Artykuły

Coś innego, coś dobrego?

"Dobre rzeczy" w reż. Justyny Celedy w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Łukasz Kaczyński w Polsce Dzienniku Łódzkim.

Do repertuaru Teatru Powszechnego w Łodzi trafiły "Dobre rzeczy", sztuka Liz Lochhead, szkockiej poetki, dramatopisarki, autorki słuchowisk. W błędzie jest jednak ten, kto sądzi, że przedstawienie historii pięćdziesięcioletniej rozwódki szukającej drugiej życiowej szansy nie jest obarczona artystycznym ryzykiem. Choćby dlatego, że "Dobre rzeczy" proponują rodzaj humoru dawno nieobecnego na scenie z ul. Legionów.

Po rozstaniu z mężem Susan (w tej roli Barbara Lauks) próbuje odnaleźć się w życiu. Stara się ułożyć relacje z buntującą się nastoletnią córką, co jest o tyle trudne, że obie zmuszone były przeprowadzić się do ojca Susan, zmagającego się z chorobą Alzheimera. Na domiar złego, co jakiś czas jak echo powraca dotychczasowy małżonek, który choć szczęśliwy w ramionach młodszej kobiety, również doświadcza problemów wychowawczych. Susan znajduje zatrudnienie w sklepie prowadzonym przez organizację charytatywną, w którym handluje się odzieżą z darów.

Co w tym zabawnego i czy to jest materialna komedię? A jeśli tak, to na jaką? Na "zabawną, a jednocześnie smutną", by powtórzyć określenie użyte w wypadku innej komedii Lochhead, "Perfect Day", które trafia w sedno "Dobrych rzeczy". Sztuka nie jest tylko zbiorem scen z udziałem postaci oderwanych od społecznego tła, swobodną wariacją na lekki i rozpoznawalny temat. Codzienność, nawet jeśli zabawna, skrywa wielość procesów, które dotyczą nie tylko jednostki. To one dają postaciom Lochhead prawdziwe życie czy też do życia je zbliżają (co dla widza jedno oznacza).

Wychwyciła to reżyserka Justyna Celeda, znana w Łodzi z wprowadzenia kilka lat temu na deski "Powszechnego", z niezłym zresztą efektem, m.in. komedii Juliusza Machulskiego "Nextex". Jednostkowa historia przeżywającej kryzys wieku średniego Susan nie rości sobie prawa ani do wyjątkowości, ani nie próbuje całkiem zaskarbić uwagę widowni. Wokół niej toczy się przecież życie innych. Jest i Fraser (Grzegorz Pawlak), wieloletni przyjaciel, skrycie podkochujący się w Susan, cieszący się każdą wspólnie spędzoną z nią chwilą, nawet jeśli jego rolą miałoby być tylko ocieranie łez. Jest nieco od Susan młodsza Marjorie (Karolina Łukaszewicz), uosobienie zmysłu organizatorskiego, dla której prowadzenie sklepu to pryszcz w porównaniu z wychowywaniem trójki dzieci. Jest David (Piotr Lauks), owdowiały nauczyciel matematyki i miłośnik jazzu, z pozoru zagubiony i mało zaradny. Są i inne postaci, które co chwila stają w drzwiach sklepu, gdzie toczą się wszystkie wydarzenia. Ciekawą scenografię zaprojektował Grzegorz Małecki. O ile plastycznie trafione wydaje się wyprowadzenie posadzki ze sceny ku widowni, o tyle zabudowanie "sufitu" (na pewno potrzebne) ciężkimi listwami i zdobieniami mija się z celem. Zapowiedziana w jednej z pierwszych scen mobilność segmentów scenografii trochę rozczarowuje. Poza pufą i sklepową ladą ("wygrywającą" sprzypiąco-trzaskające solo towarzyszące tangu słyszanemu z offu) wykorzystana będzie tylko jedna z półek. Pomysł wart rozwinięcia.

Cenne jest powierzenie aktorom (Pawlakowi i Łukaszewicz) więcej niż jednej roli. W każdej spisują się świetnie, grają w sposób nie przesadzony, ale tworzą postaci odrębne i charakterystyczne. Najważniejsze są jednak te "główne. Można też zaryzykować pogląd, że tak jak swego czasu do "Powszechnego" chodziło się "na Lauksów", "Dobre rzeczy" oglądać będzie się z powodu Grzegorza Pawlaka. Jest kilka drobnych scen, w których pokazuje klasę. Gdy przymierza się do zapalenia papierosa i celebruje każdy gest, ma się ochotę palić z nim. Gdy froteruje podłogę lub gdy dobrodusznie rozstaje się z noworocznymi postanowieniami, właśnie świadomość umiaru determinuje taki (subtelny, pełen ciepła), a nie inny, typ humoru. Trudniejszy do osiągnięcia niż inne.

Nieco poniżej oczekiwań i nadziei, wzbudzonych przez część pierwszą, wypada część druga sztuki, która służy głównie domknięciu romantycznego wątku. W pierwszej perypetie, z jakimi postaci się zmagają, bawią i odsłaniają rysy postaci. Jednak po sezonach przytłaczających efektów "Komediopisania", "Dobre rzeczy" cieszą bardziej niż grane na pół gwizdka, "importowane" komedie ze stolicy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji