Artykuły

Kontakt ładnie krzepnie

II Festiwal Debiutantów "Pierwszy Kontakt" w Toruniu. Piszą Agata Czaja i Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

Druga edycja festiwalu debiutantów Pierwszy Kontakt stoi na wysokim poziomie. Dziś finał przeglądu przygotowanego przez Teatr Horzycy

Maciej Podstawny dwa lata temu zabłysnął na pierwszej edycji festiwalu Pierwszy Kontakt. Od tego czasu miody reżyser rozwinął swoją teatralną wyobraźnię i inscenizatorską sprawność. Na warsztat wziął "Przełamując fale" [na zdjęciu] na podstawie scenariusza głośnego filmu Larsa von Triera. Spektaklowi przygotowanemu z zespołem Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu blisko do filmowego pierwowzoru. Mamy klimat zamkniętej społeczności, w której rządzi starszyzna i radykalny odłam Kościoła kalwińskiego; jest miłość niemożliwa między naiwną i religijną Bess (dobra rola debiutującej Sary Celler-Jezierskiej) a pracującym na platformie wiertniczej Janem (Dobromir Dymecki). W tym świecie ludzie są surowsi od Boga, a Bóg odpowiada na modlitwy. Ci, którzy nie żyją według praw społeczności, zasługują na piekło. Gdy Jan ulega wypadkowi i zostaje sparaliżowany, Bess wierzy, że tylko dzięki rytualnej prostytucji dokona cudu i jej mąż ozdrowieje.

W spektaklu Podstawnego najciekawsze są sceny, kiedy autorsko reinterpretuje dzieło von Triera. Najchętniej sięga po efekty filmowe. Wesele Jana i Bess ograł za pomocą materiału przygotowanego w stylistyce tandetnego weselnego wideofilmowania. Wulgarną sekwencję erotyczną w autobusie zrealizował w konwencji ukrytej kamery. Namiętne spotkanie Bess i Jana w lesie sportretował zaś w pełnej soczystej kolorystyce. W finale filmu, jak wiadomo, zabrzmiały dzwony, Podstawny zaś skierował kilka strumieni wody pod reflektory - nad widzami wyrosła tęcza.

Przedstawienie w wykonaniu teatru z Kalisza z powodzeniem mogłoby rywalizować z zagranicznymi produkcjami na dużym Kontakcie. Toruńska publiczność zobaczyła dobrą grę aktorską - zwłaszcza w partiach filmowych, błyskotliwą inscenizację i rolę Sary Celler-Jezierskiej, która zasługuje na uwagę jurorów festiwalu.

Jury będzie miało twardy orzech do zgryzienia. W poniedziałek zobaczyliśmy jeszcze dwie kandydatki do tytułu najlepszej aktorki. Teatr Powszechny z Warszawy zaprezentował "Marzenie Nataszy" w inscenizacji Wojciecha Urbańskiego. Debiutancki spektakl tego reżysera przedstawia historię dwóch nastolatek żyjących gdzieś we współczesnej Rosji. W role dwóch Natasz wcieliły się Joanna Osyda i Anna Próchniak. Pierwsza z nich zagrała dziewczynę z sierocińca, która z nudów skacze z drugiego piętra. Jej sprawą zainteresował się lokalny dziennikarz, podejrzewający, że Natasza chciała popełnić samobójstwo.

Dziewczyna zakochuje się w tym mężczyźnie - snuje marzenia o wspólnym byciu ze sobą, choć publiczność od razu domyśla się, że dziennikarzowi chodzi tylko o sprzedanie tematu. Nata-sza Anny Próchnik to postać z zupełnie innego świata: czystego, wykształconego i bogatego. Chodzi na lekcje śpiewu i pracuje jako prezenterka programu dla młodzieży. Jest zarozumiała, pewna siebie i gardzi biedniejszymi. To opowieść o dwóch światach, które żyją daleko od siebie. Aktorki dzielą dekoracje - nawet gdy losy obu dziewczyn wydają się podobne, ściana ze szkła nadal je od siebie odsuwa. Wtorek to Kraków. Najpierw "Emigranci" w reżyserii Wiktora Rubina, prosto z Teatru Łaźnia Nowa. Wielokrotnie inscenizowana sztuka Sławomira Mrożka po raz kolejny wskazuje swoją ponadczasowość. Niekończący się dialog między inteligentem a robotnikiem trwa, ale bywa, że w ferworze dyskusji role się zamieniają. Argumenty każdej ze stron (świetny duet Krzysztofa Zarzeckiego i Mariusza Cichońskiego) okazują się być do podważenia i zbicia. Walka przekonań rozgrywa się na niemalże cyrkowej arenie, a usadzeni na jutowych workach widzowie są świadkami, ale i ofiarami bardzo emocjonalnej walki - włączając w to strugi wody i latającego tuńczyka.

Drugi z krakowskich spektakli "My w finale 2014" w reżyserii Iwony Jery z Teatru Bagatela to inny, ale równie trafny obraz Polaków. My - specjaliści od wszystkiego. Z jednej strony stojący murem za swoimi, wierni i oddani, zawsze gotowi podnieść się do czynu, z drugiej - w obliczu niepowodzenia obwiniający wszystko, byle nie siebie - głównie historię i to, że inni mają lepiej. Zakompleksieni i niezwyciężeni. Spektakl żywiołowy, często zbliżający się do niecodziennej konwencji musicalu, z wykorzystaniem przepięknych polskich szlagierów, poniósł publiczność do długich owacji.

Środowe popołudnie i wieczór to spotkanie z teatrem w teatrze oraz historią kryminalną. Najpierw "Freddie reż. Irmina Kant" warszawskiego Studia przenosi widzów w sam środek próby przedstawienia teatralnego. W bardzo eklektycznej, krzykliwej scenografii widzimy zmagania aktorów i samej reżyserki: z jej jedyną słuszną wizją i interpretacją spektaklu, z własnymi niechęciami, ale też osobiste zagrywki, słabości i bunt. Historia śmierci Freddiego Mercury'ego staje się polem walki artystycznej i okazją do przyjrzenia się pracy nad spektaklem.

Kolejne przedstawienie: "Korzeniec" w reżyserii Remigiusza Brzyka z sosnowieckiego Teatru Zagłębie, to z jednej strony historia kryminalna, a z drugiej - opowieść o miejscu na pograniczu trzech zaborów. Lejtmotywem jest tu próba znalezienia mordercy Alojzego Korzeńca. Wokół niego wiją się różnorodne wątki: jest goniąca za sensacją prasa, masowa emigracja do Ameryki, młody Jan Kiepura, zwalanie winy za wszystko na Żydów, ale też handel ludźmi. Wszystko w towarzystwie ponadstuletnich pocztówek z widokami Sosnowca, przebojów Kiepury i górniczej orkiestry dętej. "Korzeniec" jest mocno osadzony w sosnowieckich realiach, wymaga od widza pewnego przygotowania historycznego - dlatego przed spektaklem publiczność dostała ściągawkę o "trójkącie trzech cesarzy"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji