Artykuły

Podróże kształcą

W drodze na lubelską premierę spektaklu "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł" poświęciłem się lekturze kwietniowego numeru "Didaskaliów". Z największym zainteresowaniem zaś przeczytałem tekst Waldemara Rapiora pt. "Ja jestem prosty człowiek, lubię, gdy jestem częścią czegoś" - pisze Mchał Centkowski w feletonie dla e-teatru.

Tekst ów, zdradzający skromność autora, dotyka spraw fundamentalnych - pomyślałem. Traktuje bowiem, najogólniej mówiąc, o niewiedzy decydentów, a co za tym idzie, błędnym podejściu do widza w publicznych teatrach w Polsce.

Rapior, przyglądając się wynikom badań dotyczących relacji widza z dziełem sztuki scenicznej, a także publiczności z władzami instytucji, analizował sposób postrzegania widza i jego roli w działalności instytucji kultury.

Okazało się, że często wygrywa niestety, podejście przedmiotowe a nie podmiotowe. W wielu przypadkach umyka ludziom teatru ta, zdawać by się mogło oczywista prawda, że o ile nie pojawia się jakaś istotna przeszkoda pomiędzy odbiorcą a dziełem na poziomie komunikacji, brak wysokich kompetencji kulturowych nie uniemożliwia bynajmniej partycypowania w życiu kulturalnym. Bowiem, jak wykazały badania, nawet spektakl Fabre'a może być źródłem poznawczych wartości dla bardzo różnych osób, zarówno dla niewykształconej osoby po 50 roku życia, jak i dla trzydziestokilkuletniego posiadacza doktoratu. Każde z nich bowiem, może dzięki kontaktowi z dziełem sztuki, zadać sobie ważne pytania i nawet jeśli nie znajdą na nie odpowiedzi zbyt łatwo, samo ich zadawanie jest przecież wartością.

Traktować odbiorcę podmiotowo, jako partnera, świadomego i równorzędnego, jako uczestnika, ba może wręcz jako współtwórcę oferty kulturalnej, którego nie trzeba już nawet edukować, uczyć, oświecać a jedynie wskazać kierunki, tropy, z którym można i trzeba dyskutować, kłaść wreszcie nacisk na społeczną partycypację.

Pięknie, pomyślałem. Szkoda tylko że w naszym kraju instytucje, teatry, w ogóle świadome konieczności podejmowania działań kulturotwórczych, czy też edukacyjnych, wciąż są jedynie chlubnymi wyjątkami, podczas gdy, Rapior sygnalizuje już właściwie nadejście nowego paradygmatu.

Czytałem tekst ów z zainteresowaniem, tym większym że jechałem przecież na premierę spektaklu opartego na głośnym i odważnym tekście Pawła Demirskiego, spektaklu dotykającego bolesnych i aktualnych kwestii społeczno politycznych, który co zdawały potwierdzać doniesienia o oburzeniu części polityków lokalnych oraz spodziewanych protestach, zdawał się przekraczać możliwości poznawcze "specyficznej" publiczności Lublina, miasta ostatecznie za ostoję polski liberalnej nie uchodzącego

I oto niespodziewanie (?) okazało się, że mieszkańcy wspomnianego Lublina nie tylko skutecznie dekodują, lecz także zdolni są do refleksji, także tej krytycznej, wobec formułowanego ze sceny komunikatu. Że teatr krytyczny, a co za tym idzie owa, świetna skądinąd krytyczna refleksja o współczesności, którą zaproponował Remigiusz Brzyk jest odpowiedzią na ich potrzeby, o czym świadczyć może bardzo dobre przyjęcia spektaklu, długie owacje, i intensywna wymiana myśli po. Przy tym mimo heroicznych zmagań z polskością, żadnych sztachet dotychczas nie zużyto.

Powie ktoś, publiczność premierowa jest specyficzna! Tak to prawda, jest specyficzna, bo prócz dziennikarzy i ludzi z branży, zwykle, tak było też w tym wypadku, zaludnia widownię spora grupa tzw. elity lokalnej, a więc najczęściej dość nobliwi, zaawansowani wiekiem mieszczanie. Którzy przecież zjadliwej, kąśliwej, sarkastycznej sztuki Demirskiego, wymierzającej właśnie owej klasie średniej razy bodaj najboleśniejsze, znieść nie powinni.

Czyżbyśmy zatem niedoceniali inteligencji widza? Czyżby te powtarzane nieustannie przez co bardziej nieudolnych dyrektorów, w bardzo wielu miejscach, argumenty o tzw. "specyficznej publiczności" jaką tu mamy u siebie, stanowił w najlepszym razie świadectwo oderwania od rzeczywistości i ignorancji w najgorszym zaś idealne wprost wytłumaczenie dla totalnego lenistwa, koniunkturalizmu, nieuctwa i braku ambicji dyrektorów naczelnych i artystycznych?

Cieszę się, że ten spektakl powstał. I że mimo iż pan dyrektor Torończyk, zapewne w dobrej wierze, poczuł się w obowiązku po spektaklu, w kilku słowach wyjaśnić sens ostrości komunikatu oraz niecenzuralnych zwrotów, do czego posłużył mu uroczo wynotowany na małej karteczce cytat z wieszcza Wyspiańskiego, zdecydował się na ten odważny krok.

Można było przecież w obawie przed "społecznym niepokojem" czy też innym publicznym zgorszeniem, do premiery nie dopuścić. Można było co gorsza, jak nie przymierzając Panowie Makselon i Stryj w Zabrzu, spektakl dopuścić, a potem zląkłszy się kilku głosów protestu próbować go ocenzurować, czy też pardon, złagodzić jego wymowę artystyczną, usuwając brzuch dziewczynie księdza.

A przecież oczywistym jest, że po spektaklu pojawić się mogło a może nawet powinno, nie tylko ze trzy, ale i pewnie ze trzydzieści głosów krytycznych, czy wręcz oburzonych. Czyż nawet akcja protestacyjna, nie była by właśnie świadectwem istotnego miejsca jakie w życiu społeczności lokalnej zajmuje teatr. Czy sztuka nie powinna wszak wyprowadzać ludzi na ulicę? Odwaga inscenizacyjna, szczerość, jakość artystyczna, i przede wszystkim chęć dialogu ostatecznie potrafi się przecież obronić.

Być może to kwestia mody powie ktoś. No cóż, nawet jeśli w istocie idzie o to że udaje się wykreować (także w Lublinie) modę na odważną, krytyczną sztukę, traktującą o otaczającej nas współczesnej rzeczywistości, mierzącą się z demonami naszej zbiorowej pamięci to chyba i tak sukces, czyż nie ?

PS

Jak tu się dziwić, wciąż niestety częstym próbom protekcjonalnego i przedmiotowego traktowania owej "specyficznej publiczności" przez szefów instytucji kultury na tzw. "prowincji", skoro ostatnio władze stołecznego Teatru Capitol, postanowiły siermiężnie "upupić" i tak już ledwo zipiącą teatralną krytykę, bez zbędnego zażenowania formułując swoje względem owej krytyki oczekiwania.

Wyrażono m.in. swe rozżalenie krytyczną recenzją "Konika Garbuska", który najwyraźniej (o zgrozo) nie przypadł do gustu pewnemu recenzentowi, a przecież "nie zasługuje na aż takie cięgi" ostatecznie grają w nim przecież "profesjonalni aktorzy".

Wprawdzie w liście do redakcji portalu kulturalnego Teatr Dla Was, pani zajmująca się PRem, łaskawie przyznała (uff), recenzentowi prawo do wyrażania swojego zdania, nawet o spektaklu, na który otrzymuje przecież od Teatru zaproszenie. Równocześnie przypomniała jednak, że przecież może się od takowej opinii powstrzymać, co poleca rozważyć następnym razem, gdyby jakowyś spektakl do recenzenckiego gustu nie przypadł, tak w imię dalszej dobrej współpracy Szczęśliwie jednak nikt w Teatrze Capitol "nie przewiduje już, żeby i kolejnym razem wydelegowanemu przez Państwa Recenzentowi przedstawienie się nie podobało "!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji