Orfeusz w Lalce
"Fantazja jest jedyną wolnością człowieka" (Carl Orff) - to motto do "Orfeusza" Zygmunta Smandzika, autorskiego spektaklu, którego premiera odbyła się 24 IX w Teatrze Lalka w Warszawie. Teatr ten nie jest zwykłym teatrem lalkowym, jest coraz bardziej teatrem fantazyjnej formy plastycznej, łamiącym barierę wieku. Widowisko Smandzika jest w zasadzie dla dorosłych, chociaż jak zwykle dziecko lub wyrostek może być w swej nieskażonej otwartości wdzięczniejszym widzem niż dorosły, któremu już wszystko poukładano w głowie. Nietradycyjny rodzaj lalki, która występuje tu obok żywego aktora lub ożywionej materii, dodaje atrakcyjności i przełamuje formalny schemat klasycznych lalkowych przedstawień. Charakteryzują się tym również poprzednie propozycje Teatru Lalka przysposobione dla publiczności dziecięcej przez Adama i Jarosława Kilianów - "Piękna i bestia" Grochowiaka, oraz przez słowackiego scenografa Iwana Hudaka - "Rudy Dżil i jego pies". "W lalce zaklęte są wszystkie ludzkie namiętności. Lalka jest zdeformowanym odbiciem stanu ducha człowieka" - wyznaje w programie do swego spektaklu Zygmunt Smandzik - scenograf, reżyser, wieloletni twórca teatru lalkowego. Sądzę, że to ciekawe stwierdzenie nie jest jednak zbyt precyzyjne. W lalce, nawet tej ożywionej, natura się nie zmienia. Lalka jest pewnym znakiem wysublimowanego stanu, wybranej namiętności, a nie "wszelkich namiętności", jest dziełem selekcji, uchwyceniem podstawowej cechy, często przerysowanej, więc i zdeformowanej, podniesionej do rangi symbolu lub metafory. Ma więc w sobie coś jednostkowego i uniwersalnego. Smandzik podobnie traktuje przedmiot, który w jego teatrze ożywa i nabiera wieloznacznych odcieni. Krytycy doszukują się w jego inscenizacji reminiscencji z malarstwa Boscha, sztuki Szajny, Mądzika. Powoduje to plastyczna gra przedmiotem, światłem i ciemnością, określonego typu malarskość, ogarnięta niezwykle starannie i trafnie dobraną muzyką. Smandzik ma jednak swój styl. I właśnie stylistyka wypowiedzi teatralnej jest jego najmocniejszą stroną. Bardziej kontrowersyjną wydaje się wymowa jego dzieła. Szeptano, że świat wykreowany przez twórcę "Orfeusza" jest zbyt ponury, wizja drastycznie pesymistyczna, w każdym razie nie zalecana dla dzieci, chociaż - według mnie - nikomu nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie - może poruszyć subtelnym tonem wizyjnej refleksji. Oczywiście, rzecz to dla wrażliwców, zwłaszcza mających podstawę do odczytywania znaków kulturowych. Reklama tego przedstawienia powinna więc po prostu głosić, iż w Teatrze Lalka odbywa się wydarzenie artystyczne. I niepotrzebne są tu żadne kwalifikatory dotyczące wieku. Zarzut pesymizmu w sztuce jest zresztą niepoważny, gdyż pesymizm nie jest żadną kategorią wartościującą - nawet dla maluczkich.
Spektakl Smandzika jest swoistym kolażem scen barwnych a niemych i głęboko muzycznych (nie pada w sztuce ani jedno słowo), tworzących jednak integralną całość. Ekspozycję z jedynym żywym, młodocianym aktorem stanowi wspomnienie z dzieciństwa. To zarazem pretekst do zawiązania wieloznacznie rozumianej historii losu człowieka (artysty). Jak w kalejdoskopie zmieniają się sceny i zmienia się animowana materia. Nie rozstajemy się tylko z papierową łódeczką, która się wciąż odradza i płynie w czasie i przestrzeni, mimo niszczycielskiego działania agresorów - uzurpatorów spod sztandarów różnego typu władzy (Oka Opatrzności, królewskiej lub jeszcze innej). Przez dłuższy czas nie ma w tym spektaklu tytułowego Orfeusza. Może jest, ale nie nazwany. Wreszcie się pojawia jego głowa z zawiązanymi oczami. Orfeusz nie poprzedza Eurydyki w swym marszu przez współczesny Hades, lecz jest przewodnikiem własnego ogona z niby ludzkich postaci, przedstawionych w formie postępujących za sobą ruchomych koszul. Ten bezcielesny wąż (ogon) przeważa i pociąga w głąb głowę Orfeusza. Nie zidentyfikowany do końca Orfeusz okazuje się w innej scenie Don Kichotem na koniu (pięknie wystylizowana rzeźba) wobec bezdusznych trybów maszyny (może współczesnej fabryki), której obracające się koła kojarzą się z wiatrakami, jeszcze bardziej zimnymi i zmechanizowanymi niż u Cervantesa. Tenże Orfeusz - Don Kichot w finałowej scenie staje się świadkiem ukrzyżowania rozpostartej i zawieszonej na hakach koszuli, ukrzyżowania swego marzenia. Nagle, niby na chuście Weroniki, pojawia się na tej tragicznie rozpostartej koszuli obraz ludzkiej twarzy. A już myślałem, że Smandzikowy Orfeusz nie ma swej Eurydyki. Dzięki nietypowej, malarskiej strukturze stworów Smandzika, ich zmetaforyzowanej znakowej materii rzecz stała się poetycka i wieloznaczna (mam tylko zastrzeżenie do zbyt dosłownych, trochę nachalnych w wymowie i odbiegających od przyjętej stylistyki obrazów samolotów i bomb). Tym bardziej że - na co liczy autor spektaklu - "sugestywna, emocjonalna ekspresja dzieła scenicznego uruchamia u widza własne pokłady twórczej samointerpretacji". Może ja zbyt je uruchomiłem i dopatrzyłem się w utworze postaci Orfeusza, a nawet śladu Eurydyki, która w krainie cieni nie mogła być całkiem realna. Nie była ona już miłością, tylko marzeniem. To już wprawdzie inna mitologia. Ale każdy twórca i każdy widz ma prawo do swojej.