Artykuły

Beethoven i skiny

Był raz sobie 15-letni chłopiec o imieniu Alex, który wraz z trójką przyjaciół... bił, kradł, gwałcił i mordował. W tym czasie, jak by powiedział poeta Herbert "nacierał uszy" Beethovenem. I żył tak sobie ani spokojnie, ani szczęśliwie aż do momen­tu, gdy znalazł się w więzieniu. Tu, zwabiony propo­zycją szybkiego i legalnego wyjścia na wolność pod­dał się resocjalizacji, polegającej na przymusowej przemianie przestępcy w człowieka porządnego.

Co z tego wynikło? Gorzka drwina z resocjalizacji! Oraz mnóstwo pytań i wątpliwości. O tak chyba rozumiany morał, tej wielce niebajkowej historii cho­dzi Feliksowi Falkowi, reżyse­rowi "Mechanicznej Pomarań­czy", opartej na powieści A. Burgessa pod tym samym tytu­łem.

Czy w imię najsłuszniejszych nawet celów, wolno manipulo­wać jednostką? Powiem szcze­rze: nie wiem! Feliks Falk tak­że nie wie! Chociaż...

No właśnie! Zastanawiam się, na ile to świadoma tendencja, a na ile konieczność dostosowa­nia się do wymogów sceny. W spektaklu, to co najokropniejsze w lekturze, a więc myśli towa­rzyszące wyczynom Aleksa (a w jeszcze większym stopniu słu­chaniu muzyki) - przekładają się na działania sceniczne. W efekcie zmieniają się proporcje. Alex, ofiara niedoskonałego systemu społecznego, przesłania kata, młodocianego zwyrodnialca i chuligana. Gdyby widz znał myśli, jakie wyzwala w chłopcu Beethoven, to może wybiegłby z teatru czym prę­dzej!

Nie tylko jednak nie zanosi się na ucieczki, ale jak można przypuszczać ten spektakl dłu­go będzie miał dobrą frekwen­cję. Bo też jest w nim wszystko to, co publiczność lubi: szybkie tempo, wartka akcja, świetnie zagrana tytułowa rola, niezłe dialogi, muzyka - taka, że ciarki przechodzą po plecach daleka od ilustracyjności, nie­pokojąca, mroczna (brawa dla Piotra Hertla). Wreszcie, cały ów skinheadowski folklor. Podkute buty, skóra, rękawice, nakolanniki, łańcuchy, język, spo­sób poruszania się, zasady... Ileż w tym konwencji, ile tea­tru! Do tego jednoczesne wyciemnianie sceny i widowni, przywodzące na myśl montaż filmowy. Takie dobrze znane uczucie zaciskania powiek, w momentach, które nas przera­stają, przygniatają, jakby odru­chowa ucieczka...

Jest jeszcze jeden powód, dla którego warto obejrzeć sztukę. Jerzy Światloń w roli Aleksa po raz kolejny potwierdził znako­mite aktorstwo. Choć najmłod­szy, przerasta swych towarzyszy inteligencją. Bezwiednie, reszt­kami upokorzonej godności bun­tuje się jednak przeciw mani­pulacjom, chociaż do końca nie uświadamia sobie zła, które wy­rządził. Jest w tym jakaś, mi­mo wszystko... niewinność! Bar­dzo wyrazistą, mocną kreację stworzył Maciej Jackowski - Jołop. Takie studium zakom­pleksionego chama, który chwy­ci się każdego sposobu, by udo­wodnić swoją przewagę, nadrobić uświadomione braki brutal­nością. Podobał mi się także Andrzej Kierc (pisarz) w scenie udręki, wywołanej upiorami przeszłości oraz Jerzy Stasiuk (kapelan), głęboko przejmujący w miotającej nim rozpaczliwej, podszytej wyrzutami sumienia walce miedzy wątpliwą nadzieją, a przeczuwaną grozą praw­dy, skłóconej z etyką. Scenki krótkie, ale właśnie przez skrót i kondensację środków aktorskich tak trudne do uwiarygo­dnienia.

PS. O tym, jak wysoka była temperatura premierowego spek­taklu wymownie przekonuje... pęknięte żebro odtwórcy głównej roli Jerzego Światłonia. W związku z kontuzją aktora przedstawienia "Mechanicznej Pomarańczy" wznowione zosta­ną prawdopodobnie dopiero w styczniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji