Sklepy cynamonowe
Znów przy okazji prapremiery polskiej w Teatrze Kameralnym, powiało zapachem (smakiem?) czegoś, co przypomina wydarzenie teatralne. Powiało, to może przesada, bo upał był nieznośny, więc przeważna część publiczności siedziała w koszulach i marzyła o prysznicu czy prawdziwym wietrze. Wprawdzie na scenie - gdzie wśród licznej obsady brylowali STANKIEWICZ i SADECKI, OLSZEWSKA i BUDZISZ - KRZYŻANOWSKA, GRĄBKA i RUSZKOWSKI w minidorożce (!) - rozgrywały się sceny niemal z biblijnego potopu, zaś szum wielkiej wody naśladowała muzyka, ale parne powietrze nie bardzo pozwalało utożsamić się z akcją (?) i topić w falach medytacji. Widzowie tłumnie zapełnili salę, co jeszcze bardziej pogłębiało duszną i gęstą atmosferę, jaką wytworzył młody reżyser R. MAJOR w swoim widzeniu "SKLEPÓW CYNAMONOWYCH" (i nie tylko) B. SCHULTZA.
Zostaliśmy uwikłani w prawie kosmiczne sprawy wyobraźni autora oraz inscenizatora. Sklep cynamonowy, choć bławatny, kupca Jakuba okazał się w teatrze współczesną arką Noego, zamieszkałą przez ludzkie zwierzęta, robactwo oraz insekty. Po 40 latach fascynujące, wielowarstwowe pisarstwo "pan-ironiczne" polskiego Kafki porażało widmem katastrofy ludzkości. Katastrofy pewnego typu mentalności i nieprzystosowania do życia. Kurczenia się psychiki człowieka w obliczu nowego potopu i rozdrobnień materii. Obrazy jawy i podświadomości w scenariuszu Majora obejmowały ziemię i niebo, wszystko jakby rozdwojone na małość i wielkość. Na zderzenia starego świata z nowym, na przypowieści o Kupcu-karakonie i Kupcu-mędrcu, na pożegnanie czegoś, czego już nie będzie lub odmieni się jak kameleon. To było miejscami wstrząsające, acz nie proste w odbiorze. Ale pobudzające do myślenia o marnościach egzystencji nie tylko symbolicznych sklepików, kupców, proroków, szarlatanów etc. Spektakl to zawiły. Jednak dla kogoś, kto nie chce tylko biernie patrzeć i uciekać od prób analizy istoty swego świata - spektakl może być odskocznią do głębszych refleksji moralnych i filozoficznych. Więc wszyscy, którzy chcieli myśleć, wychodzili z teatru przytłoczeni wielością i pokrętnością problemów naszego bytu. Inni tylko zaczadzeni. Oklasków było co niemiara. Aż wierzyć się nie chce, że widowni chciało się w taki skwar tak długo bić brawo. A przecież nie taka to była przejrzysta inscenizacja, jak jej krótki, prawie filmowy opis w wydrukowanym programie...