Kanclerz na odchodnym
Co się dzieje, kiedy polityk kończy karierę? Całe życie zajmował się polityką, adorowany przez kobiety, niańczony przez matkę, dozorowany przez kochankę, obsługiwany przez nadskakujący personel, rozpieszczany przez sprzedajne media, i nagle staje wobec świata, którego tak naprawdę nie zna. Ten frapujący temat, bliski sercu każdego dobrowolnego czy przymusowego emeryta, podjął w swojej najnowszej sztuce Vaclav Havel, sam przecież były polityk i legenda opozycji, powracający tym tekstem do zawodu pisarza teatralnego po 20 latach przerwy. A że to majster dramatyczny nie byle jaki, a do tego z taką, a nie inną biografią, narobił sztuką "Odejście" niemałego apetytu. Może nawet ponad miarę tego, co w sztuce jest.
Niektórzy dostrzegli w niej przepastne głębie, inni aluzje do polityków aktywnych, jeszcze inni doznali rozczarowania. Havel bowiem napisał utwór na pozór prościutki, a jednak złożony. Niby to komedia obyczajowa, trochę groteska, a trochę wypisy z klasyków, bo mnóstwo tu aluzji do Czechowa ("Wiśniowy sad") i Szekspira ("Król Lear"). Na tym przedziwnym rusztowaniu dramaturgicznym Izabella Cywińska rozpięła posępny obraz polityki i polityków, załganych po czubki włosów i wykorzystujących władzę do zaspokajania własnych ambicji, pomnażania nielegalnych fortun i prowadzenia pasożytniczego życia. W tym świecie panują te same wilcze prawa, co w tragediach władzy Szekspira, i te same spopielałe uczucia, co w dramatach zmierzchania Czechowa. Schorowana Europa (czy tylko środkowa?) masowo produkuje zwichniętych moralnie ludzi. Jest sporo do myślenia między wierszami i ponad wierszami, i to właśnie wydobyła w swojej inscenizacji Cywińska, ukazując, co zostaje politykowi po zakończonych kadencjach: trochę portretów - bohomazów, figur pamiątkowych (przez scenę kilka razy przenoszona jest figura Gandhiego naturalnej wielkości, rzecznika świata bez przemocy, jak na ironię) i gorzka świadomość straconego czasu.
Tony narastającej rezygnacji, pokrywanej grą pozorów i próbami udowodnienia samemu sobie, że świat się nie skończył, odsłania Piotr Fronczewski, jako polityk zamieniony we frazes, ale i tak w swoim bajdurzeniu stokroć lepszy od następców, którzy cynicznie zamieniają jego rezydencję w burdel. Fronczewski odwołuje się do swoich dawniejszych ról, postaci władców, polityków, ludzi przegranych i oszukanych, dzięki czemu tekst inkrustowany cytatami literackimi wydaje się naturalnym językiem porozumienia z widzem. Szkoda, że następca kanclerza, niejaki Klein (niewydarzona rola Krzysztofa Tyńca), jest tylko żałosnym kombinatorem z operetki.