wciąż jest rozpoznawalny, ludzie pytają go, co się z nim dzieje. - Odpowiadam im, że jestem tym samym człowiekiem co przed 20 laty. Niekoniecznie dojrzałym, lubiącym wyzwania, ciekawym nowych wrażeń i odczuć, t wciąż prowadzącym niestabilne życie.

Otrzymuje różne propozycje, pojawia się czasem na telewizyjnym ekranie. Kilka lat temu prowadził w TVN Warszawa program "Przeklęte rewiry". Zagrał też epizodyczne role w kilku spektaklach Teatru TV i w serialach. - Chyba tak do końca o mnie nie zapomniano, gdyż czasem gdzieś mnie zapraszają.

Kilka miesięcy temu wystąpił w filmie Macieja Michalskiego "Kanadyjskie sukienki". - To offowy obraz z doborową obsadą, m.in. z Anną Seniuk, Ewą Kasprzyk, Piotrem Polkiem. Emitowany w kinach studyjnych, otrzymał nawet jakąś nagrodę. To ciekawy film o wsi lat 80. Prawdziwy i wielobarwny. Traktuję swój udział w tym obrazie jako naprawdę ważny. I choć grałem za darmo, to przy takiej obsadzie było to dla mnie wyróżnienie. Kocham tę robotę, a zarabiam gdzie indziej.

Choć wygrał walkę z samym sobą, nie było mu łatwo i dalej nie jest. - Próbuję zmienić zawód, bo tak naprawdę w Teatrze Narodowym, z którym jestem związany, nie ma dla mnie ani ról, ani miejsca, ani też perspektyw. Dlatego rozpocząłem studia na Uniwersytecie Warszawskim, na kierunku resocjalizacja i profilaktyka uzależnień. Mam w końcu na ten temat coś do powiedzenia.

Z czego żyje? - Na co dzień pracuję w reklamie, dla Google Polska. Jestem licencjonowanym specjalistą od przygotowywania reklam. Właśnie zdobyłem kolejny certyfikat. Nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, czy w tej właśnie branży widzi swoją przyszłość. - Me wiem, wciąż szukam. Ta praca daje mi dużą satysfakcję i dochód, więc dzięki niej mogę żyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji