Teatr Wielki jest naprawdę wielki!
Polską prapremierą opery Philipa Glassa pt. "Echnaton" łódzki Teatr Wielki awansował do grona najdoskonalszych scen europejskich, realizujących sztukę w - jak dziś można przypuszczać - stylistyce XXI wieku.
Henryk Baranowski dzieło amerykańskiego twórcy inscenizuje doskonale, z imponującym ładunkiem intelektualnym i zapierającymi dech efektami wizualnymi. Jego "Echnaton" jest wspaniałą projekcją inteligenta poszukującego podniet i nieznanych doznań w świecie, który już dziś nie istnieje, a którego - niestety - nie potrafimy odwzorować nawet w rzeczywistości wirtualnej. I także o tym traktuje przedstawienie.
Rozmach wyobraźni Baranowskiego nie przysłużył się natomiast samej kompozycji Glassa. Bezlitośnie obnażył bowiem niedostatki w budowie dramaturgicznej utworu. Glass pisząc "Echnatona" najwyraźniej nie miał jeszcze dostatecznie wyrobionego wyczucia sceny.
Pierwszy akt projektując niemal wybitnie, w drugim (inscenizator z dwu skroił trzy akty) zaskakuje nadmiernym przywiązaniem do niektórych elementów (np. drugi duet Echnatona i Nefretete, hymn Echnatona - bez szkody można skrócić o połowę) i zupełnym zachwianiem proporcji w architekturze finału. Choć puenta wydaje się wartościowa, zabija poprzedzającą kulminację.
Gdyby Glass zakończył dzieło sceną upadku faraona, byłby to jeden z najefektowniejszych finałów operowych. Niedowierzając maksymie finis coronat opus, dopisał epilog - dość natrętny w swej oczywistości, nieco banalny - krótko mówiąc: typowo amerykański. Baranowski ratuje sytuację uniwersalnym i okrutnym spostrzeżeniem, że oto po szczątkach dawnych cywilizacji dziś przetacza się turystyczny śmietnik. Niegdysiejsze piękno, fascynujące także elementami okrucieństwa, daje o sobie już tylko nieme znaki.
Glass stara się jednak, by było inaczej. W jego muzyce pobrzmiewają echa niezwykłych rytmów, mogących kojarzyć się z Egiptem sprzed trzech tysięcy lat. Muzyka, za sprawą niezliczonych repetycji, często staje się transowa, obsesyjna: np. w scenie ataku (akt II) Królowa Teje dwukreślne "a" śpiewa sto siedemdziesiąt osiem razy. Tak zapewniała Katarzyna Nowak, doskonała odtwórczyni tej partii. Śpiewaczka popisała się wokalną akrobatyką i imponującą kondycją fizyczną.
Nie ustępował jej Tomasz Raczkiewicz, rewelacyjnie śpiewający partię tytułowego bohatera. W tej samej scenie jednocześnie podziwialiśmy jego mocny, szlachetnie wibrujący kontratenor i znakomite brzmienie głosu w stricte tenorowej tesyturze. W duecie Echnatona z Nefretete zdumiewała niskim rejestrem głosu Monika Cichocka, "przechodząca" z lekkością do wysokich rejestrów. Wybornie w niewielkich partiach zaprezentowali się również Zenon Kowalski (Horemhab), Piotr Miciński (Al) i Tomasz Madej (Arcykapłan Amona).
Bardzo pięknie rozwiązane zostały duże sceny baletowe. Iliana Alvarado czytelnie i oryginalnie rozwinęła pomysł reżysera, by główne postaci miały swoje alter ego w osobach tancerzy (Edyta Wasłowska, Monika Maciejewska i Krzysztof Zawadzki). Urzekają plastyką ruchu wszystkie sceny pierwszego aktu, w drugim zachwyca poezją scena ataku i upadku Echnatona.
Podobnie jak wszyscy soliści wokaliści i tancerze, zachwycająco zaprezentował się doskonały w precyzji chór, przygotowany przez Marka Jaszczaka. A było to zadanie wybitnie trudne, z racji przede wszystkim zmian rytmów i powtarzalności.
Nad całością zza pulpitu dyrygenckiego panował porywająco prowadzący spektakl Tadeusz Kozłowski. Jemu, i wprost fantastycznie grającej orkiestrze, zawdzięczaliśmy niespotykane emocje zawarte w strukturze partytury. Zresztą dyscyplina interpretacyjna narzucona przez dyrygenta przyczyniła się do sukcesu muzyki Glassa.
Obraz zaś (scenografia: reżyser i Piotr Szmitke, kostiumy Barbara Plewińska), jaki wykreowali twórcy na łódzkiej scenie, całe dzieło wyniósł do epoki futurystycznej, zachwycającej estetyki. "Echnaton" to obok "Dialogów karmelitanek", drugie przedstawienie Teatru Wielkiego, dokumentujące światowe zmiany w pojmowaniu widowiska operowego. To także spektakl, po obejrzeniu którego nie ma wątpliwości, że teatr ten jest wielki nie tylko z nazwy.